Biskup na walizkach

Ks. Adam Boniecki

publikacja 10.02.2011 19:02

Nikt nie zna tak dobrze polskiej emigracji na Zachodzie jak biskup (potem arcybiskup) Szczepan Wesoły. Należy do ludzi, których los (Opatrzność) przygotowuje do ich życiowej misji. Życiową misją „Biskupa na walizkach”, dziś emeryta, było duszpasterstwo emigracji.

Tygodnik Powszechny 6/2011 Tygodnik Powszechny 6/2011

 

W rozmowie z Aleksandrą Klich arcybiskup opowiada o sobie. Nigdy nie słyszałem, by opowiadał o sobie. Może nie chciał zanudzać bliźnich, może sądził, że to nie jest ciekawe, a może po prostu nikt mu wcześniej takiej rozmowy, jak Aleksandra Klich, nie zaproponował. Dzięki tej lekturze towarzyszymy Szczepanowi Wesołemu w jego życiowej wędrówce, z polskiego, przedwojennego Śląska, od września 1939 r. włączonego do Rzeszy, do Couxhaven we Francji, kiedy jako wcielony do niemieckiej armii 17-letni żołnierz buduje bunkry na cysterny z paliwem, potem do Cannes i Saint-Tropez, gdzie na zmianę z kolegami-Ślązakami wpatrują się w morze, wypatrując statków nieprzyjacielskich.

Do armii został wcielony, bo – o czym mówi z całą prostotą – mama się wpisała na Volkslistę (do trzeciej kategorii, to jest osób spolszczonych, gotowych zaakceptować niemiecki porządek). „Ojciec nie chciał o tym słyszeć. Ale gdy umarł, matka się załamała, była pewna, że teraz już na pewno sobie nie poradzimy: zginiemy z głodu, albo nas zabiją”. Wpisano ją „do trzeciej grupy, do odwołania” i przyznano prawo do pobierania renty po mężu. Konsekwencją było to, że dwóch synów wcielili do wojska. Pilnował więc tego morza, ale kiedy Amerykanie wylądowali na południu Francji, Ślązacy jak jeden mąż wyciągnęli przygotowane zawczasu białe chustki. I poszli do niewoli, by wkrótce uzupełnić braki w Drugim Korpusie, a nawet utworzyć nowe oddziały.

Na amatorskim zdjęciu z 1939 roku oglądamy wbitego w przyciasny garnitur Szczepana z przyjaciółmi w Katowicach. Kolejne zdjęcie pochodzi dopiero z września 1944 r. Szczepan jest w mundurze Drugiego Korpusu. Z Francji zostali przetransportowani do Włoch. Prawdopodobnie (z opowieści wynika to tylko pośrednio) Szczepan pod komendą generała Klemensa Rudnickiego walczył w Bolonii. Kiedy skończyła się wojna, wraz z innymi trafił na kurs przygotowujący do matury we włoskiej mieścinie Alessano. Wszyscy medytowali: wracać do Polski, nie wracać? Stryj z Polski napisał do Szczepana: „Jak możesz, nie wracaj, tu są komuniści. Wrócisz, jak to wszystko upadnie. Możesz się tam uczyć, to się ucz”.

Przed zakończeniem kursu żołnierze należący do rozwiązanego właśnie Drugiego Korpusu jadą do Anglii. Szczepan chce zdać maturę i wstąpić do seminarium. Tymczasem uczestniczy w życiu powojennej emigracji. Jest ciężko. Wielu zawodowych wojskowych kompletnie się pogubiło. Generał Maczek pracuje jako barman, generał Klemens Rudnicki odnawia obrazy. Szczepana zapamiętano z tamtych czasów jako młodego, energicznego człowieka, który założył Sodalicję Mariańską, organizował imprezy (na zdjęciu w garniturze, otoczony zachwyconymi sodaliskami) i pomagał innym w znalezieniu pracy.

Zdaje maturę i w 1951 roku z północnej Anglii wyrusza do Rzymu. Po dwóch dniach podróży, 15 września, puka do drzwi Kolegium Polskiego w Rzymie na Piazza Remuria. Zostaje przyjęty do seminarium; ma 25 lat i jest jednym z najmłodszych kleryków. Kleryków, dodajmy, nietypowych, dojrzałych, z życiowym dorobkiem i naznaczonych doświadczeniem wojny. Są wśród nich między innymi przedwojenny prezydent Katowic Adam Kocur, historyk sztuki i dawny dyrektor radia w Katowicach Jerzy Langman, oficerowie, więźniowie obozów, podporucznik leśnych oddziałów AK Franciszek Bejcer.

Opisałem, choć w wielkim skrócie, ten etap życia księdza arcybiskupa, bo warto wiedzieć, „skąd się wziął” arcybiskup Szczepan Wesoły. Przyszły duszpasterz polskiej emigracji, wcześniej pomocnik i następca biskupów Józefa Gawliny i Władysława Rubina, poświęcił się posłudze dla środowiska, z którego wyszedł i do którego należał. Doszło jeszcze doświadczenie Soboru, na którym pełnił funkcję jednego z rzeczników prasowych. Potem służył emigracji.

To nie było łatwe. Kiedyś mi powiedział, że jego praca polega m.in. na wysiadywaniu w poczekalniach biskupów różnych diecezji świata. Był pasterzem Polaków, nad którymi kościelną władzę sprawowali biskupi miejscowi. To ich często musiał prosić, przekonywać, namawiać do tego wszystkiego, co służyło dobru polskich wspólnot. Nie miał – jak inni biskupi – własnego terytorium jurysdykcji, za to posiadał (i nadal posiada) wielki autorytet moralny wśród całej Polonii. Znał tych Polaków i ich problemy jak mało kto.

Jego opowieść o Polakach, o ich problemach – jest świadectwem najwyższej jakości. Tę opowieść biskupa-itineranta, niestrudzonego podróżnika, świetnie się czyta. Jest ciekawa, bo jest opowieścią o mało znanym fragmencie najnowszej historii Kościoła – i historią człowieka, który w Polsce jest prawie nieznany.