Szkoła najwyższych lotów

Z ks. dr. Andrzejem Gałką – sędzią w procesie beatyfikacyjnym Prymasa Wyszyńskiego – rozmawia Milena Kindziuk

publikacja 09.03.2011 06:21

Otworzył on swój pożółkły brewiarz i wyjął z niego dwie kartki. Na jednej miał zapisane nazwiska wszystkich księży, którzy odeszli z kapłaństwa. Powiedział wówczas, że każdego dnia za nich się modli. A na drugiej kartce było nazwisko Bolesława Bieruta.

Niedziela 10/2011 Niedziela 10/2011

 

Milena Kindziuk: – Beatyfikacja Papieża zbliża się wielkimi krokami. Mało kto pamięta jednak, że wyraźnym przesłaniem Jana Pawła II było podjęcie refleksji nad nauczaniem Prymasa Wyszyńskiego, prawda?

Ks. dr Andrzej Gałka: – Tak. Jan Paweł II prosił nas o to bardzo wyraźnie, mówiąc: „Szczególnym przedmiotem medytacji uczyńcie postać niezapomnianego Prymasa śp. Kardynała Wyszyńskiego, jego osobę, jego naukę. Niech dzieło to podejmą z największą odpowiedzialnością pasterze Kościoła, niech podejmie je duchowieństwo”.

– Jak realizujemy ten testament Papieża?

– Wciąż za słabo. Moim zdaniem, ciągle za mało mówi się o życiu duchowym kard. Wyszyńskiego. A przecież był on człowiekiem wielkiego ducha. To prawdziwy mocarz Boży. Człowiek wielkiej modlitwy i wielkiego zawierzenia.

Do dziś pamiętam, gdy – niedługo po święceniach – miałem okazję być w prywatnej kaplicy Księdza Prymasa. Otworzył on swój pożółkły brewiarz i wyjął z niego dwie kartki. Na jednej miał zapisane nazwiska wszystkich księży, którzy odeszli z kapłaństwa. Powiedział wówczas, że każdego dnia za nich się modli. A na drugiej kartce było nazwisko Bolesława Bieruta. „Codziennie modlę się za niego, gdyż był to człowiek, który dokonał w życiu złych wyborów. Ale w gruncie rzeczy to nie był zły człowiek” – usłyszałem. Byłem zaskoczony.

– Ksiądz Prymas za Bieruta odprawił Mszę św. także zaraz po tym, jak się dowiedział, że prezydent umarł.

– I to jest właśnie prawdziwe chrześcijaństwo! Na tym polega świętość.

– Miłość wobec nieprzyjaciół to już chyba apogeum świętości.

– Prymas Wyszyński to apogeum osiągnął. On znalazł się na samym szczycie.

– Gdy np.  modlił się, by nie czuć nienawiści do tych, którzy go uwięzili, którzy go prześladują.

– I naprawdę tej nienawiści nie czuł.

– Kiedy pierwszy raz kard. Wyszyński wydał się Księdzu człowiekiem świętym?

– Gdy obserwowałem go jako młody ksiądz, wydawał mi się po prostu dobrym człowiekiem, bardzo ufającym Bogu. Nie myślałem jednak wtedy o Prymasie w kategoriach świętości. Do momentu, kiedy przyszli do niego jego współpracownicy i zaczęli złorzeczyć na komunistów. Ksiądz Prymas spokojnie odpowiedział im wówczas: „Dzieci moje, zmówmy «Zdrowaś, Maryjo», pomódlmy się i połóżmy się spać, a jutro Pan Jezus i Matka Boża pokażą nam rozwiązanie”. W życiu Kardynała maksyma św. Pawła: „Zło dobrem zwyciężaj” znalazła pełne zastosowanie.

Świętość prymasa Wyszyńskiego widoczna jest w jego kazaniach. W żadnym z nich nie ma ani jednego zdania, w którym powiedziałby źle o jakimś polityku. A przecież ówczesne potworne czasy temu sprzyjały. Ksiądz Prymas jednak zdawał sobie sprawę z tego, że najłatwiej jest krytykować, ukazywać zło, o wiele trudniej natomiast promować dobro. Ale nigdy nie szedł na łatwiznę.

Podobną postawę Prymas wykazał, kiedy wy-szedł z więzienia. Przecież gdyby „zagrzał” wówczas naród do walki, Polacy wyszliby na ulice. Nigdy się na to nie zdecydował. Jego rozważne, pozbawione triumfalizmu zachowanie pozwoliło uniknąć rozlewu krwi w Polsce. A powrót na Miodową okazał się nie tylko jego osobistym zwycięstwem, ale także zwycięstwem prowadzonej przez niego polityki. Ta polityka, z jednej strony sprzeciwu, a z drugiej zachowania ładu społecznego, była obecna w nauczaniu Księdza Prymasa do jego śmierci.

– Czy można powiedzieć, że w więzieniu świętość kard. Wyszyńskiego wyraźnie się objawiła? Sam Prymas stwierdził, że nigdy nie uznałby trzech lat uwięzienia za stracone i że więzienie jest dla niego „miejscem najwłaściwszym na obecny moment bytowania Kościoła”.

– Pobyt w więzieniu wyraźnie pokazuje, jak Ksiądz Prymas dorastał do świętości. Był to dla niego czas bliskiej przyjaźni z Panem Jezusem i z Matką Bożą. Zaufał Bożej Opatrzności, dostrzegł wolę Bożą w swoim życiu. Dlatego wyszedł z więzienia zupełnie innym człowiekiem. Wtedy chyba też na dobre zakochał się w Maryi.

– Skąd ta miłość się wzięła? Czy był to jedynie wpływ rodziców, którzy wyruszali w pielgrzymki na Jasną Górę i do Ostrej Bramy?

– Z pewnością nie tylko. Zauważmy, że wszyscy wielcy święci mieli swoje prywatne nabożeństwo do Matki Bożej. Jan Paweł II jest tego najlepszym przykładem.

– Maryjność zatem to charakterystyczny rys świętości Prymasa?

– Na pewno tak. Z Maryją Prymas wiąże też swoje najważniejsze działania, m.in. przygotowuje w więzieniu tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu i układa akt osobistego oddania się Maryi.

Wracając do objawienia się świętości Prymasa w więzieniu, warto też zauważyć, że wypracował on tam w sobie umiejętność przebaczania. Umiał przebaczyć biskupom, którzy go przecież zostawili w czasie aresztowania. Kard. Wyszyński nie tylko im przebaczył, ale żadnego z nich nie odsunął później od pełnienia swych funkcji. To świadczy o jego wielkoś-ci. Podobnie zresztą zdawał sobie sprawę z tego, że w jego najbliższym otoczeniu są tajni współpracownicy UB. Mimo to żadnego z nich nie odsunął. Nie odrzucał nigdy człowieka, jakikolwiek on by był. Człowiek był dla niego, jak sam mówił, „królem stworzenia”.

 

 

– W „Zapiskach więziennych” czytamy: „Ponieważ kończę w więzieniu, ufam, że Miłosierny Bóg policzy mi te miesiące jako zadośćuczynienie za winy, którymi zawiodłem Jego plany”. Czy pokora też jest znakiem świętości?

– Jest jeszcze mocniejszy fragment: „Idę przez życie swoje pełen nędzy, słabości i ran otrzymanych po drodze. Prawdziwie robak – nie człowiek”. W jednym z kazań natomiast, wygłoszonym z okazji jubileuszu 50-lecia Lasek, mówiąc o ks. Korniłowiczu i m. Czackiej, wyznał: „Jak mało wziąłem z tego, co mi Pan Bóg przez nich dał”. Oczywiście, że takie uniżenie świadczy, iż Prymas był człowiekiem wielkiej pokory, nie wywyższał się, nie oceniał. Tego też uczył innych. I ludzie to doceniali. Nawet ci, którzy byli krytyczni wobec niego. Jako przykład chcę przytoczyć rozmowę ze Stanisławem Stommą tuż przed jego śmiercią. Przyznał: „Wyszyński wyprzedzał nas zawsze o trzy kroki. Nawet wtedy, gdy wiedzieliśmy, że postępuje tak, iż się z nim nie zgadzamy, nie powinniśmy głośno przeciw niemu występować, bo potem okazało się, że to on miał rację”. To mówi samo za siebie.

– Świętość prymasa Wyszyńskiego widać też w jego codzienności, umiał być zwyczajnym człowiekiem, chętnie opowiadał dowcipy, był ludzki i uczynny.

– Tak, to wielki książę Kościoła, ale jednocześnie rzeczywiście bardzo ludzki i kochający człowiek. Podam przykład: kiedyś kard. Wyszyński jechał samochodem. Na przystanku autobusowym, który właśnie mijał na skraju lasu, zobaczył niewidomą kobietę. Zatrzymał się, zabrał ją do samochodu i podwiózł do Warszawy. Albo: w pierwszą rocznicę naszych święceń postanowiłem wraz z kolegami zaprosić Księdza Prymasa na nasz zjazd kursowy. Wszyscy mówili mi, że to niemożliwe, że nie wypada, że Prymasa to można zaprosić przynajmniej na 25-lecie kapłaństwa. Kiedy poszedłem do niego i powiedziałem o naszej prośbie, odpowiedział: „Synku, jak ja na to czekałem!”. Przyjechał do nas, spędził z nami wiele godzin.

Taki właśnie był.

Nie znaczy to, rzecz jasna, że nie popełniał błędów. Świętość nie polega na tym, żeby nie popełniać błędów, tylko by wyciągać z nich wnioski. Bywał też uparty i stanowczy, nawet w stosunku do niektórych przedstawicieli Stolicy Apostolskiej, m.in. kiedy nie pozwolił, aby abp Luigi Poggi wziął udział w uroczystościach pierwszomajowych.

– W czym jeszcze przejawia się świętość prymasa Wyszyńskiego?

– W wierności modlitwie. Każdego dnia, w więzieniu czy gdziekolwiek indziej, znajdował czas na modlitwę.

– Czy to coś wyjątkowego u biskupa?

– Tak u biskupa, jak i u każdego człowieka. Jeżeli ktoś ma wiele spraw na głowie, zazwyczaj zastanawia się, czy zdoła wygospodarować czas na modlitwę, czy raczej powinien zająć się bieżącymi sprawami, a modlitwę odłożyć na później. Na ogół większość z nas zajmuje się załatwianiem codziennych spraw, a modlitwę odkłada. Prymas natomiast był tu konsekwentny i szedł najpierw na modlitwę. On wiedział, że bez niej wiele by nie zrobił. Był jak bezbronny dzieciak w wielkim, książęcym majestacie.

– Jaki jest główny przekaz kard. Wyszyńskiego na dziś?

– Nie mówić źle o nikim. Zwłaszcza ksiądz nigdy nie powinien źle o nikim mówić. Dla mnie jest to ważny przekaz na dzisiejsze czasy. Musimy uczyć się przyjmować drugiego człowieka takiego, jaki jest.

Bo przecież jeśli ja popełniam błędy, to ktoś też ma prawo popełnić te błędy. Oczywiście, nie znaczy to, że nie mam prawa do oceny moralnej czynów drugiego człowieka.

To zasadnicza różnica.

Ksiądz Prymas uczy też, jak kochać nieprzyjaciół, czyli tych, którzy nas skrzywdzili, zdradzili, oszukali.

To wielka szkoła miłości, Chrystusowa szkoła, najwyższych lotów. Ale takie właśnie jest chrześcijaństwo. Prymas Wyszyński to rozumiał i realizował w swoim życiu.

Myślę, że on byłby święty w każdych warunkach. Umiał jednak realizować swą świętość w takiej sytuacji, w jakiej żył. Bo przecież nie jest problemem znalezienie sobie pustej przestrzeni i w niej realizowanie swojej świętości. Cały trud polega na tym, by w konkretnej sytuacji, wśród ludzi, których Pan Bóg stawia na drogach naszego życia, zostać świętym.

– W ostatnich dniach życia prymas Wyszyński ofiarował swoje cierpienie za Jana Pawła II, który leżał w szpitalu po zamachu. Tak czynią ludzie nieprzeciętni.

– I święci. Zresztą proces beatyfikacyjny Prymasa Tysiąclecia jest w toku, trwają prace nad „Positio”. Jako sędzia w procesie przesłuchiwałem wielu świadków i jestem przekonany, że co do świętości tego człowieka nie ma wątpliwości. Ufam, że teraz Jan Paweł II „zajmie się” z nieba procesem beatyfikacyjnym kard. Wyszyńskiego i że Ksiądz Prymas wkrótce zostanie wyniesiony na ołtarze.