Tęsknota małżonków za Niebem

Jacek Salij OP

publikacja 13.03.2011 22:06

Czy małżonkowie mogą mieć nadzieję, że w życiu wiecznym nie tylko się spotkają, ale że również w niebie nadal będą związani ze sobą miłością oblubieńczą?

W drodze 3/2011 W drodze 3/2011

 

Rzadko włączam listy aż tak obszerne do publikowanych w tej rubryce tekstów. Ponieważ jednak nie umiałbym równie głęboko przedstawić problemu, który tu podejmę, dlatego poprosiłem Autora poniższego listu o zgodę na jego upublicznienie.

Niepokój kochającego męża

Kolejne lata mijają, odkąd znamy się z moją ukochaną Żoną. Tak bardzo dobrze mi z nią, niezwykle się dzięki niej rozwinąłem. Modlę się o to, by kochać ją tak, jak Chrystus nas ukochał. Chciałbym Ojcu zadać pewne pytanie. Zanim jednak to uczynię, podzielę się najpierw moim pragnieniem Nieba.

Otóż… ja czekam na Niebo! To, że jest we mnie pragnienie Nieba, uświadomiłem sobie pierwszy raz na miesiąc przed „wybuchem” ciemności w wierze, jakich doświadczyłem, zanim jeszcze poznałem moją Ukochaną. Nie pamiętam, jak do tego doszło, ale pamiętam, że w myślach uświadomiłem sobie, że „ja pragnę Nieba”. Od tamtego czasu coniedzielne słowa Credo „oczekuję (…) życia wiecznego w przyszłym świecie” stały się moimi. Co jakiś czas pojawiają się momenty, które wyraźniej ukazują to pragnienie.

Na przykład, gdy 2 kwietnia 2005 r. byliśmy na czuwaniu i ogło-szono wieść o odejściu Jana Pawła II, rozpłakałem się. Nie z powodu straty, ale z powodu wzruszenia, że on już jest w Domu, on już jest u Boga, już tam doszedł, osiągnął cel… i jak musi być mu dobrze u Boga…

Z kolei moja Najdroższa raczej obawia się Nieba: tzn. tego, że w Niebie będziemy mieli niejako klapki na oczach, widząc tylko Boga i nieustannie śpiewając Mu „Chwała”. I co najważniejsze: że nie będziemy dla siebie już wyjątkowi, że będziemy w tłumie kochających się jednakową miłością osób, że nasza miłość nie będzie już miała charakteru oblubieńczego, wyłącznego. Moja ukochana Żona pragnie, abyśmy w Niebie darzyli siebie wciąż szczególną miłością, różniącą się w jakości od tej, którą mamy do innych osób.

Chciałbym zapytać się o naszą oblubieńczą miłość w życiu wiecznym. Kocham moją Żonę bardzo. Jest moją Jedyną. Gdy byliśmy w narzeczeństwie, wyznałem jej, że gdyby Ona nawet odeszła do wieczności przed naszym ślubem, to z żadną inną się już nie ożenię. Kocham ją na wieki.

Jednakże Kościół dopuszcza kolejne małżeństwo po śmierci dotychczasowego współmałżonka. Problematyczne staje się tu pytanie saduceuszy z Mt 22,28 dotyczące kobiety, mającej za życia siedmiu mężów: „Do którego więc z tych siedmiu należeć będzie przy zmartwychwstaniu? Bo wszyscy ją mieli [za żonę]”.

Jeśli ziemskie życie jest przygotowaniem do Nieba, to z pewnością dzieje się to także przez ziemską miłość. Ale to byłoby straszne, żeby współmałżonek służył tylko instrumentalnie do przygotowywania się do wiecznej miłości wobec Boga. Nie wyobrażam sobie tego, aby oblubieńczy charakter miłości do mojej Jedynej miał wygasnąć po przejściu przez bramę śmierci. Przecież będę tym samym człowiekiem, z tą samą wolą, i nie wyobrażam sobie, bym miał przestać kochać w sposób szczególny najważniejszą Osobę w moim życiu. Przecież Bóg „nie przeprogramuje” mnie!

Miłość prawdziwie oblubieńcza nie umiera

Podstawowe pytania, które tu podejmę, brzmią następująco: Czy miłość małżeńska ma szansę na to, żeby nie zblaknąć albo i zgasnąć po śmierci pierwszego z małżonków? Czy małżonkowie mogą mieć nadzieję, że w życiu wiecznym nie tylko się spotkają, ale że również w niebie nadal będą związani ze sobą miłością oblubieńczą? Co więcej – że dopiero w niebie ich miłość oblubieńcza rozkwitnie w całej swojej, teraz niedającej się nawet wyobrazić, pełni?

Autor powyższego listu jeszcze przed ślubem wyznał swojej Ukochanej, że choćby miał ją już wkrótce utracić, ona pozostanie na zawsze jedyną kobietą jego życia.

Wierność miłości, której jeszcze nawet nie zdążyło się ślubować – można podziwiać, ale nie wolno nikogo do niej zachęcać. Zdarza się, że niektórym ludziom serce podpowiada, że ukochana osoba, którą się utraciło nawet jeszcze przed ślubem, powinna pozostać na zawsze najważniejszą osobą w ich życiu. Zazwyczaj trwanie w tej decyzji przeniknięte jest nadzieją na spotkanie ze swoją Ukochaną czy Ukochanym w życiu wiecznym.

Owszem, Kościół błogosławi powtórnym małżeństwom, zawieranym po śmierci pierwszego współmałżonka. „Chcę – pisał apostoł Paweł – żeby młodsze wdowy wychodziły za mąż, rodziły dzieci, były gospodyniami domu, żeby stronie przeciwnej nie dawały sposobności do rzucania potwarzy” (1 Tm 5,14). Zarazem stosunkowo nierzadko zdarza się, że młody małżonek, po owdowieniu, po raz drugi rodziny już nie zakłada. W takiej decyzji trwała na przykład młoda i piękna Judyta: „Wielu pragnęło ją pojąć za żonę, ale żaden mężczyzna nie poznał jej przez wszystkie dni jej życia, począwszy od dnia, w którym zmarł jej mąż Manasses i połączył się z ludem swoim” (Jdt 16,22).

Zapewne każdy zna owdowiałych małżonków, którzy chociaż mają moralne prawo zawrzeć drugie małżeństwo, przez lata trwają w wierności swojej Jedynej lub swemu Jedynemu, którego śmierć im odebrała. Zdarzają się wdowcy i wdowy, których chciałoby się pamiętać szczególnie. Matka świętego Jana Złotoustego miała w chwili owdowienia zaledwie dwadzieścia lat i czuła się tak głęboko związana ze swoim zmarłym mężem, że postanowiła nie wiązać się już z nikim.

Profesor Karol Antoniewicz utracił kolejno każde z pięciorga dzieci, a na koniec – miał wtedy zaledwie 32 lata – umarła mu żona. Niejeden załamałby się w obliczu takiej tragedii, uległ rozgoryczeniu, a może obraziłby się na Pana Boga, a nawet zaczął Mu bluźnić. On jednak w tych swoich strasznych nieszczęściach ufał Bogu i ze wszystkich sił starał się zachować miłość do Pana Jezusa. Wiedział, że Bóg jest miłością i że tę miłość roztacza nad nami nieustannie, również wtedy kiedy spadają na nas jakieś nieszczęścia.

Po owdowieniu Antoniewicz wstąpił do zakonu jezuitów, przyjął święcenia kapłańskie i stał się jednym z największych kaznodziejów, jakich Polska miała w XIX wieku. Jest on autorem pieśni wielkopostnej W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie. Nawet trudno sobie wyobrazić, żeby człowiek, który tak wiele wiedział o Bożej miłości, nie oczekiwał w życiu wiecznym szczególnej wspólnoty z tą Jedyną, z którą na tej ziemi przeżywał radość narodzin i żałobę po śmierci pięciorga dzieci.

Ale nie jest przecież tak, że tęsknota za wiecznością i wyłącznością ogarnia małżonków dopiero w obliczu rozdzielającej ich śmierci. Wbrew panoszącej się dzisiaj pladze zdrad małżeńskich i rozwodów, poczucie, że jesteśmy jedno – i chcemy, żeby tak było zawsze, a nie tylko aż do śmierci pierwszego z nas – jest doświadczeniem naprawdę wielu małżonków. I nie jest to tylko nastrój, który ich ogarnia w dniach szczęśliwych.

 

 

W jednym zaprzęgu

Łaciński wyraz określający małżeństwo – coniugium – oznacza „być w jednym zaprzęgu” i wskazuje na wspólne podejmowanie trudów i zadań życiowych. I wielu małżonków pośród wspólnie znoszonych przeciwności losu uświadamia sobie, że ich wzajemnej wspólnoty nawet śmierć nie rozłączy. A wiara podpowiada im, że w ich miłości – dzięki łasce Bożej – wypełnia się „tajemnica wielka w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła” (Ef 5,32).

Postawmy sobie jednak następujące pytanie: W modlitwach za zmarłych wielokrotnie wyrażamy nadzieję na spotkanie z tymi, którzy w drodze do wieczności nas poprzedzili. Modlitwa za zmarłych małżonków wydaje się nawet wyjątkowo głęboka: „zjednocz ich w życiu wiecznym w pełni Twojej miłości”. Czy jednak wolno mieć nadzieję, że zjednoczenie małżonków w niebie zachowa swoją absolutną wyjątkowość? Czy będzie jedyne w swoim rodzaju? Czy w niebie mój mąż będzie moim szczególnie Jedynym, a żona – moją szczególnie Jedyną? Jeżeli tak – to co wobec tego znaczą słowa Pana Jezusa, iż „przy zmartwychwstaniu nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie Boży w niebie” (Mt 22,30)?

Otóż w Kościele nigdy nie było wątpliwości co do tego, że wszelka prawdziwa miłość nie tylko przetrwa w życiu wiecznym, ale doczeka się oczyszczenia i udoskonalenia. Dotyczy to również miłości małżeńskiej. Nie przetrwa jedynie miłość egocentryczna albo z innych powodów niezasługująca na wiecznotrwałość (np. budowana na jakiejś niesprawiedliwości). Na sądzie Bożym – uczył św. Tomasz z Akwinu – ujawni się bowiem nieprawda takiej miłości.

Zatem szczególność i jedyność miłości łączącej małżonków ujawni się w niebie w całym swoim, dla nas obecnie w ogóle niewyobrażalnym, pięknie. Zarazem – i o tym mówił Pan Jezus – zbawieni małżonkowie nie będą już realizowali funkcji prokreacyjnej, „będą jak aniołowie Boży”. Powiedzmy to inaczej: Również każda inna autentyczna miłość: między matką czy ojcem a dzieckiem, brata z siostrą oraz braci i sióstr między sobą, jak również bliskość łącząca przyjaciół doczeka się w niebie oczyszczenia i udoskonalenia. Jednak tylko miłość małżeńska będzie tam miłością oblubieńczą, tzn. zachowa swoją jedyność i niepowtarzalność, a swój oblubieńczy charakter odsłoni w całej, w tej chwili dla nas nieprzeczuwalnej pełni.

Na czym będzie polegała oblubieńczość miłości małżeńskiej w niebie? Odpowiedzi na to pytanie szukałbym w przenikającej cały Nowy Testament małżeńskiej symbolice miłości między Chrystusem i Kościołem. Tak również przedstawione jest w Piśmie Świętym życie wieczne: „Weselmy się i radujmy, i dajmy Mu chwałę, bo nadeszły Gody Baranka, a Jego Małżonka się przystroiła. (…) Błogosławieni, którzy są wezwani na ucztę Godów Baranka!” (Ap 19,7.9).

Wolno nam więc się domyślać, że oblubieńcza miłość zbawionych małżonków będzie w niebie polegała na spontanicznym, radosnym, niepowtarzalnym, niedającym się wyobrazić ani znudzić realnym obrazowaniu i wyrażaniu miłości między Chrystusem i Kościołem!

A jeśli wdowiec ożenił się po raz drugi?

Rozważmy teraz trudność następującą: Miłość oblubieńcza jest całoosobowa, zatem można być nią związanym tylko z jedną osobą. Sam Chrystus Pan ma tylko jedną Małżonkę, swój Kościół. Tymczasem niektórzy ludzie żyli w dwóch albo trzech prawowitych, sakramentalnych małżeństwach. Pojawia się zatem problem analogiczny, z jakim przyszli do Pana Jezusa saduceusze (por. Mt 22,28): Do którego ze swoich mężów będzie przy zmartwychwstaniu należała ta, która miała wielu mężów?

Szukając odpowiedzi na to pytanie, przywołam dwoje konkretnych ludzi. Moja babcia owdowiała w dwa tygodnie po ślubie, a w wieku lat dwudziestu pięciu została wdową po raz drugi, z trójką malutkich dzieci, trzecim jeszcze nieurodzonym. Imię pierwszego męża pojawiało się tylko przed dniem zadusznym, kiedy dawała na wypominki. O drugim mężu, moim dziadku, którego przeżyła o pięćdziesiąt lat, mówiła często swoim wnukom, a kiedy umierała, w malignie powtarzała jego imię. W jakimś sensie – są to oczywiście jedynie moje przypuszczenia – tylko w związku z tym drugim rozwinęła się w niej miłość oblubieńcza, naprawdę całoosobowa.

Sytuacja druga: Zwierzał mi się ktoś, zresztą w obecności drugiej żony, że zanim zdecydował się na to drugie małżeństwo, zaprowadził swoją przyszłą małżonkę na grób pierwszej żony, ażeby ją „przedstawić” i „poprosić” o zgodę na drugi związek. Nie śmiałbym się z tego gestu. Jest to dla mnie dowód – są to oczywiście tylko moje przypuszczenia – że miłością naprawdę całoosobową ten człowiek był związany tylko z pierwszą żoną, bo drugie jego małżeństwo polegało przede wszystkim na wzajemnym wspieraniu się w starości. Zapewne zdarza się i tak, że ktoś dwa albo i więcej razy brał ślub w kościele i z żadnym ze swoich małżonków nie zdążył związać się miłością naprawdę oblubieńczą.

Nadzieja wbrew nadziei

Na koniec postawmy sobie pytanie najtrudniejsze: Czy możliwe jest ocalenie miłości oblubieńczej z małżonkiem niewiernym, który porzucił swojego ślubnego współmałżonka i związał się z kimś innym? Jeżeli kogoś z Czytelników to pytanie osobiście interesuje, warto wiedzieć, że istnieje Wspólnota Trudnych Małżeństw SYCHAR, skupiająca małżonków, którzy wbrew wszelkiej ludzkiej nadziei wierzą, że ich małżeństwo da się jeszcze uratować i starają się trwać w wierności małżonkowi, który odszedł.

Na prowadzonych przez ludzi z tej wspólnoty stronach internetowych spotkać można wiele radosnych świadectw pojednania małżonków, mimo że po ludzku wydawało się to niemożliwe. Jednocześnie, kiedy czyta się świadectwa małżonków wciąż samotnych, pojawia się nadzieja, że trud wierności, chociaż tylko jednostronnej, nie może pójść na marne i być może ten, kto trwa w wierności, uratuje swojego współmałżonka na życie wieczne i przynajmniej tam, w Niebie, znów będą razem związani miłością oblubieńczą.

JACEK SALIJ – ur. 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii UKSW, autor wielu książek i artykułów, mieszka w Warszawie.