Trzy pokusy

Jan Grosfeld

publikacja 16.03.2011 23:26

Uznanie się za zero, a raczej za zero plus grzech, jak mówiła o sobie św. Teresa z Ávili, jest tym stanem, w którym Bóg chce się ze mną spotkać. Bo właśnie w takim stanie świadomości i braku mocy mogę Go naprawdę zapragnąć, by tej sytuacji zaradzić.

Tygodnik Powszechny 11/2011 Tygodnik Powszechny 11/2011

 

Skoro Kościół uznaje Nowy Testament za wypełnienie Pierwszego, a zatem głęboką jedność wewnętrzną całego Pisma Świętego, to na czym polega główny wymiar wspólny dla obu części Biblii? Wydaje się, że jest nią pewien szczególny sposób pojmowania Słowa. A skoro wiara rodzi się ze słuchania, warto na początek Wielkiego Postu, który jest czasem szukania głębokiej odnowy życia, o tym przypomnieć.

Mam na myśli aktualizację proklamowanej lektury biblijnej, traktowanie jej nie jako dotyczącej niegdysiejszych wydarzeń i osób, lecz teraźniejszości. Słowo ma moc budzenia wiary wtedy, gdy przyjmuję je w odniesieniu do mojego obecnego życia z jego konkretnymi problemami. Jest jeszcze jeden wstępny warunek: muszę być tych problemów świadomy, a to oznacza, że Wielki Post ma w tym głębszym spojrzeniu pomagać, bym mógł rozeznawać nie tylko, na czym owe problemy polegają, jakie jest moje cierpienie i skąd się bierze, ale też, by móc zakwestionować moje dotychczasowe przekonania, sposób myślenia i życia, jednym słowem – podważyć własne „ja”. Nie chodzi o samozniszczenie, lecz o usunięcie się, by dać nieco miejsca Bogu Jedynemu. Na tym polegała zawsze rola proroków. Pojawiali się wtedy, gdy lud odchodził od Boga, i wołali: „Idziecie w złą stronę”. Podobnie wzywał Jezus: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1, 15).

Najtrudniej zmienia się mentalność człowieka. Łatwiej zmienić ustrój polityczny, wysłać pojazd kosmiczny na inną planetę, a nawet dokonać cudu uzdrowienia. Dlatego Kościół wyznacza czas Wielkiego Postu, który ma nam w tym pomagać. Chodzi o to, by nawrócić się od swego sposobu rozumowania, wartościowania, oceniania, od własnych myśli o Bogu i ludziach, o całej historii osobistej i o sobie samym. Bóg mówi: „Ja wiem, że ty sam nie możesz tego zrobić, bo twoje »ja« jest przekonane, że przestanie wtedy istnieć, gdyż w gruncie rzeczy źle myślisz o Mnie: że Cię nie kocham i nie pragnę twego dobra”.

Jest wprost przeciwnie. Tam, gdzie jestem przekonany, że leży moje dobro, tam czeka mnie rozczarowanie, zniszczenie, śmierć. Cóż za paradoks i ślepota! Widzę rzeczywistość na opak. I taka jest sytuacja każdego. Dlatego i biskupi mają swoje rekolekcje wielkopostne. Chrześcijanin tym tylko różni się od innych, że wie, gdzie ma szukać ratunku; wie, że może przeglądać się w Słowie Boga, a zwłaszcza w Słowie wypełnionym, jakim jest Jezus Chrystus. On jest zwycięzcą śmierci, lęku przed pełnią życia, grzechów, za które wyrokiem winna być śmierć: On tę śmierć za mnie poniósł i zwrócił mi w zamian przebaczenie. Nie jest to przebaczenie w ludzkim rozumieniu, lecz takie, które grzech wymazuje, zapomina i daje głęboką radość. Radości tej, Dobrej Nowiny, nie da się zatrzymać dla samego siebie, bo ona sama wylewa się na zewnątrz.

Lustro Słowa

Dla ludzkiego „ja” przyznać się do grzechu jest czymś niemożliwym. Dlatego zawsze mamy opór przed spowiedzią. Religijność naturalna, niezbawiona przez Boga Ojca, Jego Syna i Ducha Świętego, zbudowana na strachu przed Bogiem i ludźmi, nie pozwala mi zejść do poziomu uznania się za całkowitego grzesznika, zdolnego do każdego zła, za egoistę gotowego uczynić wszystko w obronie swego życia: pieniędzy, godności, poglądów, bezpieczeństwa. I jeszcze będę nazywał się chrześcijaninem.

Problem w tym, że Jezus Chrystus robi coś odwrotnego. Jego drogą jest kenoza, droga w dół, oddanie własnego życia zamiast walki o nie. Nie upomina się o sprawiedliwość dla siebie, lecz prosi Boga o nią dla swych wrogów – którymi okazywali się w sytuacjach granicznych także jego uczniowie.

Wielki Post nie jest dla wszystkich, lecz dla chrześcijan, czyli dla tych, którzy chcą być uczniami Jezusa. Dlatego chrześcijanin, który chce szukać relacji z Bogiem i wspólnej z Nim drogi życia, nie znajdzie jej, jeśli nie będzie przeglądał się w Jego Słowie. Ono zaś realizowało się najpierw w historii Izraela, a następnie w dziejach Jezusa i Kościoła. Aby wiedzieć, jaka jest moja sytuacja i właściwy kierunek – czyli wola Boga – muszę przyglądać się wydarzeniom biblijnym, które stały się udziałem Żydów i Jezusa.

Bóg chce, bym żył rzeczywistością, a nie ułudami, bym nie uciekał od pytań o sens tego, co mnie spotyka; chce mnie odzierać ze złudzeń. A one biorą się stąd, że nie chcę dopuścić Boga do głębokich pokładów mojego „ja”, bo w gruncie rzeczy się Go boję, bo nie chcę konkurencji dla boga, którym jestem sam dla siebie. Ja sam chcę decydować o tym, co dla mnie dobre, a co złe.

Tymczasem Izajasz mówi, że nasze dobre czyny są jak skrwawiona szmata (Iz 64, 5). Dlaczego? Skrwawiona szmata oznacza miesięczne krwawienie kobiety, czyli upływ krwi, który dla Żydów jest równoznaczny ze śmiercią, z brakiem życia, z niemożnością jego dawania. W moich dobrych uczynkach nie ma życia, bo ich autorem jestem ja sam, a ja nie jestem źródłem życia. Uświadomienie sobie, że moje „ja” produkuje jedynie śmierć, może skutkować dwojako. Albo zbuntuję się na życie i odwrócę się od Boga całkowicie, albo też po raz pierwszy zwrócę się do Niego z głębokości cierpienia. Uznanie się za zero, a raczej za zero plus grzech, jak mówiła o sobie św. Teresa z Ávili, jest tym stanem, w którym Bóg chce się ze mną spotkać. Bo właśnie w takim stanie świadomości i braku mocy mogę Go naprawdę zapragnąć, by tej sytuacji zaradzić.

Bezpieczeństwo, cuda i idole

Dlaczego w I niedzielę Wielkiego Postu – jego pierwowzorem i korzeniem jest najważniejsze żydowskie święto Jom Kippur, Dzień Pojednania – Kościół stawia nam przed oczy Ewangelię o kuszeniu Jezusa na pustyni? Dlatego, że mówi ona o naszej ludzkiej kondycji. Czytamy o trzech pokusach, wobec których staje Jezus, gdy przez 40 dni pościł, był kuszony i się modlił. Ktoś mógłby powiedzieć: „Jakie dziwaczne i właściwie mało realistyczne pokusy ma Jezus? Ja to dopiero mam pokusy: seksualne, materialne, nienawiści do konkretnych osób, sądzę moją rodzinę, szefa i kolegów z pracy, polityków. W gruncie rzeczy najchętniej obraziłbym się na Boga i ludzi za to, że życie wygląda tak, a nie inaczej”.


Tymczasem tradycja chrześcijańska mówi, że trzy pokusy Jezusa wyrażają w sposób najbardziej syntetyczny i wyrazisty wszelkie pokusy, ku którym skłania się ludzkie istnienie, nasz umysł i ciało. Są to pokusy zabezpieczenia, cudów i idoli. Pokusy te miał lud izraelski i my je mamy.

Diabeł widząc, że Jezus jest głodny i cierpi, próbuje zbuntować Go przeciw sytuacji, w jakiej się znalazł. Proponuje, by skorzystał z własnych sił i ją zmienił: czyli uznał, że jest zła i naprawił po swojemu. To jest pokusa bezpieczeństwa: nie może nam się przytrafić nic złego, żadne ograniczenie, słabość, brak. Wszystko, co zagraża mojej koncepcji życia, musi zostać osądzone i oddalone. W tym celu jestem gotów wiele uczynić, oddając swój czas i pieniądze. Tymczasem w innym miejscu Jezus mówi: „Nie możesz służyć zarazem Bogu i Mamonie, czyli pieniądzom”. Podobnie odpowiada szatanowi, używając tekstu z Księgi Powtórzonego Prawa (8, 3): „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4, 1-4).

Świat i my sami, także w Kościele, często odwracamy te słowa myśląc: „nie samym Słowem się żyje, ale chlebem”. Najpierw trzeba dać ludziom jedzenie, sprawiedliwość, a potem może nadarzy się okazja na Dobrą Nowinę. A zatem ludzkie życie zależy od obfitości dóbr. Rzadkie są przypadki, by dzieci słyszały od rodziców prawdę, która mówi, że życie zależy od Boga. Nie chodzi o to, jak ktoś przewrotnie mógłby interpretować słowa Jezusa, by proszącemu nie dać chleba, lecz o zafałszowanie prawdy przez odwrócenie hierarchii wartości.

Druga pokusa – cudów: „Jeśli jesteś synem Bożym, rzuć się w dół z narożnika świątyni, jest przecież napisane: »Aniołom swoim rozkażę o Tobie, a na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień«”. Pokusa ta oznacza odrzucenie mojej sytuacji życiowej, sposobu, w jaki Bóg mnie ukształtował i jak prowadzi moje życie. I w tym celu – przeciwko Bogu i Jego zamysłom – gotów jestem wykorzystać nawet religię i Jego samego. To jest pokusa triumfu: kariery, odpowiedniej żony czy męża, dobrze wykształconych dzieci, dobrobytu. Mieć w ręku rzeczywistość, panować nad nią. I to wszystko podlane sosem religijnym.

W gruncie rzeczy przymuszamy Boga, by dostosował się do naszego rozumu i oczekiwań, by zmienił bieg historii, by uczynił cud, jakiego ja chcę, i to koniecznie dzisiaj. Bóg ma spełniać moją wolę. Izraelici na pustyni żądali od Mojżesza wody natychmiast: „W przeciwnym razie nie pójdziemy za twoim Bogiem, a ciebie zabijemy, bo jesteś źródłem naszego cierpienia”. Ta pokusa cudu jest skutkiem mojej niechęci do wcielenia się, nieakceptacji mojej konkretnej historii, niezgody na to, kim jestem, w jakich warunkach i z kim żyję, jest kuszeniem Boga, ponieważ w gruncie rzeczy mam o Nim złe zdanie. Jezus też odpowiada cytatem z Pisma: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego” (Mt 4, 6-7).

Pokusa trzecia – idoli. Jeśli Bóg nie załatwia spraw po myśli, zwracam się ku innym rzeczywistościom, w których pokładam nadzieję. Diabeł korzysta z takiej religijności, w której Bóg ma być na nasze polecenie. Demon mówi Jezusowi: „Dam Ci to wszystko – wszelkie dobra tego świata i władzę – jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon”. Jezus odpowiada: „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”.

Zależnie od okoliczności i mojego „ja” idolem może stać się niemal wszystko: praca, seks, kariera, władza, wykształcenie, prestiż, uczucia, rodzina, a także sama religia. Problem w tym, że, jak mówi Pismo, są one tylko bożkami, czyli nie dają życia, bo go nie mają. Na koniec, jako potwierdzenie słów Jezusa, doświadczamy jeszcze większego rozczarowania, bezsensu życia, rozpaczy. Rzecz jasna, najpotężniejszym spośród idoli i konkurentów Boga jest pieniądz jako globalny symbol wszystkich innych idoli. Za pieniądze można zaspokoić wszystkie potrzeby poza tą jedną, która jest najgłębszym pragnieniem człowieka: żyć.

Nadzieja

Wszystkie te pokusy mówią jedno: „Bóg cię nie kocha. Jeśli istnieje i w dodatku jest dobry, to jak mógł dopuścić do tej konkretnej sytuacji, która nie daje się znieść, która cię codziennie zabija, o której myślisz od razu po rannym przebudzeniu. Dlaczego nie masz pieniędzy, dlaczego umarła ci ukochana matka, ciężko chorujesz, dlaczego twoje dziecko bierze narkotyki, nie możesz pozbyć się tego konkretnego grzechu, dlaczego żona cię opuściła, nie masz pracy, jesteś mało zdolny, skłócony z innymi? Jak może być dobry Bóg, który nie dał ci tego, czego chcesz?”.

Wszystkie te pokusy oznaczają niezadowolenie: nieakceptowanie własnej historii, szukanie źródeł szczęścia poza Bogiem i jego wolą. Wobec tych pokus upadamy wszyscy, a jedynym, który szatanowi się oparł, jest Jezus Chrystus, gdyż jest Synem Boga i ma Jego moc. Nie uczynił tego dla siebie, ale dla nas. Tylko w Nim jest nasza nadzieja, ponieważ tylko On zwyciężył śmierć, szatana, który mnie ku niej chce pociągnąć, mamiąc kłamstwem rzekomego szczęścia.

Dlatego na koniec tej lektury czytamy: „(...) opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu” (Mt 4, 11). Bóg jest wierny i tak, jak nie opuścił swego Syna, tak nie opuści Ciebie i mnie, lecz okaże się mocny w swej miłości.

Prof. Jan Grosfeld (ur. 1946) jest kierownikiem katedr Współczesnej Myśli Społecznej Kościoła oraz Cywilizacji i Kultury Europejskiej w Instytucie Politologii UKSW. Wykłada antropologię polityczną, związki polityki i religii oraz żydowskie korzenie chrześcijaństwa i kwestie dialogu międzyreligijnego. Jest członkiem Komitetu Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem oraz Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Ostatnio opublikował „Od lęku do nadziei. Chrześcijanie, Żydzi, świat”, WAM, Kraków 2011.