Nie ma innego Kościoła

Ks. Jacek Prusak SJ

publikacja 06.04.2011 20:03

W odróżnieniu od krytyków Soboru, środowisko „Tygodnika” stoi na stanowisku, że Kościół otwarty jest nie tylko aktualny, ale stanowi esencję katolickości. Przy czym dalszej refleksji wymagają kwestie sprawowania władzy w Kościele czy etyki seksualnej, które wyłączono z programu Soboru.

Tygodnik Powszechny 14/2011 Tygodnik Powszechny 14/2011

 

Zarówno zwolennicy Soboru, jak i jego krytycy zgadzają się z tezą historyka Kościoła Johna O’Malleya SJ, iż „nigdy wcześniej w historii katolicyzmu tak wiele i tak gwałtownych zmian nie doczekało się usankcjonowania prawnego i wprowadzenia ich w życie w taki sposób, że natychmiast miały one wpływ na życie wszystkich wierzących” („Tradition and Transition: Historical Perspectives on Vatican II”). Ale już zakres i tempo tych zmian budzą odmienne reakcje.

Tradycjonaliści postrzegają erę po Soborze jako czas odejścia od wiary, podpierając się przy tym różnymi teoriami spiskowymi, w skrajnym przypadku (lefebryści) – dokonaniem schizmy. Zwolennicy progresywnego odczytania Vaticanum II uważają (jak Karl Rahner), że dokonało się na nim „ostateczne zerwanie”, porównywalne jedynie z przejściem od judeochrześcijaństwa do chrześcijaństwa z dominacją dawnych pogan, które nastąpiło na Soborze Jerozolimskim w 49 r.

Obie interpretacje mają, także w Polsce, nadal swoich wyznawców. Prawdą jest, że w następstwie ostatniego Soboru powstało w Kościele wiele zawirowań. Historia Kościoła pokazuje jednak, że „do rzadkości należały sobory, po których nie dochodziłoby do jakiegoś poważniejszego zamętu”. Do takiego wniosku doszedł wyniesiony niedawno na ołtarze kard. John Henry Newman, analizując pięć z sześciu pierwszych soborów ekumenicznych. Z kolei kard. Henri de Lubac podkreślał, że częstym owocem soborów była jakaś jednostronność. Na przykład w wyniku Soboru Watykańskiego I, który położył ostateczny kres „koncyliaryzmowi” (nauce, że sobór stoi ponad papieżem), doszło do „nadużyć kurialnego papizmu”. Natomiast w wyniku odkrycia przez Sobór Watykański II, iż Kościół jest „Ludem Bożym”, pojawił się „integralizm (fałszywej) kolegialności (...) zmierzający w kierunku kolektywizmu demokratycznego”.

Krytycy Kościoła otwartego

Krytyka Kościoła otwartego ma w Polsce dwa oblicza: progresywne i konserwatywne. Oba „obozy” inaczej rozumieją soborowe aggiornamento. Prof. Stanisław Obirek doszedł nawet wniosku, że deklaracja „Dominus Iesus” (z 2000 r.) położyła kres istnieniu Kościoła otwartego, stąd przestał go interesować katolicyzm instytucjonalny i próbuje znaleźć dla siebie miejsce w ramach alternatywnych dyskursów „teologii otwartej”. To prawda, że dokument ten spowodował wiele dyskusji, nie jest on jednak zaprzeczeniem osiągnięć Soboru w dziedzinie ekumenii i dialogu międzyreligijnego, jakby tego chcieli progresywiści.

Inny wydźwięk mają natomiast zarzuty formułowane przez publicystów konserwatywnych. Tu do dobrego tonu należy krytyka Kościoła otwartego – zwłaszcza jeśli ma ona służyć ośmieszeniu środowisk, które budowały własną tożsamość w oparciu o soborowe reformy.

Publikacja książki Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego” stała się okazją nie tylko do sporów na temat inwigilacji tego środowiska przez tajne służby PRL, ale też pretekstem do wyrażenia osobistych antypatii wobec osób związanych z „Tygodnikiem”, oraz rozliczenia Soboru i środowisk reprezentujących jego reformy w Polsce za promocję „katolickiego socjalizmu”, a nawet komunizmu i marksizmu. Owi krytycy posługują się kliszami interpretacji konserwatywnych. Ich krytyka jest jednak politycznie zaangażowana, i politycznym celom służy.

Przedstawiciele „Frondy”, „Christianitas”, „Teologii Politycznej” i publicyści „Rzeczpospolitej” deklarują, że Kościół otwarty już się „wypalił”, co – ich zdaniem – uwiarygodnia krytyczny stosunek do Soboru i daje prawo do moralnego tryumfalizmu nad jego „zepsutym dzieckiem”, czyli „katolewicą” – a więc ludźmi, z którymi utożsamiają oni „Tygodnik”, „Znak” i „Więź”. Nie warto wchodzić w polemikę z pozycji argumentu odpowiedzialności zbiorowej, bo lustratorzy „Tygodnika” zapominają, że ma on takie samo zastosowanie do każdego innego środowiska, niewiele wnosząc do merytorycznej dyskusji nad Kościołem otwartym.

Z faktu, iż w historii chrześcijaństwa pojawiali się heretycy i schizmatycy, nie wynika, że Kościół ma się samorozwiązać albo że zdradził swoją misję. O ile krytycy „Tygodnika” zgodziliby się z tą konkluzją, nie potrafią takiego wniosku zaaplikować przy ocenie niektórych osób wyrosłych z krytykowanych środowisk, tylko przyjmują biało-czarne kategorie. Od roli samozwańczych kustoszy pamięci po założycielach „Tygodnika” przechodzą do roli inkwizytorów, rozprawiając się z rzekomą schizmą w redakcji. Ta wizja jest zbyt uproszczona, żeby traktować ją poważnie.

O Kościół otwarty warto jednak kruszyć kopie – trzeba tylko umieć odróżnić socjologiczne i teologiczne znaczenie owej formuły w zastosowaniu do katolickiego liberalizmu i społecznego katolicyzmu, charakteryzujących ludzi środowisk posoborowych.



Katolicki liberalizm

Świeckość przestała być utożsamiana z postępem i nowoczesnością, tracąc tym samym zaplecze swej ideowej atrakcyjności – w wymiarze globalnym sekularyzm traci bowiem swoje znaczenie. Pomimo jego postępu na Zachodzie, „na całym świecie żyje obecnie więcej osób o tradycyjnych poglądach religijnych niż kiedykolwiek przedtem – i stanowią oni coraz większy odsetek ludności świata” (P. Norris, R. Inglehart, „Sacrum i profanum: religia i polityka na świecie”). Z drugiej strony, i niejako w konsekwencji, z Kościołów o „nachyleniu liberalnym” odchodzą całe rzesze wyznawców. W Stanach Zjednoczonych należał kiedyś do nich co szósty Amerykanin, obecnie – co trzydziesty.

Dla „konserwatywnych” chrześcijan to argument do buntu przeciw Soborowi w „imię ortodoksji”. Krytycy „Tygodnika” i innych posoborowych środowisk zapominają jednak, że w Polsce nie były i nie są one związane z progresizmem – nawet jeśli przykleja im się taką etykietę – i z socjologicznego punktu widzenia reprezentują znacznie większe środowiska katolików niż „Fronda”, „Christianitas” i „Teologia polityczna” razem wzięte.

W Kościele funkcjonują dwie definicje katolickiego liberalizmu – jego przeciwników i zwolenników. Pierwszą reprezentuje papieski Syllabus Błędów. Drugą, z którą utożsamia się środowisko „Tygodnika”, trafnie sformułował Peter Steinfels: „Liberalny katolicyzm to po prostu nauczanie papieskie o sto lat za wcześnie”. Łączy on w sposób nierozerwalny projekt ewangelizacji społeczeństwa z kwestią wewnętrznej reformy Kościoła. Sprzeciwia się sojuszom tronu i ołtarza, domaga się wolności religijnej. Chodzi mu nie o areligijne (świeckie) społeczeństwo, ale uwolnienie Kościoła spod kurateli państwa i zniewalających reżimów, które utrzymywały władzę siłą, a nie – z poszanowaniem swobód obywatelskich. Zarazem uważa, że Kościół z definicji nie może być postępowy (jak chcą tego progresiści), bo rolą Kościoła nie jest zmienianie siebie poprzez dostosowywanie się do świata, ale zmienianie świata. Siebie zaś Kościół ma reformować.

Gdybyśmy bowiem wprowadzili kategorię postępu do eklezjologii, tak jak rozumiana jest ona w naukach społecznych, sugerowałoby to, że ciągle coś lepszego jest przed Kościołem, a to z ortodoksyjnego punktu widzenia jest nieprawdą, bo najlepsze już się dokonało w zbawczym „wydarzeniu” Jezusa. Kościół ma być postępowy tylko w tym sensie, że staje się zrozumiały ze swoim przekazem dla pokoleń coraz bardziej oddalonych historycznie od czasów Jezusa i Apostołów.

Pociąga to za sobą przyjęcie idei wolności sumienia, historycznego rozwoju dogmatów, a także zmiany treści nauczania Magisterium, pamiętając jednak o tym, że w historii Kościoła istnieje stała ciągłość z „wydarzeniem Jezusa”. Przemianom ulega instytucjonalny wymiar Kościoła, nie jego związek w pochodzeniu i przeznaczeniu z objawioną w wymiarze historycznym działalnością Trójcy Świętej. Zmiany treści nauczania w takich kwestiach, jak np. pogląd na temat doczesnej władzy papieża, odmówienie możliwości zbawienia tym, którzy nie należą do Kościoła katolickiego, kościelna akceptacja praktyki niewolnictwa, usankcjonowana przez orzeczenia czterech soborów, oraz zezwolenie na stosowanie tortur mających doprowadzić do przyznania się do winy; potępienie idei rozdzielenia państwa i Kościoła, odmowa uznania obiektywnego prawa do wolności religijnej czy identyfikowanie wyłącznie Kościoła katolickiego z mistycznym Ciałem Chrystusa oraz prymat sumienia – pokazują, że w teologii i przekazywaniu depozytu wiary możliwy jest rozwój w odczytywaniu przesłania Ewangelii, kto chce, niech nazywa to postępem.

Krytycy „Tygodnika” zapominają, że to, co należy dzisiaj do fundamentów Katolickiej Nauki Społecznej, 150 lat temu potępiane było jako największe zło liberalizmu i sankcjonowane groźbą wykluczenia z Kościoła, a nawet groźbą piekła. Potępiano wtedy poglądy, które dzisiaj są „społeczną twarzą” Kościoła.

Esencja

Kościół otwarty nie jest synonimem Kościoła bez granic czy bez tożsamości. Jego otwartość dotyczy powszechności zbawienia w Jezusie, co dla Kościoła oznacza wyjście do wszystkich ludzi, wszystkich klas społecznych, ras i kultur. W odróżnieniu od progresywnych i konserwatywnych krytyków Soboru, środowisko „Tygodnika” stoi na stanowisku, że Kościół otwarty stanowi samą esencję katolickości. Przy czym istnieją w nim kwestie, które pominięto lub wyłączono z programu sesji Soboru Watykańskiego II, takie jak sprawowanie władzy w Kościele i etyka seksualna, które domagają się dalszej refleksji i duszpasterskich rozwiązań. Zwolennicy Kościoła otwartego nie godzą się jednak na strategie reformy, które pogłębiają wewnętrzną w nim polaryzację, bądź propagują rezygnację z instytucjonalnej przynależności do Kościoła.


Zwolenników katolicyzmu o personalistycznym obliczu, skupionych wokół „Tygodnika”, „Znaku” i „Więzi”, charakteryzuje poszanowanie dla kultury i instytucji demokratycznych, wartości takich jak dialog, mediacja i kompromis, co wynika z doświadczenia związanego z pracą, rodziną i polityką, jaką do Kościoła wnoszą świeccy. Nie można tu nie wspomnieć o dziedzictwie zmagań europejskiego katolicyzmu z wolnością, Oświeceniem, totalitaryzmem i sekularyzmem, które miały wpływ na przebieg, dokumenty i recepcję Vaticanum II.

I to ich różni od „katolickiej lewicy”, która od początku była „rewolucyjna”, ponieważ opierała się na hasłach teologii wyzwolenia.

Sobór w roli kozła ofiarnego

Ani „Tygodnik”, ani „Znak” i „Więź” nie wiązały się ideowo z teologią wyzwolenia, nie nawoływały do kontestacji Kościoła hierarchicznego, nie stały też w opozycji do nauczania ostatnich papieży. Takie osiągnięcia teologii wyzwolenia jak „opcja na rzecz ubogich” i analizy „strukturalnego grzechu” były akceptowane w Polsce, lecz przedstawiciele tych środowisk odcinali się od politycznych strategii walki zaaplikowanych przez niektórych teologów wyzwolenia. Natomiast w przypadku watykańskich oskarżeń teologii wyzwolenia o stosowanie „marksistowskich” kategorii w analizie sytuacji, jako podstawy do całkowitego jej odrzucenia, stanowiska przedstawicieli Kościoła otwartego były bardziej zniuansowane. Ze względów historycznych w Polsce zbyt pośpiesznie łączy się teologię wyzwolenia z marksizmem, albo „polskie doświadczenia z marksizmem” stawia za jedyne kryterium oceny teologii wyzwolenia.

Osobistych poglądów i stosunku reprezentantów środowisk posoborowych do kardynała Stefana Wyszyńskiego nie można brać za kryterium uległości wobec komunizmu – bo taka perspektywa nie oddaje sprawiedliwości ani jemu, ani jego krytykom wewnątrz Kościoła, natomiast ustawia Sobór w roli „kozła ofiarnego”, a z katolicyzmu społecznego robi niesłusznie „chrześcijański marksizm”. Ani Sobór, ani soborowi papieże nie popierali ateistycznego marksizmu. Szukanie przez środowiska posoborowe miejsca na dialog z marksizmem nie było jego promocją, ale pokazaniem światu podzielonemu na dwa zwalczające się systemy polityczne, że wiara i sprawiedliwość to jedno.

Krytycy „Tygodnika” zbyt dużo chcą wyczytać z książki Graczyka, stąd Sobór, „Tygodnik” i komunizm zlewają im się w jedno. Nie twierdzę, że nad „Tygodnikiem” i jego dziedzictwem nie trzeba dyskutować. Zaangażowanie jego krytyków pokazuje, że było ono i pozostaje wpływowe dla rozumienia powojennego katolicyzmu w Polsce. Róbmy to jednak z rozsądkiem i perspektywą nieograniczoną politycznymi sympatiami i fobiami.

Miejsce na tajemnicę

„Tygodnik” był i pozostanie kontrkulturowy, ponieważ zawsze był krytyczny wobec apoteozy mentalności późnego kapitalizmu. Jeśli wiara i sprawiedliwość nie idą w parze, chrześcijaństwo kuleje. Chrześcijańscy intelektualiści nie mogą być aspołeczni, nie mogą być też bezkrytyczni.

Freud oskarżał kiedyś Kościół o zadawanie tylko takich pytań, na które zna odpowiedzi. Zwolennicy „katolicyzmu przedsoborowego” promują zazwyczaj historie o duchowych zwycięstwach, nigdy o porażkach Kościoła, co tylko pogarsza sytuację tych, którzy stoją u progu świątyni, zmagając się z wątpliwościami. Misją „Tygodnika” od początku była wierność Zacheuszom – chodzi w niej o promocję przemyślanego katolicyzmu oraz wierność przekonaniu, że „łaska, tak jak woda, spływa do miejsc położonych najniżej”. Kościół, który pozostawia miejsce na tajemnicę i nie udaje, że może wyjaśnić to, czego sam Bóg nie wyjaśnił, tworzy klimat bardziej sprzyjający więzi z Nim, bo wielu Zacheuszów ani nie potrafi wierzyć, ani znaleźć zadowolenia w swojej niewierze.

Tak więc nie można przeciwstawiać soborowego otwarcia soborowemu powrotowi do korzeni katolicyzmu w Pismach, u Ojców Kościoła, w liturgii i filozofii. To dwie strony odnowy soborowej przywracającej zapomniane bądź zmarginalizowane dziedzictwo Tradycji oraz umożliwiającej jej przeszczepienie na „nową glebę” społecznej i kościelnej rzeczywistości.

Takiej misji „Tygodnik” był i pozostaje wierny, pomimo słabości i własnych ograniczeń. Dla osiągnięcia tego celu trzeba być trochę liberałem i trochę konserwatystą. Przeciwnicy „Tygodnika” twierdzą, że nie jest to możliwe. Jeśli jednak jest, to mogą to uczynić jedynie ludzie szanujący Sobór, a do takich zawsze należeli redaktorzy i czytelnicy tego pisma. „Kościół otwarty” pozostaje jedyną alternatywą dla tendencji zmierzających do polaryzacji katolicyzmu, której rzecznikami są krytycy „Tygodnika” i innych środowisk soborowych.