Gdy sumienie boli

Antoni Skowroński

publikacja 07.04.2011 09:05

Niezdrowe poczucie winy sprawia, że czujemy do siebie niechęć i gniew. Ale nawet mając bolesną świadomość własnej grzeszności, powinniśmy żywić wobec siebie przede wszystkim miłość

Głos ojca Pio 68/2/2011 Głos ojca Pio 68/2/2011

 

W duchowości chrześcijańskiej często podkreśla się rolę wrażliwego sumienia, o które powinna dbać osoba wierząca. Z drugiej strony w kulturze masowej, w tym w literaturze psychologicznej, także tej dostępnej w popularnych pismach, mówi się często o szkodliwym, fałszywym poczuciu winy, zachęcając do wyzbycia się go w celu zachowania równowagi wewnętrznej.

Zastanawiałem się nieraz nad tym, jak ma się owo zdrowe, wrażliwe sumienie do szkodliwego poczucia winy.

Niezdrowe poczucie winy

Wydaje się, że problem jest znany – wbrew pozorom – od dawna. Wypowiada się na ten temat choćby Ojciec Pio: „Duch Boga jest duchem pokoju. Z powodu naszych grzechów odczuwamy ból, ale – ze względu na Boże miłosierdzie – jest on pełen spokoju, pokory i ufności. Natomiast duch szatana – przeciwnie: podnieca, zacietrzewia i sprawia, że odczuwamy gniew skierowany przeciw nam samym, a tymczasem samym sobie winniśmy okazywać przede wszystkim miłość. Stąd, jeżeli pewne myśli cię wzburzają, pomyśl, że to wzburzenie pochodzi od szatana, a nigdy od Boga, który, będąc duchem pokoju, obdarza cię spokojem”.

Z tej wypowiedzi wynikają konkretne wnioski. Kiedy sumienie „mówi” o naszych grzechach, odczuwamy ból, ale kiedy jest on zanurzony w Bożym miłosierdziu, o którym nie zapominamy ani na moment, wtedy przyjmujemy go pokornie, ze spokojem i ufnością. Ten ból nie oddziela nas od Boga, a wręcz przeciwnie – w duchu pokory jeszcze mocniej kieruje nas ku Niemu. Dla odróżnienia owo niezdrowe poczucie winy, które sprawia, że czujemy do siebie niechęć lub wręcz gniew, pochodzi wprost od szatana.  

Ze słów Ojca Pio wynika, że nawet mając bolesną świadomość własnej grzeszności, powinniśmy żywić wobec siebie – zamiast zacietrzewienia i gniewu – przede wszystkim miłość. Bo „to prawda, że Bożej łasce częstokroć towarzyszy światło, które ukazując nasze nieprawości, może wywołać w nas przygnębienie. Ale to światło zawsze ukazuje nam także Boże miłosierdzie; pochodzi ono bowiem od Ojca, który kocha i zbawia”.

Rygoryzm

Niektórzy pobożni ludzie w pewnym sensie się tyranizują, biorąc na swoje barki coraz więcej religijnych praktyk i uczynków albo praktykując rygorystyczną ascezę, m.in. w formie postów. Podkreślają oni też konieczność perfekcyjnej czystości na polu moralności. Jeśli takie postawy zakorzenione są w duchu łagodności i wypływają z intencji zbliżenia się do Boga, wymagają podziwu i uznania. Gorzej, jeśli są one praktykowane w duchu rygoryzmu, karania siebie za nieczyste sumienie. Warto podkreślić, że to najprawdopodobniej nie sumienie podpowiada takie zachowania, lecz właśnie owo niezdrowe poczucie winy. Niezwykle ważna okazuje się wtedy umiejętność rozróżnienia, z jakiego ducha bierze się dana postawa. Jeśli ewidentnie uwidacznia się w niej gniew skierowany ku własnej osobie, a zazwyczaj także wobec otoczenia (wyrażający się wyrzutem, że nie przyjmuje ono ascetycznej postawy), wysoce prawdopodobne jest, że impuls do jej przyjęcia nie pochodzi „od Ojca, który kocha i zbawia”. Przecież jakiekolwiek praktyki religijne, w tym niedzielna Msza Święta, nie zostały pomyślane jako ciężar nałożony na barki człowieka, „bo nie człowiek jest dla szabatu, lecz szabat dla człowieka”, i to nie człowiek ma im służyć, lecz one jemu.

W czym zatem przesadny rygoryzm ma swe źródło? Żeby to zrozumieć, najczęściej trzeba cofnąć się do dzieciństwa. Kiedy dziecko odczuwa ból z powodu wyrządzanej mu krzywdy, stara się go stłumić. Tłumienie bólu prowadzi do tego, że gasi ono – podświadomie – wszelkie uczucia. Stara się nie dopuszczać nikogo zbyt blisko siebie. Zwykle przyjmuje ono taką postawę obronną, gdy lekceważona jest jego odrębność i niepowtarzalność, a uczucia ośmieszane. A dzieje się tak nie tylko w rodzinach patologicznych, bo, niestety, brakuje nam umiejętności prawdziwie bezinteresownego kochania, wolnego od manipulacji poczuciem winy (najczęściej zupełnie nieświadomie używanej). Dziecko, które nie jest bezinteresownie kochane, a dawanej przez nie miłości się nie przyjmuje, w głębi swej duszy zostaje głęboko zranione. Prowadzi to do wewnętrznego zamknięcia, charakteryzującego się tym, że jako dorosły już człowiek sądzi, że miłość jest mu niepotrzebna.

Ludzie zranieni w ten sposób, chroniąc się przed potencjalnymi kolejnymi krzywdami (co wynika z braku miłości), izolują się – najczęściej zupełnie nieświadomie – od innych ludzi, ponieważ są niezdolni do nawiązywania rzeczywistych relacji. Z góry odrzucają każdą miłość, jednocześnie nieświadomie tęskniąc za nią. Często reagują też zadawaniem gwałtu (wspomniane wcześniej obwinianie siebie i rygoryzm) sobie i innym.

 

 

Źródłem rygoryzmu może być również strach przed odrzuceniem oraz przesadne utożsamianie się z wyznawanymi ideałami. Zwykle nie zdajemy sobie sprawy choćby z tego, że ulegamy – wciąż funkcjonującemu w naszej kulturze – purytańskiemu sposobowi myślenia, wyrażającemu się w przekonaniu, że jeżeli coś sprawia nam przyjemność, to powinniśmy się czuć z tego powodu winni.

Cierpliwość do siebie

Przeciwwagą dla postaw rygorystycznych jest droga do akceptacji siebie i pogodzenie się z własną niedoskonałością czy grzesznością. Choć mówi się o tym bardzo dużo i rozwiązanie problemu wydaje się banalne, niejednemu człowiekowi nastręcza to wiele trudności. Psycholog Carl Gustav Jung tak ujmuje ten problem: „Najtrudniejsze, ba, niemożliwe jest zaakceptowanie siebie w swojej prawdziwej, żałosnej postaci. Już sama myśl o tym może przyprawić o śmiertelne poty”. Każdy człowiek musi przejść ten etap, ponieważ „kto poznał wszystkie mroki swego wnętrza, wie o swoich ciemnych stronach, ten rozumie, że życie może się udać tylko wówczas, gdy przyjmie on wobec siebie postawę miłosierną, gdy powie się sobie „tak”, godząc się na to, że został stworzony takim, jakim jest… Miłosierny stosunek względem innych jest możliwy tylko pod warunkiem, że jesteśmy miłosierni dla siebie, że pogodziliśmy się z własnymi niedoskonałościami. Kto spojrzał w przepastne głębie własnej duszy, ten może traktować innych z szacunkiem i bez uprzedzeń”.

Jungowi wtóruje benedyktyn Anselm Grün: „Pojednać się z samym sobą – to zawrzeć pokój z ranami przeszłości. Kto tego nie uczyni, ten skazany jest na to, by krzywdy, których doznał, wyrządzać innym albo ciągle na nowo kaleczyć samego siebie. Niemożliwy jest wewnętrzny pokój, jeśli ignorujemy istnienie ran. Musimy się z nimi zaprzyjaźnić, „pocałować” je, dobrze się z nimi obchodzić… Miłosierdzie Boże chce być zauważalne także w naszym życiu, w naszym miłosiernym traktowaniu bliźnich, ale również w tym miłosierdziu, które okazujemy samym sobie”.

Akceptowanie siebie i godzenie się z własną grzesznością nie może być jednak mylone z pobłażliwością wobec ewidentnie wyrządzanego zła osobom z naszego otoczenia. W przekonaniu o potrzebie uważności w tej dziedzinie egzystencji człowieka, szczególnie chrześcijanina, utwierdza także Ojciec Pio: „Jeśli powinniśmy mieć cierpliwość w znoszeniu słabości innych, to o ileż bardziej powinniśmy ją mieć w stosunku do siebie”.

Nieocenioną pomocą w uwalnianiu się od niezdrowego poczucia winy, zwłaszcza do spraw przeszłych, może być przeżywany ze zrozumieniem sakrament pojednania – skoro sam Bóg nam przebacza, to nie ma żadnego powodu, żebyśmy w dalszym ciągu potępiali siebie...

Boże światło

Czym jest sumienie i czemu ono służy, wyjaśnia Ojciec Pio: „Dzięki światłu, które mam w duszy, rozpoznaję zupełnie dobrze swoje liczne uchybienia, w które wpadam wbrew mojej woli, pomimo wielu skarbów Pana noszonych w sobie. Jedno rozumiem całkiem dobrze i jasno – w takich chwilach moje serce napełnia się wielką miłością, większą niż mój umysł może pojąć”.

Sumienie ukazuje naszą grzeszność, ale jednocześnie – nie potępiając – zbliża nas ku Bogu, ba – napełnia miłością do Niego. Pomaga w dążeniu do życia w większej zażyłości z Bogiem, „który będąc duchem pokoju, obdarza spokojem”.

O tym, że fałszywe poczucie winy (szkodliwe, bo oddzielające nas od łaski Najwyższego) warto w sobie tropić i uwalniać się od niego, mówi Ojciec Pio: „Bądźmy czujni na każdy najmniejszy symptom zamieszania i gdy tylko zdamy sobie sprawę, że popadamy w zniechęcenie, zwracajmy się do Boga z synowskim zaufaniem i całkowitym zdaniem się na Niego”.