Rosyjska ruletka

Artur Stelmasiak

publikacja 12.04.2011 22:26

Obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej były rozpisane pod dyktando Rosji. Po katastrofie smoleńskiej Putin również podyktował, jak ma wyglądać śledztwo

Niedziela 15/2011 Niedziela 15/2011

 

Wciągu kilku najbliższych miesięcy możemy usłyszeć pierwsze zarzuty dotyczące wątku organizacyjnego wizyty Prezydenta RP w Katyniu 10 kwietnia 2010 r. Patrząc na rolę, jaką odegrały w przygotowywaniu wizyty Kancelaria Premiera, MON oraz MSZ, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na ławie oskarżonych może zasiąść reprezentacja tych resortów.

Katyń bez Kaczyńskiego

O tym, że między Kancelarią Premiera a  Kancelarią Prezydenta trwała wojna podjazdowa, wiedzieliśmy już od dawna. – Gra o osłabienie i ośmieszenie Prezydenta toczyła się w najlepsze. Nie przypuszczaliśmy jednak, że będziemy musieli walczyć nie tylko o krzesło w Brukseli, ale także podczas uroczystości 70. rocznicy zbrodni w Katyniu – mówi „Niedzieli” Adam Kwiatkowski, były pracownik Kancelarii Prezydenta RP.

Nikt nie spodziewał się, że w tę polityczną przepychankę włączy się też rosyjska dyplomacja, a rząd i MSZ zaczną grać z Putinem do jednej bramki, czyli przyczyniać się do osłabienia pozycji Lecha Kaczyńskiego.

Pierwszoplanowy cel był wzniosły. Premier Rosji zaprosił premiera Tuska do wspólnych obchodów w Katyniu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie małe... ale. – Putin nie chce być w Katyniu tego dnia, co Lech Kaczyński – mówił 11 lutego 2010 r. Andrzej Kremer, wiceszef polskiego MSZ. Nieobecność prezydenta Kaczyńskiego była jednak na rękę rządowi. Premier Tusk po spotkaniu z premierem Putinem mógłby przecież ogłosić sukces swojej polityki wschodniej.

Po kilku tygodniach przepychanek problem nagle zniknął, gdy tylko dyplomacja ustaliła rozdzielenie wizyt – Tusk z Putinem będzie 7 kwietnia, a prezydent Kaczyński pojedzie dokładnie 10 kwietnia.

– Początkowo były kłody, kłody, kłody... aż w końcu odpuścili – wspomina Adam Kwiatkowski, który przygotowywał wizytę 10 kwietnia. Mimo tego w notatkach MSZ wciąż wizyta Prezydenta była pomijana lub traktowana po macoszemu. Jako zło konieczne.

Autokarowy areszt

Najsmutniejszy jest jednak fakt, że tej polsko-rosyjskiej współpracy nie zdołała przerwać nawet śmierć Lecha Kaczyńskiego. Już kilkanaście godzin po katastrofie przekonał się o tym na własnej skórze zrozpaczony brat Prezydenta. Choć samolot z Jarosławem Kaczyńskim wylądował wieczorem 10 kwietnia w Witebsku, o ponad godzinę wcześniej niż samolot rządowy, to jednak Tusk ze swoją ekipą był pierwszy na miejscu katastrofy. Jak to się stało?

Przeszkody pojawiły się tuż po przekroczeniu granicy Białorusi z Rosją. Autokar z Jarosławem Kaczyńskim został zatrzymany najpierw na jakieś 40 minut, a później ruszył i jechał po drodze szybkiego ruchu z prędkością 25 km/h. Kilkadziesiąt minut później wyprzedziła go kolumna limuzyn z rządem RP, która pędziła z prędkością ok. 180 km/h. – Do dziś trudno sobie wyobrazić, jak mógł się czuć Jarosław Kaczyński w tej sytuacji: rano zginął jego brat, a wieczorem blokuje mu się nawet dostęp do jego ciała. Autokar, którym jechał, musiał jeszcze stać kilkadziesiąt minut przed wjazdem na lotnisko. Było to zupełnie niezrozumiałe – mówi Kwiatkowski. Z relacji obecnych w Smoleńsku dyplomatów wynika, że decyzję o blokadzie autokaru podjął sam Putin. Po tym, jak Tusk razem ze swoim otoczeniem dotarli na miejsce katastrofy, rozpoczęła się kolejna odsłona tragicznego spektaklu, który z bliska obserwowali pracownicy Kancelarii śp. Prezydenta. – Minister Tomasz Arabski i Paweł Graś chcieli jak najlepiej rozegrać medialnie scenę spotkania Tuska z Putinem – mówi „Niedzieli” Marcin Wierzchowski z Kancelarii Prezydenta. Chodzili po płycie lotniska i mówili np., że w tym miejscu będzie ładne ujęcie, a jak przyjedzie Jarosław Kaczyński, to jeśli on wjedzie jedną stroną, delegacja premiera Tuska wyjdzie inną. Chodziło o to, by nie byli razem w jednym kadrze. O to dbało otoczenie premiera Tuska. Dla nas było to porażające. Wydawało nam się, że oni tego nie mówią, bo urzędnicy tego pokroju nie powinni na miejscu tragedii zajmować się medialnym reżyserowaniem sytuacji – wspomina Wierzchowski. – Oni jednak robili to z zimną krwią i pełnym „wyrafinowanym” profesjonalizmem.

Pod dyktando Rosjan

Dlaczego Putin chciał spotkać się tylko z Tuskiem, nadal pozostaje tajemnicą. Można tylko przypuszczać, że Kaczyński mógł wówczas popsuć szyki, domagając się np. międzynarodowego śledztwa. Natomiast sekwencja zdarzeń pokazała, że Tusk zgadzał się na wszystko, co zaproponowali Rosjanie.

Przyjęcie konwencji chicagowskiej ze strony polskiej odbyło się zupełnie po omacku. Początkowo żaden z rządowych urzędników nie miał pojęcia, jakie prawo należy zastosować przy badaniu tej katastrofy. O umowie wojskowej między Rosją a Polską z 1993 r., która w skórzanej oprawie leżała w archiwum MSZ, nikt nie miał pojęcia. Nie znał jej nawet słynny ekspert płk Edmund Klich. – Presja opinii międzynarodowej była tak wielka, że Rosjanie musieliby wówczas zgodzić się na wspólne śledztwo, a także tryby odwoławcze od raportu rosyjskiego MAK-u. Jak wiemy, obecnie żadne odwołanie Polsce nie przysługuje – mówi „Niedzieli” mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy. –  Rząd nic nie zrobił, aby zabezpieczyć polskie interesy prawne, w tym wynegocjować zespół złożony z rosyjskich i polskich prokuratorów. Według opinii doc. dr Beaty Bieńkowskiej z Uniwersytetu Warszawskiego, były podstawy prawne do stworzenia takiego zespołu. Jednak zabrakło dobrej woli. 

 

 

Co najbardziej zaskakuje – polscy śledczy do tej pory nie badali nawet złamanego skrzydła, które zderzyło się z brzozą. Inne dowody trzeba było często wyrywać Rosjanom na siłę. W niektórych sytuacjach polski akredytowany Edmund Klich, którego teoretycznie chroniło prawo międzynarodowe, musiał zachowywać się dosłownie jak agent wywiadu wojskowego, wyłudzając dowody. Dzięki temu polscy oficerowie mogli metodą chałupniczą nagrać rozmowy z wieży, które były prowadzone 10 kwietnia. Później, gdy Polacy prosili o skopiowanie nagrań w profesjonalnym laboratorium, Rosjanie już odmówili. Szkoda, że Klichowi nie udało się w podobny sposób zdobyć nagrań wideo, na których widzielibyśmy monitory z wieży kontroli lotów podczas katastrofy Tu-154M. Mogłoby to uciąć wiele spekulacji, które dziś są owiane dziwną tajemnicą. Jednak brak dostępu do dowodów to również zasługa postawy polskich władz. – Polscy prokuratorzy nie mieli żadnego poparcia ani ze strony dyplomacji, ani ze strony rządu. Choć wiem, że o takie wsparcie niejednokrotnie prosili – mówi Rogalski.

Czego jeszcze nie wiemy?

Choć strona polska odkłada w nieskończoność publikację tzw. Raportu Millera, który ma ukazać – zdaniem rządu – pełnię prawdy o katastrofie, to jednak wiadomo, że ustalenia te będą opierać się jedynie na tym, co łaskawie dostaliśmy od Rosjan. Zagadką pozostaje nadal stan lotniska w Smoleńsku, które tuż po katastrofie stało się pilnie strzeżoną tajemnicą wojskową. Dlatego też np. Klicha wyproszono z wieży kontroli lotów podczas oblotu technicznego, gdy można było sprawdzić m.in. stan faktyczny aparatury.

Polacy przed wylotem do Smoleńska nie mieli ani aktualnej prognozy pogody, ani dobrych kart podejścia. Współrzędne lotniska były błędne. Może to być związane z dziwnym zachowywaniem się systemów nawigacyjnych na pokładzie polskich samolotów. – Pamiętam rozmowę z pilotami Jaka-40, którym wracałem ze Smoleńska do Warszawy. Mówili mi, że GPS ściągał ich w lewą stronę od płyty lotniska. Po tej samej stronie lotniska przeleciał również rosyjski Ił, któremu nie udało się wylądować. Nasz tupolew rozbił się także po lewej stronie – mówi Adam Kwiatkowski. Problemem były również radiolatarnie. Ich rozmieszczenie odbiegało od informacji, które mieli piloci. Do tego jedna z nich przerywała. – To wszystko stawia wiele pytań o to, jakie były prawdziwe okoliczności katastrofy – podkreśla Kwiatkowski. – Na przykład na zdjęciach zrobionych tuż po katastrofie są widoczne elementy samolotu, których obecnie nie ma już na płycie lotniska w Smoleńsku. Część dowodów przepadła więc bezpowrotnie.

Padła komenda:

„odchodzimy”

Na podstawie szczątkowej wiedzy, do której udało się dotrzeć komisji Millera, można wysnuć wnioski, że załoga wcale nie chciała lądować, ale jedynie podejść do wysokości decyzji i odlecieć na zapasowe lotnisko. Padła nawet komenda: „odchodzimy”. Natomiast to, co działo się w kabinie tupolewa później, jest nadal przedmiotem badań zarówno komisji lotniczej, jak i prokuratury. Cieszyć może fakt, że w ostatnich miesiącach obydwie te instytucje poprosiły o pomoc organizacje międzynarodowe. Komisja zwróciła się do NATO, a prokuratura wojskowa poprosiła o pomoc prawną USA. Prokuratorzy chcą również dokonać analizy porównawczej nagrań z eksperymentu na rządowym tupolewie, z zapisem czarnych skrzynek. W tym celu prawnicy zwrócili się do Rosjan o udostępnienie im czarnych skrzynek. Polska prokuratura zwróciła się najpierw do Rosjan o przekazanie czarnych skrzynek, później wnioskowała o ich wypożyczenie, a gdy to również okazało się niemożliwe, w siódmym z kolei wniosku zwróciła się o dostęp do skrzynek na miejscu w Moskwie.

 – Dotychczas rosyjski Komitet Śledczy nie wyznaczył miejsca ani terminu takiej czynności – tłumaczy „Niedzieli” płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prokuratury wojskowej. Eksperyment lotniczy realizowany przez komisję Millera ma natomiast jednoznacznie przesądzić, czy można odejść w trybie automatycznym w przypadku, gdy lotnisko nie ma zainstalowanego systemu naprowadzania ILS. – Najprawdopodobniej chcą też sprawdzić, czy w rejestratorze zapisuje się wciśnięcie przycisku odejścia na drugi krąg. Dzięki temu mielibyśmy większą wiedzę o ostatnich sekundach feralnego lotu – mówi „Niedzieli” Grzegorz Sobczak ze „Skrzydlatej Polski”. 

Konieczne ekshumacje

Oddzielną kwestią prawną są wnioski o ekshumację. Ciała przyjechały do Polski w metalowych, zaspawanych trumnach, które były następnie włożone do tradycyjnych drewnianych trumien. Dlatego też niektóre rodziny mają wątpliwości, kogo tak naprawdę pochowały. – W rosyjskiej dokumentacji panuje niesłychany bałagan. Są wątpliwości nawet co do badań DNA – tłumaczy mec. Rafał Rogalski. – Przy ekshumacjach może się okazać, że w niektórych trumnach znajduje się wiele fragmentów ciał różnych osób. Mam także bardzo poważne wątpliwości co do rzetelności sekcji zwłok wykonanych w Rosji. Powiem więcej. Dokumentacja medyczna przekazana po 7 miesiącach wskazuje, że w wielu przypadkach sekcji zwłok w ogóle nie było. To niebywałe, bo są one rutynowymi i jakże ważnymi czynnościami śledztwa z punktu widzenia ustalenia przyczyn śmierci oraz przebiegu katastrofy.

Po 12 miesiącach widać jak na dłoni, że przekazanie śledztwa Rosjanom jest brzemiennym w skutkach błędem. Nawet zachwycony Donald Tusk zaostrzył swoją retorykę. Chyba zauważył, że moskiewska wersja zdarzeń może obrócić się przeciwko niemu, a gra z Rosjanami przypomina trochę słynną rosyjską ruletkę. Gdy bowiem cała wina leży po polskiej stronie, to odpowiedzialność za nią ponosi organizator, czyli ministrowie z rządu Donalda Tuska.

Katyń nadal tajny

Po obchodach 70. rocznicy zbrodni katyńskiej oraz po katastrofie smoleńskiej wszyscy byli przekonani, że mordu polskich oficerów już nikt nie będzie kwestionował. Choć na poziomie deklaracji rosyjskich polityków zmieniło się wiele, to jednak wymiar sprawiedliwości działa według sprawdzonych sowieckich schematów.

Obecnie w strasburskim Trybunale rozpatrywane są cztery skargi katyńskie, piąta jest w drodze. Najważniejsze zarzuty wobec władz Rosji to: brak skutecznego postępowania wyjaśniającego zbrodnię katyńską oraz poniżające traktowanie krewnych ofiar zbrodni katyńskiej, m.in. przez negowanie zbrodni katyńskiej jako historycznego faktu w wyrokach rosyjskich sądów.

Krewni ofiar Katynia – po rosyjskiej odpowiedzi z października 2010 r. do Trybunału – są zbulwersowani. W piśmie, pod którym podpisał się rosyjski wiceminister sprawiedliwości Georgij Matiuszkin, napisano, że Rosjanie nie mają obowiązku wyjaśniać losu zamordowanych przez NKWD w 1940 r. polskich oficerów, którzy zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach w wyniku „wydarzeń katyńskich”. Dlatego też – według Rosjan – nie będzie nowego śledztwa katyńskiego ani rehabilitacji pomordowanych ofiar. Zdaniem ekspertów, wyraźnie widać, że Rosja w sprawie Katynia prowadzi politykę gry na dwóch fortepianach. Z jednej strony mamy festiwal pustych gestów, a z drugiej – nieugięty wymiar „sprawiedliwości”. (as)