Niezapomniane przeżycie

Edward Augustyn

publikacja 01.05.2011 21:46

Ojciec Pio i Jan Paweł II. Prosty zakonnik, „który potrafi tylko się modlić” i wielki papież, który zmienił oblicze Kościoła i świata. Ich drogi spotkały się kilka razy. Dla Karola Wojtyły było to niezapomniane przeżycie.

Głos ojca Pio 69/3/2011 Głos ojca Pio 69/3/2011

 

Spotkanie owiane legendą

Młody, dwudziestoośmioletni ksiądz Karol Wojtyła, wyświęcony ledwie półtora roku wcześniej w Krakowie, teraz student Papieskiego Międzynarodowego Atheneum Angelicum, z dopiero co obronionym licencjatem i otwartym przewodem doktorskim, jedzie z Rzymu do Foggii, by potem dostać się do odległego o 40 km San Giovanni Rotondo, gdzie żyje słynny kapucyn, mistyk, stygmatyk, o którym mówią całe Włochy. Towarzyszy mu o trzy lata młodszy kolega z Polski, wówczas jeszcze kleryk, ks. Stanisław Starowieyski.

Do San Giovanni Rotondo, o którym niejedno już w Rzymie słyszeli, wybrali się w kwietniu 1948 roku, w poświątecznym tygodniu, wolnym od zajęć na uczelni. Zaraz po przyjeździe mieli okazję po raz pierwszy spotkać Ojca Pio po wieczornym nabożeństwie. „I wtedy mogłem zamienić z nim kilka słów” – napisze Wojtyła. Na nocleg nie musieli iść daleko – gościnę znaleźli naprzeciw kapucyńskiego kościoła, w domu Marii Basilio, duchowej córki Ojca Pio, która wynajmowała pielgrzymom pokoje. Mogli więc jeszcze przed nocą obserwować to, co się dzieje na placu, poczuć atmosferę tego miejsca, w którym po latach wojny odradzał się ruch pielgrzymkowy z wszystkimi jego zaletami i wadami. Mogli obserwować tłum wiernych, który wielką falą wypłynął z kościoła i kłębił się wśród straganów z dewocjonaliami i zdjęciami Stygmatyka. Mogli patrzeć na setki jego czcicieli koczujących całą noc przed klasztorem. Słyszeli ich śpiewy i okrzyki, widzieli, jak wpatrują się w okno na piętrze z nadzieją, że jeszcze raz, choćby na chwilę, on się w nim pojawi. Trwało to długo, do późnych godzin, aż Ojciec Pio wreszcie ukazał się w oknie, aby pobłogosławić pielgrzymów i powiedzieć przez megafon „Buona notte”...

Następnego dnia wczesnym rankiem księża Wojtyła i Starowieyski znów pojawili się w kościele, by uczestniczyć w odprawianej przez Ojca Pio Eucharystii, która – jak napisał we wspomnieniu Jan Paweł II – „trwała długo i w czasie której widziało się na Jego twarzy, że On głęboko cierpi. Widziałem Jego ręce sprawujące Eucharystię – miejsca stygmatów były przesłonięte czarną przepaską, to pozostało dla mnie jako niezapomniane przeżycie”. Obraz Stygmatyka pozostał w nim na zawsze: „To pierwsze spotkanie uważam za najważniejsze i za nie w szczególny sposób dziękuję Opatrzności”.

Po każdej Mszy Świętej Ojciec Pio spowiadał w zakrystii mężczyzn. Również ksiądz Wojtyła uklęknął przed nim, by wyznać grzechy. „Przy spowiedzi Ojciec Pio okazał się spowiednikiem mającym proste, jasne rozeznanie i do penitenta odnosił się  z wielką miłością” – wspominał po latach.

Spowiedź przyszłego papieża u mistyka, który czytał w myślach, jak zresztą całe ich spotkanie w 1948 roku, rozpalały wyobraźnię wielu i były pożywką dla przeróżnych domysłów. Kilka dni po pamiętnym 13 maja 1981 roku prasę włoską obiegła plotka, jakoby podczas tej rozmowy Ojciec Pio przepowiedział Karolowi Wojtyle pontyfikat i męczeństwo. Informację taką podał nawet oficjalny biuletyn włoskich kapucynów. Na pierwszych stronach gazet pojawiły się nagłówki: „Będziesz Papieżem we krwi – powiedział mu Ojciec Pio”, „Przepowiednia Ojca Pio na temat zamachu na Wojtyłę”, „Ojciec Pio do Wojtyły: będziesz Papieżem, ale przez krótki czas”.

Jak zwykle okazało się, że nie ma żadnego wiarygodnego świadka tamtych wydarzeń. Sam Jan Paweł II dementował te pogłoski – raz ze śmiechem, innym razem całkiem poważnie. Wieloletni przyjaciel Wojtyły, biskup Andrzej Deskur, był świadkiem jednego z takich dementi. Na pytanie, czy Ojciec Pio przepowiedział mu męczeństwo i pontyfikat, Jan Paweł II zdecydowanie odparł: „Nie, to absolutnie nie jest prawda. Z Ojcem Pio rozmawiałem tylko o jego stygmatach. Zapytałem go, który ze stygmatów sprawia mu największy ból. Byłem przekonany, że to ten w sercu. Ojciec Pio bardzo mnie zaskoczył, mówiąc: Nie, najbardziej boli mnie ten na ramieniu, o którym nikt nie wie i który nawet nie jest opatrywany”.

Zdumiewające wyznanie. Dlaczego Ojciec Pio wyznał tę tajemnicę nieznanemu, przypadkowo spotkanemu, młodemu księdzu z Polski? O ranie ramienia nie mówił nikomu: ani przełożonym, ani lekarzom, ani nawet swym najbliższym córkom duchowym. O istnieniu tego stygmatu dowiedziano się dopiero w 1971 roku, podczas inwentaryzacji osobistych rzeczy po zmarłym przed trzema laty Stygmatyku. Wtedy to brat Modestino Fucci zauważył na jego podkoszulku „widoczny, okrągły ślad krwawej wybroczyny, o średnicy około dziesięciu centymetrów, na prawym ramieniu, blisko obojczyka”. Ukryty stygmat Ojca Pio okazał się zgodny z rozkładem plam na Całunie Turyńskim oraz starodawną modlitwą św. Bernarda z Clairvaux do „rany na ramieniu Chrystusa, zadanej Mu przez najtwardsze drzewo krzyża”. Karol Wojtyła poznał ten sekret już w 1948 roku.

Teraz już dobrze

„Pan Bóg daje człowiekowi tyle siły, ile mu trzeba” – napisał jej w jednym z listów. Tej jesieni słowa Brata nabrały szczególnego znaczenia. 17 października 1962 roku ostry ból dopadł ją, gdy jechała przez Kraków tramwajem. Wcześniej bolało zawsze w nocy. Po dwóch tygodniach lekarze stawiają diagnozę. Dają pięć procent szans. W Ravensbrück poddawano ją okrutnym eksperymentom medycznym, ale przeżyła. Rany na ciele i duszy powoli się wygoiły. Teraz umrze z powodu „twardego, okrężnego nacieku z owrzodzeniem”, jak napisali w diagnozie, choć ona wie, że to nowotwór. Też jest lekarzem. Nie chce operacji, bo widziała, jak żyją ludzie ze sztucznym odbytem. Nie chce kalectwa i upokorzeń. Ma czterdzieści lat, czworo dzieci, kochającego męża, stresującą pracę z chorymi psychicznie i w dodatku na głowie przeprowadzkę do nowego mieszkania. I ma jeszcze Brata.

Rozpoczął się Sobór Watykański II, w którym brał udział młody, czterdziestodwuletni biskup Wojtyła. Utrzymywali kontakt listowy. Wiedział o kłopotach zdrowotnych w rodzinie Półtawskich – jedna z córek cierpiała na bóle głowy nieznanego pochodzenia, a Wanda od jakiegoś czasu skarżyła się na bóle brzucha. Modlił się w ich intencji. Gdy go poinformowali o wynikach badań, odpisał: „I tutaj, Dusiu, pragnę Cię, tak jak umiem, zmobilizować do walki o Twoje zdrowie i życie”. Rozwiał jej wątpliwości, czy aby nie lepiej pozostawić wszystko Panu Bogu i niech będzie tak, jak ma być. Napisał, że „obowiązek walki o życie i zdrowie nie sprzeciwia się w niczym oddaniu się Panu Bogu do dyspozycji”. Dodał też, że zaniechanie tej walki i niewykorzystanie wszystkich możliwych środków dla ratowania zdrowia i życia, byłoby absolutnie niezgodne z wolą Bożą.

List z Rzymu do Krakowa szedł kilkanaście dni. Gdy tylko Wanda Półtawska go otrzymała, zgodziła się na operację. W sobotę, 17 listopada, zostaje przyjęta do szpitala onkologicznego w Krakowie.

 

 

Tego samego dnia w Rzymie biskup Wojtyła pisze po łacinie kilka zdań do człowieka, którego poznał przed czternastu laty. Prosi w nim o modlitwę o uzdrowienie swojej przyjaciółki. Dzięki łańcuchowi dobrych ludzi następnego dnia, w niedzielę, list trafia do rąk adresata. Zawozi go Angelo Battisti, na co dzień maszynotypista w watykańskim Sekretariacie Stanu, a w soboty i niedziele zarządca niedawno otwartego przez Ojca Pio szpitala w San Giovanni Rotondo. Po wielu latach, gdy Karol Wojtyła zostanie papieżem, Battisti opowie dziennikarzom, jak to wyglądało. Na polecenie Ojca Pio otworzył zaklejoną kopertę i przeczytał na głos prośbę. Ten wysłuchał jej w skupieniu i powiedział: „Przekaż, że będę się modlił w intencji tej matki”. A potem miał dodać: „Jemu nie można odmówić”.

Mija kilka dni. W środę, 21 listopada, w szpitalu w Krakowie Wanda Półtawska przygotowywana jest do operacji. Cierpi nie tyle z powodu bólu fizycznego, który zanikł – przypuszcza, że za sprawą leków – co z powodu upokorzenia i zimnego, przedmiotowego traktowania. Drażni ją, że po raz kolejny wykonują jej badania, nie mówiąc dlaczego i po co. Chyba jako ostatnia dowiaduje się, że operacji nie będzie – owrzodzenie zniknęło, śluzówka jest wygojona. Półtawscy przekazują radosną wiadomość do Rzymu. W środę, 28 listopada, Karol Wojtyła pisze drugi list do Ojca Pio z podziękowaniem, a Angelo Battisti w najbliższą sobotę zawozi go do San Giovanni Rotondo.

Battisti wspomina, że gdy przeczytał słowa o wyzdrowieniu lekarki, Ojcu Pio westchnął: „Bogu niech będą dzięki”. A potem podniósł z biurka poprzedni list polskiego biskupa i przekazał mu wraz z poleceniem, by zachował oba dokumenty. To dziwne. Za kilka lat, spodziewając się śmierci, poprosi Battistiego, by spalił całą korespondencję, jaką przechowywał w klasztorze. Tamte dwa listy leżały w Rzymie i nikt o nich nie wiedział. Battisti odnalazł je przypadkiem ćwierć wieku później, w październiku 1978 roku, gdy Wojtyła został wybrany na papieża.

Biskup Wojtyła prosił Ojca Pio o modlitwę w chwili, gdy Stygmatyk nie miał w Watykanie dobrej prasy. Dwa lata wcześniej klasztor i szpital w San Giovanni Rotondo wizytowane były przez wysłannika Świętego Oficjum. Raport z tej wizytacji, przedstawiony Janowi XXIII, był bardzo nieprzychylny dla Ojca Pio. W 1962 roku wprowadzono zarządzenia ograniczające korespondencję Zakonnika i jego kontakty z niektórymi córkami duchowymi. Raport z wizytacji, a także plotki o Ojcu Pio, jakie w tym czasie pojawiły się w prasie i środowiskach kościelnych, stanowiły jedną z głównych przeszkód w późniejszym procesie beatyfikacyjnym. Biskup Wojtyła wiedział o tej sytuacji – jeśli nie w szczegółach, to przynajmniej ogólnikowo. Miał przyjaciół w Watykanie, którzy znali sprawę i wiedzieli, że wyjazdy do San Giovanni Rotondo czy też utrzymywanie kontaktów z Ojcem Pio w niektórych kościelnych kręgach są podejrzane, a nawet zabronione. Skoro więc zdecydował się poprosić Kapucyna o wstawiennictwo w tak ważnej dla siebie sprawie, musiał być przekonany, że jest on – mimo różnych pogłosek – człowiekiem świętym, zjednoczonym z Bogiem tajemniczą więzią, jakiej doświadczyć mogą tylko wielcy mistycy.

Wanda Półtawska nie miała pojęcia, kim jest Ojciec Pio. Po raz pierwszy usłyszała o nim od Brata dopiero po jego powrocie do Krakowa. Wyjaśnił jej wówczas: „[To] „włoski stygmatyk. Spowiadałem się u niego i byłem zaskoczony, bo z tego, co o nim słyszałem, wyrobiłem sobie opinię, że to twardy asceta. Tymczasem okazał się bardzo serdeczny i bezpośredni”.

Mimo wszystko Półtawska i tak nie była przekonana, że to modlitwa Kapucyna uratowała jej życie. Coś jednak musiała przeczuwać i pewnie też od czasu do czasu rozmawiać na ten temat z Bratem, skoro niespełna pięć lat później, wracając ze Stanów Zjednoczonych, gdzie poddała się operacji kręgosłupa, postanowiła z skorzystać z okazji i odwiedzić San Giovanni Rotondo: „Chcę zobaczyć Ojca Pio. Zapytałeś mnie, dlaczego – nie wiem dokładnie, nie potrafię uzasadnić – jak przymus”. […] „W nocy modliłam się do Ojca Pio, nie do Niego, ale «przez Niego», jeśli jest tak, jak o nim piszą, to wie. Jeżeli wtedy jego modlitwa pomogła, pomoże i teraz”. „Chcę pojechać do Ojca Pio – nie po to, żeby prosić, żeby mnie nie bolało, ale żebym pojęła, że jest w ludzkiej mocy przyjąć ból i męczeństwo”.

W San Giovanni Rotondo Wanda Półtawska uczestniczy we Mszy Świętej Ojca Pio. W dzienniku pisze: „Jest we mnie tak, że nie znajduję słów, nie chcę nic pisać, nie chcę nikomu mówić. Opowiem Ci, jak się spotkamy – ale... teraz dopiero na pewno wiem, co się stało w listopadzie 1962 roku. Wiem, ale jak to wyrazić? Brak słów – no i teraz jest we mnie wreszcie uciszenie. Padre Pio jak z fotografii, ale stary i zmęczony – po podniesieniu wkłada rękawiczki”.

Po Eucharystii wraz z wybranymi osobami oczekuje Ojca Pio w korytarzyku prowadzącym do zakrystii. A on wychodzi i idzie wprost do niej: „Położył kolejno każdej rękę na głowie. Do mnie powiedział: – Va bene? [To znaczy: Już dobrze?] Kobieta obok nas rozpłakała się i mówi, że tyle razy tu była, a nigdy nikogo nie dotknął, że mamy szczęście. Wiem, że to było dla mnie – nikt mi tego nie wytłumaczy. To przeze mnie pogłaskał także zakonnice. Ale to było dla mnie – rozpoznał mnie. I teraz jest we mnie wreszcie uciszenie”…

Kolejne dwie części artykułu w papierowym wydaniu majowo-czerwcowego „Głosu Ojca Pio”

Edward Augustyn – jest teatrologiem, tłumaczem i autorem publikacji o życiu Ojca Pio. W Wydawnictwie Serafin wydał książki: „Ojciec Pio – święty na przekór (o kontrowersjach wokół Stygmatyka) i „Pietrelcina – miasto narodzin. Przewodnik po życiu i miejscach Ojca Pio”. Obecnie przygotowuje książkę o historii znajomości Jana Pawła II i Ojca Pio.

www.glosojcapio.pl