Ciesz się, Matko Polsko!

O. Jan Góra OP

publikacja 25.05.2011 05:28

Na początku był jeden wielki entuzjazm. A potem wkroczył do akcji on. Sam diabeł. Anioł strachu... Na szczęście zwyciężył Jan Paweł II

Niedziela 21/2011 Niedziela 21/2011

 

Jan Paweł II błogosławionym… Nareszcie wyznaczona została data beatyfikacji:

1 maja 2011 r.  – łatwo zapamiętać. Jedziemy wszyscy. Nawet małe dzieci. Nie mogą przecież zostać pozbawione przeżyć historycznych. Jeden wielki entuzjazm. Tworzymy listę. W pierwszych godzinach po ogłoszeniu jest już na liście 150 osób. Zamawiamy kwatery u o. Konrada Hejmo OP w Rzymie. Podłoga i dach wystarczą. Zgłoszeń przybywa. Ktoś rzuca pomysł, by wynająć pociąg.

Potem wkracza do akcji on. Sam diabeł. Anioł strachu. „Będą nieprzeliczone tłumy. Pozabijacie się”. Ci, którzy zapisali się jako pierwsi, pierwsi się wypisali. Zostało nas sto osób, czyli dwa autokary, plus samochody, samoloty, więc razem będzie ok. dwustu osób.

Zgłaszam naszą obecność do kardynała, do Prefektury, do parafii polskiej. Prymasa proszę o wsparcie, które otrzymuję. Toż to dzieci Lednicy, żołnierze Lednicy, wierne psy. Upieram się na jazdę autobusami, ponieważ czas spędzony razem będzie czasem łaski. W autobusie Jutrznia i Nieszpory, czytamy adhortację „Christifideles laici” oraz wywiady o świętości Jana Pawła II, zamieszczone w kilku książkach przez redaktora Krzysztofa Tadeja. Rozmawiamy, bo mamy czas i siebie jak nigdy.

Nakarmieni świętością

Po przyjeździe do Rzymu bierzemy udział w programach telewizyjnych, radiowych, udzielamy wywiadów, gramy i śpiewamy na Placu św. Piotra.

Pragnąłem dla nich wywyższenia. Nie, aby siedzieli na ołtarzu, ale gdzieś w pobliżu. Pragnąłem, by doświadczyli bliskości Kościoła, bliskości Jana Pawła II. Aby zobaczyli z bliska Kościół, który kochają i któremu służą wiernie.

W przeddzień zarządzam odpoczynek. Sił musi wystarczyć na długo. O godz. 24 czuwanie w kościele św. Agnieszki na Piazza Navona, ale Włosi obstawili wszystko. Śpiewamy zatem i gramy na placu. Ktoś rozdał świece. Jest nastrojowo. Parafianki z parafii polskiej przygotowały dla nas kanapki. Przez godzinę pozwolono nam poprowadzić czuwanie w kościele. Ciasno i duszno.

Jest pierwsza w nocy. Jeszcze jedna próba zdobycia wejściówek na plac nie powiodła się. Młodzi jeździli na próżno.

O drugiej z minutami ruszamy w kierunku Placu i Bazyliki św. Piotra. Kłócimy się, którą iść drogą, aby się nie zablokować. Jedni się wyrywają, inni opóźniają. Brak koncentracji i dowództwa. Spalam się. Przywiozłem 150 osób. Zależy mi na nich, na ich przeżyciu beatyfikacji. Pragnę, aby zostali nakarmieni świętością Jana Pawła II.

Przy zamku Anioła zostaliśmy skierowani w boczny zaułek. Wpadam w panikę. Ciśnienie podnosi mi się do bólu. Stąd nie wyjdziemy do rana. Tymczasem rozdają gazety, wodę i niespodziewanie kierują nas w tłum na via Conciliazione. Jakaś nadzieja. Znowu skręcamy w prawo i ogromny tłum nas pochłania. Nasze lednickie sztandary pokazują miejsca, gdzie są nasi. Jedni nalegają, by napierać do przodu, bliżej muru, inni natomiast podpowiadają, by rozłożyć się obozem i poczekać do 5, tzn. do godziny, od której zaczną wpuszczać na plac. Powolutku coś zaczyna się ruszać, szybko doskakują obozowicze.

Mam jakiś żal. Miały być wejściówki, a zostałem potraktowany jak kłopotliwy i natrętny petent. Niepotrzebnie rozczulam się nad sobą. Za wysoko się oceniłem. Poleciłem się Janowi Pawłowi II.

Tymczasem raz idziemy, raz stoimy. Dzielny i kochany Wojtek pomyślał o mnie i przytaszczył ze sobą składane krzesło, więc kiedy stoimy – siadam. To krzesło będzie „szło” za mną do końca, aż na Plac św. Piotra. Chwilami ledwo stoję. Na twarzach młodzieży radość. Skąd oni mają tyle sił?! I nagle przypominają mi się wszystkie wyprawy za Papieżem po Polsce. Że myśmy to wszystko wytrzymali! Myślami odpływam we wspomnienia. Młodzi zgadują, że nie najlepiej się czuję.

Powoli świta. Ale latarnie jeszcze się palą. Andrzej, były minister skarbu, intonuje „Kiedy ranne wstają zorze”. Kolumnada coraz bliżej. Tutaj jest czym oddychać. Siódma rano. Kontrola. Zabierają nam kije od lednickich sztandarów. Ledwo posuwam nogami. Wojtkowa trąbka i rozstawione flagi lednickie zwołują nas, rozproszonych. Zalegamy obozem. Jesteśmy po lewej stronie w ramionach kolumnady, w pobliżu miejsca, gdzie był zamach 13 maja 1981. Padamy. Zasypiamy na bruku, ale jesteśmy na placu. Przed nami telebim.

Na plac napływają rzesze. Niektórzy denerwują się, że leżymy. Ja siedzę na składanym fotelu. Obok mnie siedzą też o. Mirosław i o. Tomasz. Nagle usiłują nas rozjechać wózki inwalidzkie. Odciągamy nogi. Za chwilę jakieś pobożne niewiasty napominają nas ewangelicznie, że należy się podnieść i nie profanować miejsca. Podniośle śpiewają chóry. Nastrój i atmosfera podniosłe. Powiewają flagi z całego świata i transparenty. Najwięcej jednak polskich.

Zwołała nas miłość

Jesteśmy razem. To najważniejsze. Za chwilę uroczystość. Po to przyjechaliśmy tutaj aż spoza Alp. Powoli dociera do mnie, że Jan Paweł II został błogosławionym. Odsłaniają obraz, a Benedykt XVI odczytuje formułę beatyfikacyjną. Ryczę i wcale się tego nie wstydzę. Mistrzowskie kazanie Benedykta XVI dociera do mnie dopiero następnego dnia w autobusie i w drodze na Lednicę, kiedy Karolina czytała je ze zrozumieniem. Docierały do mnie cudowne frazy papieskiego świadectwa o świętości Jana Pawła II. Szczególnie te mówiące o gigantycznej wierze Jana Pawła II, odwracającej procesy dziejowe i wykuwającej przyszłość pozaczasową, która jest wiecznością. „Z siłą olbrzyma otworzył dla Chrystusa politykę, ekonomię, cywilizację i kulturę, odwracając tendencję, która wydawała się być nieodwracalna”.

 

 

Za to zdanie kocham Benedykta. Bo kiedy chodziłem do szkoły, to świat religijny zdawał się kurczyć. Apologetyka nie nadążała bronić wiary. I oto dar z nieba. Jan Paweł II – gejzer i potęga wiary. Olbrzym. Wszyscyśmy z niego czerpali, karmili się jego myślą i słowem.

Nad placem krążą helikoptery i gołębie. Serca rosną. Patrzymy na siebie z miłością. Na to czekaliśmy, a zmęczenie potęguje wzruszenie. Zapłaciliśmy cenę za dotarcie aż tutaj. Na twarzach młodych spostrzegam uśmiechniętą twarz Jana Pawła II. Oni Nim żyją. Jego dobroć, dalekowzroczność, Jego wymagające spojrzenie.

Jesteśmy szczęśliwi. Ileż o tym można pisać. Jesteśmy razem, zmęczeni. Przystępuję do Komunii św. razem z młodzieżą i całym światem zgromadzonym tutaj. Rozkosz bycia razem. Lednica jest tutaj. Cała polska młodzież jest tutaj w naszych sercach, jest też umierający o. Walenty Potworowski OP, którego zabraliśmy ze sobą w sercach. Zwołała nas tutaj wszystkich miłość. On nas tutaj wezwał do siebie.

Wieczorem biegniemy jeszcze na Plac św. Piotra. Jakiż on piękny, udekorowany, oświetlony. Do trumny Jana Pawła II kolejka. Niektórzy mimo wszystko ustawiają się w tej kolejce. Ja wracam samochodem z s. Sabiną (i bolącymi nogami) do o. Konrada.

W poniedziałek przed wyjazdem nie idziemy już na Plac św. Piotra. Musimy wyjeżdżać. Dopada nas zmęczenie. Ale odprawiamy Mszę św. dziękczynną w kaplicy w ośrodku o. Konrada. Radość promieniuje ze wszystkich. Radość z bycia wspólnotą. Radość, że byliśmy razem przez cały czas i do końca. Piękne śpiewy, mówię kazanie o szczęściu bycia razem w Bogu z zwołania Jana Pawła II.

Szybko do autokarów i powrót do domu. W autobusie kończymy lekturę „Christifideles laici” z jej kulminacją, by wiarę przekładać na kulturę. Jeszcze za dnia dojeżdżamy do wioski Tole k. Bolonii, do małego hoteliku na kolację i nocleg.

Przyszedł do nas o 21.37

I kiedy tak już najedzeni, zmęczeni i szczęśliwi siedzimy razem, wspominając wczorajsze doświadczenie ulicy i placu, nawet nie spostrzegliśmy, że o 21.37 On sam przyszedł do nas. Na rozpalonych twarzach zobaczyłem Jego oblicze. To już nie było przywidzenie. Przyszedł, jak wtedy w Krakowie do okna, mówił spokojnie, wyraźnie, dobitnie. I chociaż Tole jest wysoko w górach, to spotkanie z Janem Pawłem II nie było kwestią podwyższonego ciśnienia.

Przyszedł i niespodziewanie zrobił nam powtórkę.

– Człowieka należy mierzyć miarą „serca”. Sercem! Odpowiadamy: – Warszawa 1979.

– Kultura jest wyrazem człowieka. Jest potwierdzeniem człowieczeństwa. Człowiek ją tworzy – i człowiek przez nią tworzy siebie. Odpowiadamy: – Gniezno 1979.

– Łaską waszego wieku jest obudzenie człowieka wewnętrznego. Nie można go gasić…Sami nie wiecie, jacy jesteście piękni, kiedy obcujecie z bliska z Chrystusem, z Mistrzem, starając się żyć w Jego łasce uświęcającej. Odpowiadamy: – Częstochowa 1979.

– Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Odpowiadamy: – Jasna Góra, Apel 1983.

– Musicie być mocniejsi niż warunki, w których przyszło wam żyć. Odpowiadamy: – Kraków, okno 1987.

– Dla chrześcijanina sytuacja nigdy nie jest beznadziejna. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei. To nas wyróżnia… Nie można zdezerterować… Tego swojego Westerplatte nie można oddać! Odpowiadamy: – Westerplatte 1987.

A potem powtórka z całości: Człowiek nie może przekroczyć samego siebie inaczej, jak tylko jako bezinteresowny dar z siebie samego oraz: Przyszłość należeć będzie do tych, którzy zdołają przekazać przyszłemu pokoleniu motywy życia i nadziei.

Rozpalone oczy pielgrzymów zapatrzone w Jego wizerunek zdawały się potwierdzać. On jest wśród nas. Skąd ja to wiem? Bo serca nasze pałały. Byliśmy jak uczniowie zdążający do Emaus i poznaliśmy Go przy łamaniu chleba. Łzy przemyły nasze oczy. Widzieliśmy Go więc wyraźnie w twarzach bliźnich, tak brzydkich, a przecież tak pięknych. Ja płakałem i miałem problemy z widzeniem, ale wierzę młodzieży, która lepiej widzi i czuje, że On naprawdę był wśród nas i nas pobłogosławił. Przez to, że byliśmy razem, stworzyliśmy wspólnotę, do której On dotarł, tak jak my dotarliśmy do Niego.

Ja sam muszę wyznać, że tyle miłości, ile otrzymałem podczas beatyfikacji, jak i podczas całej pielgrzymki nie doświadczyłem nigdy w życiu. W tym hoteliku wieczorem mówiliśmy do siebie szeptem, aby nie zagłuszyć słów Błogosławionego.

I chociaż poszliśmy na spoczynek, to powtórka trwa nadal.

On zaczyna: miłość?... i odpowiedzialność – dorzucamy: – Osoba?... i czyn. Krzyczymy.

Pamięć?... i tożsamość – każdy już wie.

Wreszcie – Dar?... i tajemnica!

Cóż, przyszłość należeć będzie do tych, którzy zdołają przekazać przyszłemu pokoleniu motywy życia i nadziei.

W Erlangen zbeształ mnie Józek, nasz dawny absolwent, który załatwił nam kwatery w ośrodku studenckim na podłodze: – Po co Ojciec zabrał całą tę hałastrę? Gdyby ich było mniej, to byłoby sympatyczniej, a ja postawiłbym wam wszystkim kolację. Tymczasem, ani się obejrzeliśmy, Sławek z Hanią i Krystyną przygotowali wspaniałą kolację. Wieźliśmy z powrotem ogromne ilości jedzenia. Kładziemy się na podłodze i zasypiamy. Kiedy budzimy się, widać już granice Polski – bogatszej o błogosławionego Jana Pawła II. Wracaliśmy do ziemi świętej nad Wartą. Wracamy do innej ojczyzny. Bogatszej. „Gaude, Mater Polonia”.