Czy państwo może zbankrutować?

Jakub Woziński

publikacja 29.05.2011 19:58

Antropomorfizacja instytucji państwa przyczyniła się do wprowadzenia do dyskusji na temat jego ewentualnego bankructwa wielu błędnych kategorii. Przydawanie tej organizacji mnóstwa cech zarezerwowanych wyłącznie dla konkretnych jednostek, stanowi kategoryczny błąd, który prowadzi do mylnych wniosków na temat źródeł obecnego kryzysu finansów publicznych dotykającego niemalże wszystkie państwa Europy i świata.

Cywilizacja 36/2011 Cywilizacja 36/2011

 

Kluczowa dla zrozumienia zjawiska bankructwa państw jest refleksja nad samym bankructwem. Pierwotnie odnosiło się ono do jednostek, które nie były w stanie spłacić swoich wierzycieli. Ponieważ w starożytności i w średniowieczu wierzono w nienaruszalność zawartego kontraktu, jednostki pozbawione możliwości spłacenia długu w formie pieniężnej dobrowolnie oddawały się w niewolę tych, którzy wcześniej pożyczyli im pieniądze. Chociaż takie rozwiązanie może się z dzisiejszego punktu widzenia wydawać dość brutalne i nieodpowiednie, stanowiło ono prawdziwe zadośćuczynienie wobec dokonanego czynu (niespłacenie długu należy uznać za kradzież). Przymusowy pracownik – dłużnik nie był jednak niewolnikiem bezwolnie akceptującym wolę swojego pana, ale pracował tak długo, aż uregulował swoje długi. Formę pracy i wysokość rekompensaty za niewykonaną usługę/niespłacenie należności normował rozbudowany system gwarancji wykonania kontraktu[1], w świetle którego każde zaciągnięte zobowiązanie musiało być bezwzględnie wypełnione. Świadczy to, że w pierwotnym dla Zachodu znaczeniu bankrutem był ktoś, kto z racji trudności finansowych nie był w stanie uregulować zaciągniętych zobowiązań i zmuszony był do pracy na rzecz osób, które zawiódł. Gdyby tego nie uczynił, byłby zwyczajnym złodziejem.

Nowoczesną koncepcję „bankructwa” należy uznać za względnie nowy wynalazek. Mniej więcej w XIX w. pojawiła się prawna kategoria ogłoszenia niewypłacalności, która ma rzekomo pomóc bankrutom wyjść na prostą. W przeciwieństwie do uprzednio obowiązującej koncepcji bezwarunkowego obowiązku spłaty dłużników, narzucone przez państwo ustawodawstwo pozwala ludziom ograniczyć swoją odpowiedzialność za niespłacone zobowiązania i bardzo szybko rozpocząć nową działalność. Zamiast pracy na rzecz pozbawionych swego mienia wierzycieli aż do całkowitego uregulowania długu wraz z odsetkami, bankrut może co najwyżej pójść do więzienia. Co gorsza, jego pobyt w więzieniu opłaca ostatecznie sam poszkodowany.

Kolejną cechą charakterystyczną dla pierwotnej koncepcji niewypłacalności było otoczenie osoby niespłacającej należności całkowicie uzasadnionym brakiem zaufania. Choć każdemu może się przydarzyć nieszczęście, zaciągnięcie wielkiego długu budzi przecież zawsze obawy co do tego, czy dana osoba nie popadnie po raz kolejny w tarapaty. Bankrut otrzymywał w ten sposób bodziec zwrotny od swego otoczenia, które pokazywało mu, jak ważną rzeczą jest cudze prawo własności. Zaciągnięcie się w niewolę u swego wierzyciela miało także wymiar rehabilitacyjny oraz pozwalało wielu osobom stopniowo odzyskać finansową płynność.

W przeciwieństwie do jednostek, państwo jest organizacją, która mimo zaciąganych nieustannie długów nigdy nie będzie zmuszona do ich odpracowania. W swej istocie oparte jest ono na mechanizmie przywłaszczania sobie cudzej własności i nieoddawania jej w żadnym terminie. Chociaż istnieją mechanizmy redystrybucji zabranych uprzednio dóbr, ich celem nie jest bynajmniej rekompensata wierzycielom (podatnikom) połączona ze skruchą właściwą niewypłacalnej osobie, lecz wytworzenie mylnego wrażenia, że tak naprawdę nie doszło do pozaprawnego przywłaszczenia cudzego mienia[2].

W świetle prawa naturalnego, każda osoba może się stać właścicielem danej rzeczy na jeden z trzech sposobów:

– poprzez pozyskanie dóbr dostępne w naturze na zasadzie pierwotnego przywłaszczenia;

– otrzymanie prezentu od innych osób;

– dokonanie dobrowolnej wymiany.

Podział ten należy uznać za ostateczny i wyczerpujący wszelkie sprawiedliwe sposoby pozyskiwania własności. H.-H. Hoppe streszcza analizę dokonaną przez M. N. Rothbarda w następujący sposób: „[…] w Etyce wolności Rothbard daje następującą odpowiedź na pytanie o to, do czego jestem uprawniony, działając tu i teraz: każda osoba posiada swoje fizyczne ciało, a także wszystkie dobra naturalne, których zaczyna używać z pomocą swego ciała, zanim zrobi to ktokolwiek inny; posiadanie to implikuje prawo osoby do używania tych zasobów tak długo, jak uzna to za stosowne, nie zmieniając przy tym fizycznej integralności własności innej osoby ani nie ograniczając kontroli osoby nad jej własnością bez jej zgody. W szczególności, gdy dobro zostało po raz pierwszy zawłaszczone lub zagospodarowane przez «zmieszanie z nim czyjejś pracy» (wyrażenie Locke’a), wtedy w jego posiadanie można wejść jedynie poprzez dobrowolne (w postaci umowy) przeniesienie tytułu jego własności z poprzedniego na nowego właściciela. Prawa te są absolutne. Każde ich naruszenie jest przedmiotem prawnego oskarżenia przez ofiarę tego naruszenia lub jej przedstawiciela i jest zaskarżalne zgodnie z zasadami ścisłej odpowiedzialności i proporcjonalności kary. […] Rothbard zaproponował swój ostateczny dowód na to, że zasady te są sprawiedliwe: gdyby osoba A nie była właścicielem swego fizycznego ciała i wszystkich dóbr przez siebie pierwotnie zawłaszczonych, wyprodukowanych lub dobrowolnie nabytych, istniałyby tylko dwie możliwości. Albo inna osoba B musi być uważana za właściciela osoby A i rzeczy przez nią zawłaszczonych, wyprodukowanych lub dobrowolnie nabytych lub obie osoby A i B muszą być uznane za równych współwłaścicieli obu ciał i dóbr. W pierwszym przypadku osoba A byłaby niewolnikiem osoby B i przedmiotem eksploatacji. Osoba B posiadałaby osobę A i rzeczy przez nią pierwotnie zawłaszczone, wyprodukowane lub nabyte, ale A nie posiadałaby B i dóbr przez nią zagospodarowanych, wyprodukowanych lub nabytych. Na tej zasadzie stworzone zostałyby dwie klasy ludzi: eksploatatorów (B) i eksploatowanych (A), do których odnosiłyby się różne «prawa». Stąd zasada ta nie przechodzi «testu uniwersalizacji» i jest od początku zdyskwalifikowana nawet jako potencjalna ludzka etyka, ponieważ aby zasada mogła być «prawem» (sprawiedliwym), niezbędne jest, aby była uniwersalnie – równo – obowiązująca dla każdego. W drugim przypadku uniwersalnego współposiadania wymóg równych praw dla wszystkich jest oczywiście spełniony. Jednak alternatywa ta wykazuje inną fatalną wadę, gdyż każda czynność osoby wymaga zastosowania rzadkich dóbr (co najmniej jej ciała i przestrzeni przez nie zajmowanej). Jeśli wszystkie dobra są wspólną własnością każdego, to nikt nigdy i w żadnym miejscu nie mógłby uczynić czegokolwiek bez wcześniejszej zgody wszystkich współwłaścicieli. Na dodatek jak ktoś może dać takie pozwolenie, jeśli nie jest nawet jedynym właścicielem swego ciała (i strun głosowych)? Jeśli mielibyśmy podążyć za zasadą kolektywnej własności, ludzkość natychmiast wymarłaby. Czymkolwiek by ona była, również nie może być etyką dla gatunku ludzkiego”[3].

 


[1] Więcej na ten temat w: B. L. Benson, Restitution in Theory and Practice, w: „The Journal of Libertarian Studies” Vol. 12 (1996) No. 1, s. 75–97 oraz M. N. Rothbard, Etyka wolności, przekł. J. Woziński, J. M. Fijor, Warszawa 2010, s. 241–245.

[2]  Kolejnym, być może nawet ważniejszym skutkiem redystrybucji jest wytworzenie w społeczeństwie poczucia wzajemnego wywłaszczania, co rzekomo uniemożliwia wyznaczenie odpowiedzialności, a w sytuacji zwrotu zawłaszczonego przez państwo mienia – poczucia, że to wierzyciel dokonuje zawłaszczenia „mienia wspólnego”.

[3] Tamże, s. 16–17.

 

Wbrew jednak przedstawionym tu zasadom, państwo jest organizacją, która rości sobie pretensje do zdobywania własności w sposób będący zaprzeczeniem wszelkich zasad prawnych. Posługując się rozmaitymi uzasadnieniami, nieustannie wywłaszcza ludzi z ich własności, na dodatek posługując się w tym celu majestatem narzuconego przez siebie prawa. Przybiera w ten sposób charakter identyczny do wspomnianego powyżej indywidualnego bankruta, który przywłaszczywszy sobie wpierw czyjąś własność (pożyczkę), nigdy jej nie oddaje. Z tej właśnie przyczyny bankructwo stanowi kradzież cudzego mienia.

W świetle prawa naturalnego bankructwo należy zatem uznać za stan permanentny i charakterystyczny dla samej istoty państwa. Polega ono na tym, że państwo nieustannie posługuje się dobrami, które należą do kogoś innego i które powinny zostać zwrócone wraz z należną rekompensatą. Skala i zasięg dokonywanego przez państwo wywłaszczenia przekonuje nas jednak, że dokonanie zwrotu jest praktyczną niemożliwością. Stąd właśnie należy uznać wszelkie podejmowane przez władzę działania za przejaw lekceważenia swoich faktycznych wierzycieli (podatników wbrew woli).

Rzecz jasna powyższe, prawnonaturalne rozumienie bankructwa zostało zastąpione bankructwem pozornym, czyli takim, które wiąże się z określonym sposobem funkcjonowania mechanizmów finansowych (co ciekawe, również narzuconych przez państwo). Wedle tej koncepcji bankructwa, następuje ono wówczas, gdy dane państwo (czyli część ogólnoświatowej sieci organizacji o tym samym charakterze) staje się niewypłacalne względem innych państw lub instytucji finansowych. Za umowną granicę przyjmuje się tu moment, w którym wszystkie zobowiązania przewyższają posiadane przez państwo zasoby. Czy jednak kiedykolwiek w historii zdarzyło się, aby jakiekolwiek państwo poszło w ślady jednostki i zaciągnęło się w niewolę u swych wierzycieli? Pośrednio tak, jednakże nie w sposób, w jaki sobie to wyobrażamy. W historii dochodziło już do przypadków, w których pewien kraj uzależniał się od drugiego w sensie politycznym, jednakże jeszcze nigdy w dziejach urzędnicy i władcy państw nie oddali się w czyjąś osobistą niewolę w celu spłacenia zaciągniętych przez siebie długów. Odpowiedzią państwa na napotkane problemy finansowe jest zawsze zwiększenie obciążeń podatkowych. Za mylne decyzje rządzących bezwarunkowo zawsze płacą ci, którzy utrzymują ich swoją pracą[4].

W świetle powyższego szczególny strach przed niewypłacalnością pieniężną państwa jest zupełnie nieuzasadniony, gdyż tak naprawdę nie przynosi on niczego, co stanowczo różniłoby się od zwykłego dnia państwowego istnienia. Wręcz przeciwnie, częstokroć dopiero silny kryzys finansowy państwa zmusza je do podjęcia kroków mających na celu ograniczenie skali budżetu. To prawda, że kryzys niewypłacalności państwa przynosi wiele dramatycznych wydarzeń, jak np. demonstracje czy opóźnienie wypłat, ale wiele z tych zjawisk stanowi tak naprawdę konieczny objaw przechodzenia do normalności. Gdyby nie nagły i nieoczekiwany wstrząs, wiele osób nadal z wielką chęcią dążyłoby do dalszej ekspansji państwowego długu.

Wspomniana na samym początku niniejszego tekstu antropomorfizacja państwa przejawia się przede wszystkim w mylnym przypisywaniu mu sposobu działania jednostek. W języku współczesnej teorii społecznej bardzo często można usłyszeć o racji stanu, interesie narodowym lub też dobru wspólnym jako czynnikach uzasadniających pewne konkretne posunięcia w ramach polityki fiskalnej państwa. Zapomina się jednak o tym, że państwo tworzą przecież określone osoby, kierujące się pewnymi konkretnymi interesami. Ponieważ dług państwa nie stanie się nigdy osobistym zobowiązaniem rządzących, za który będą musieli później odpowiadać nawet niewolniczą pracą, korzystają z przemocy dostępnej państwu do osiągnięcia swoich własnych, partykularnych celów. Należy tu zauważyć, że zjawisko to jest nieuchronnie wpisane w samą istotę instytucji państwa, jako opartej na monopolu sprawowania usług ochrony i bezpieczeństwa (a także wielu innych świadczeń), który uniemożliwia jakiekolwiek zarządzanie. Działając w imieniu państwa niejako z definicji nie można przyczyniać się dobru ogółu za sprawą stojącego u podstaw wszelkich interakcji z państwem przymusu, przynoszącego korzyść tylko temu, kto go stosuje. A zatem, mimo iż powszechnie sądzi się, że państwo posiada długi i dochody, tak naprawdę wszelkie jego zobowiązania i zyski są przynależne osobom działającym w jego imieniu.

Formułując powyższy pogląd nie przeczymy oczywiście możliwości istnienia pewnych celów wyznaczonych dla organizacji zrzeszających wiele osób. Jednakże każda organizacja, poza państwem, posiada ustaloną odpowiedzialność ponoszoną przez fundatorów lub inaczej wyznaczony zarząd. Nawet za największymi i najliczniejszymi na świecie organizacjami stoją ostatecznie osoby, które w razie finansowych kłopotów będą zmuszone do ręczenia za długi nawet własnym majątkiem. Dlatego też całkowicie uzasadnione jest mówienie o celach, długach i przychodach organizacji prywatnych. W przeciwieństwie jednak do nich, państwo nie ma swojego założyciela ani osób, które byłyby skłonne ręczyć własnym majątkiem za wszystkie popełnione przez nie przestępstwa wobec prawa naturalnego. Zabrany bezprawnie majątek nigdy nie zostanie oddany w całości. A zatem państwo nie jest w stanie wyjść z długów, ono jest długiem (przywłaszczeniem cudzej własności) w samej swojej istocie.

Przeniesienie uwagi społeczeństwa na kwestię pieniężnego długu państwa oraz związanej z nim konieczności oszczędzania należy uznać za zjawisko poboczne wobec o wiele bardziej kluczowych kwestii. Dług nie bierze się bowiem znikąd, lecz stanowi wynik długofalowej polityki. Moment, w którym wreszcie ogłasza się niewypłacalność, poprzedzony jest przecież wieloletnim procesem zwiększającego się wysiłku zatkania budżetowej dziury. Tego zaś nie sposób osiągnąć bez ciągłego podnoszenia obciążeń podatkowych. Jak już wspomnieliśmy, moment, w którym dochodzi do ogłoszenia niewypłacalności ma jednak ozdrowieńczy efekt, gdyż w pewnym sensie przerywa rozrzutność. Także i wierzyciele mogą tu odegrać pozytywną rolę dając do zrozumienia, że czas udzielania pożyczek się skończył. Największym problemem nie jest więc specyficznie dziś pojmowany kryzys, lecz sam fakt nieustannego i codziennego wywłaszczania. Pobierane nieustannie pod postacią inflacji, przepisów, systemu licencji, pozwoleń i opłat oraz tysięcy innych czynności podatki, stanowią objaw nieustannego kryzysu, który niszczy od środka tkankę społeczną. Wywłaszczanie i czynienie zła pod przykrywką instytucji państwa stało się dla ludzi chlebem powszednim, który przypada nam łykać na każdym kroku. Państwo panuje niepodzielnie nad wszystkimi sferami życia społecznego i nieustannie lekceważy wszelkie protesty swoich wierzycieli (obywateli, którzy sprzeciwiają się jego istnieniu). Bankructwo państw nie jest czymś, co dopiero nadejdzie. Jest ono wpisane w samą ich istotę i doświadczamy go na każdym kroku[5].

Jakub Woziński - Filozof, publicysta, tłumacz, współpracownik tygodnika „Najwyższy Czas!” oraz Instytutu Milesa; autor książki Libertariańskie abecadło (w druku). Zainteresowania naukowe: metafizyka egzystencjalna, libertariańska teoria prawa i etyki.


[4]  „Niewątpliwie głównymi beneficjentami systemu podatkowego są osoby, które żyją z przychodów podatkowych, np. politycy lub urzędnicy. Ich wyłączną działalnością zarobkową jest sprawowanie władzy. Powinno być jasne, że niezależnie od konkretnych rozwiązań prawnych urzędnicy nie płacą podatków, lecz je konsumują. Jeśli urzędnik otrzymuje pensję w wysokości 5 tys. dolarów rocznie i płaci 1 tys. dolarów «w podatkach», to po prostu otrzymuje pensję w wysokości 4 tys. dolarów i nie płaci żadnych podatków. Przywódcy państwa po prostu wybrali skomplikowany i mylący sposób księgowania, aby wydawało się, że urzędnicy płacą podatki tak samo jak inne osoby osiągające ten sam dochód” (M. N. Rothbard, Interwencjonizm, czyli władza a rynek, przekł. R. Rudowski, Warszawa 2009, s. 123–124).

[5]  L. von Mises wykazał w swym artykule pt. Economic Calculation in the Socialist Commonwealth (w: Collective Economic Planning, ed. by F. A. Hayek, Auburn 1990, s. 87–130), że każda wspólnota socjalistyczna napotyka nieprzezwyciężalny problem braku racjonalnych metod rachunku ekonomicznego w sytuacji monopolizacji wielu sfer życia i gospodarki. Jednakże ponieważ państwo jest monopolem samo w sobie, problem ów odnosi się do tej instytucji we wszelkich jej formach. Brak racjonalnych metod zarządzania i wyjścia z sytuacji niewypłacalności jest obecny w państwie u samego jego początku.