Santo, non subito – czyli dlaczego trzeba było czekać?

Krzysztof Bronk

publikacja 31.05.2011 22:24

Kiedy w kwietniu 2005 r. cały świat żegnał Jana Pawła II, nikt nie miał wątpliwości, że umarł człowiek święty. Świadczyła o tym nie tylko Polska, przeżywająca ogólnonarodową żałobę, ale też milionowe rzeki ludzi, które dzień i noc napływały do Bazyliki św. Piotra, by choć przez chwilę pomodlić przed ciałem zmarłego Papieża…

Króluj nam Chryste 5/2011 Króluj nam Chryste 5/2011

 

Wątpić wtedy w świętość Jana Pawła II byłoby wówczas niemal bluźnierstwem, karygodnym niedowierzaniem w to wszystko, czego Pan Bóg dokonał przez tego człowieka. Nic dziwnego, że ktoś z wiernych wpadł wówczas na pomysł, że świętość, którą wszyscy teraz jakoś odczuwają, powinna też zostać potwierdzona oficjalnie przez Kościół. Stąd owe transparenty z włoskim napisem „Santo subito – święty natychmiast”.

Na uznanie świętości trzeba było poczekać

Ten, kto wymyślił ten slogan, dobrze wiedział, że na oficjalne uznanie czyjejś świętości trzeba poczekać. Na beatyfikację ks. Jerzego Popiełuszki czekaliśmy 26 lat, Matki Teresy z Kalkuty już krócej, 6 lat, a jednak wciąż długo. Czekać tyle na beatyfikację Jana Pawła II wydawało się niemożliwe. A jednak trzeba było poczekać. Potrzebny był proces. W tym wypadku o tyle trudniejszy, że Jan Paweł II żył długo, jego życie zawsze było bardzo aktywne, a przez 27 lat był papieżem. To wszystko trzeba było przebadać. Aby Benedykt XVI mógł podjąć w pełni uzasadnioną decyzję, która będzie wiarygodna również dla ludzi w dalekiej przyszłości za 50, 100 czy 2000 lat. Beatyfikacje i kanonizacje są ważne raz na zawsze. Do dziś modlimy się przecież do św. Krzysztofa czy św. Barbary. O ich życiu wiemy niewiele, żyli w czasach, gdy Polacy nie dotarli jeszcze nad Wisłę, ale wierzymy, że byli święci, bo Kościół w ich czasach wyniósł ich ołtarze w oparciu o silne argumenty. Tak samo będzie z Janem Pawłem II.

… krócej jednak niż w innych przypadkach

Zgodnie z prawem proces beatyfikacyjny mógł się rozpocząć dopiero 5 lat po śmierci kandydata na ołtarze. To i tak mało, jeśli weźmie się pod uwagę, że do 1917 r. z procesem trzeba było czekać aż 50 lat. Tak długa zwłoka miała gwarantować obiektywizm, wolność od nacisków z zewnątrz. Pokazywała też czy tzw. opinia świętości, jaką cieszy się ten czy inny chrześcijanin, przetrwała próbę czasu. Z rozpoczęciem procesu Jana Pawła II nie czekano jednak nawet owych 5 wymaganych przez prawo lat. Zgodził się na to Benedykt XVI trochę zapewne pod wpływam napływających do niego zewsząd próśb: Santo subito!, a trochę za radą kardynałów, którzy jeszcze w czasie konklawe poprosili nowo wybranego papieża, by przyśpieszył proces beatyfikacyjny swego poprzednika. 9 maja Benedykt XVI pozwala na natychmiastowe rozpoczęcie procesu. Podejmuje się tego diecezja Rzymu, której Jan Paweł II był biskupem. Papieski delegat dla tej diecezji, kard. Ruini ogłasza zatem, by do Trybunału Diecezjalnego przesyłać odtąd wszelkie informacje i świadectwa, które przemawiają zarówno za świętością polskiego Papieża, jak i przeciw niej. Jak widać do sprawy podchodzi się całkiem poważnie.

Positiona trzecią rocznicę śmierci

28 czerwca rozpoczął się proces w Rzymie pod kierunkiem polskiego kapłana ks. Sławomira Odera. Cztery miesiące później powołano dodatkowy trybunał w Krakowie. Przesłuchano ponad stu świadków. Tych, którzy znali Karola Wojtyłę w różnych okresach jego życia. Jednocześnie gromadzono dokumentację. Badano niepublikowane teksty papieża oraz to, co o nim napisano. Zajmowała się tym komisja historyczna. Ks. Oderowi przez cały czas towarzyszył przedstawiciel watykańskiego urzędu, który w imieniu papieża analizuje i opiniuje przypadki poszczególnych kandydatów na ołtarza. To on, francuski dominikanin, o. Daniel Ols wytykał w procesie słabe punkty, wskazywał badania, które należy jeszcze przeprowadzić, aby proces był naprawdę rzetelny. Kiedy wszystkie badania i przesłuchania zostały już przeprowadzone, na podstawie ich wyników ks. Oder napisał syntezę procesu, tak zwane positio. W sumie 2,5 tys. stron w czterech tomach. Kiedy dzieło było gotowe, oficjalnie zamknięto pierwszy etap procesu, a całą dokumentację przesłano do Watykanu. Miało to miejsce 2 kwietnia 2008 r.

Teraz sprawę w swoje ręce wzięli watykańscy teolodzy. Zebraną w procesie dokumentację analizowali przez ponad rok. Swoją opinię o heroiczności cnót Jana Pawła II wydali 13 kwietnia 2009 r. Na tym jednak nie koniec. Zanim dokumentacja trafi na biurko papieża, muszą ją jeszcze zaopiniować kardynałowie i biskupi, należący do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Zajęło im to niemal pół roku. W końcu 16 listopada 2009 r. wydali pozytywną opinię. W tym drugim, watykańskim etapie procesu, najszybciej pracował Benedykt XVI. Jemu do podjęcia decyzji potrzebny był tylko miesiąc. 19 grudnia uznał heroiczność cnót Jana Pawła II. Odtąd stał się on czcigodnym Sługą Bożym, ale jeszcze nie błogosławionym.

Cud francuskiej zakonnicy – drugi cud 1 maja?

Do tego potrzeba było znaku z nieba, czyli cudu, potwierdzonego przez lekarzy uzdrowienia po modlitwie do Jana Pawła II. Świadectw o takich nadzwyczajnych interwencjach z nieba za sprawą polskiego papieża do biura ks. Odera napłynęło ponad 250. Postulator wybrał przypadek francuskiej zakonnicy cierpiącej na chorobę Parkinsona, bo to właśnie z tą chorobą zmagał się Ojciec Święty. Przypadek wydawał się jasny, niewytłumaczalny. Komisja lekarzy badała go jednak na tyle skrupulatnie, że na wydanie pozytywnej opinii potrzebowała ponad rok. W ślad za nią cudowny charakter uzdrowienia uznała komisja kardynałów i biskupów, a 14 stycznia sam papież.

Tym samym zakończył się proces. Jego uwieńczeniem będzie sama beatyfikacja. Czekają na nią nie tylko Polacy. Tu we Włoszech wiele osób zadaje sobie pytanie, co pozostało po Janie Pawle II, czy niezapomniana atmosfera, jaka towarzyszyła jego umieraniu i pogrzebowi, powróci raz jeszcze nad Tyber 1 maja? Już niebawem zobaczymy. Będzie to, jak sądzę, drugi cud Jana Pawła II. Nie wymagany co prawda do beatyfikacji, ale przekonujący, siłą świadectwa, wielu niedowiarków.

Z Watykanu Krzysztof Bronk