Kilogram dziennie mniej czyli polskie pielgrzymki Jana Pawła II

Rozmowa z ks.prof. Jerzym Stefańskim

publikacja 31.05.2011 22:26

Ksiądz prof. Jerzy Stefański był zaangażowany w organizację i przebieg siedmiu pielgrzymek Jana Pawła II do Polski. Przygotowywał teksty oraz obrzędy na celebracje papieskie. Jako pierwszy polski liturgista pełnił funkcję konsulatora watykańskiej Kongregacji Kultu Bożego. Od 37 lat wykłada liturgikę w Prymasowskim WSD w Gnieźnie.

Króluj nam Chryste 5/2011 Króluj nam Chryste 5/2011

 

Rozmawia: Michał Bondyra

Księże Profesorze w kontekście beatyfikacji Sługi Bożego Jana Pawła II, w której uczestniczyć będziemy 1 maja: Santo subito czy jednak non subito?

Santo subito to z jednej strony taki miły, spontaniczny okrzyk tłumu, a z drugiej podsumowanie całej działalności tego niezwykłego papieża. Święty to nie ten, który jest na poboczu życia; starsza pani z rozmazanym obliczem i czarną woalką na głowie, a ten, kto w heroiczny sposób realizuje swoje codzienne życie. To człowiek, który robi to w sposób niesłychanie naturalny, motywowany jednak misją samego Chrystusa. Chrystus wysoko stawia poprzeczkę tym, którzy w życiu chcą osiągnąć coś więcej. Nieprzypadkowo mówi do młodzieńca: „jeśli chcesz wejść do Królestwa Bożego, sprzedaj wszystko co masz w nadmiarze lub idź na cały świat i głoś Ewangelię”. Na cały świat, tak jak to dosłownie spełnił Jan Paweł II. Bez misji na całym świecie nie zrozumiemy tej wyjątkowej inności posługi tego papieża.

Misji, która zamykała się w 104 pielgrzymkach…

– …poza Włochami, ale on odbył jeszcze 146 wizyt duszpasterskich w 317 z 333 parafii rzymskich. Najdłuższy po Piusie IX pontyfikat w dziejach kościoła po czasach apostolskich zrobił z Jana Pawła II proboszcza świata. On ku zdziwieniu wielowiekowej, dobrze naoliwionej biurokracji watykańskiej, zrobił z pielgrzymowania, zwyczajny sposób duszpasterski.

W który wpisują się pielgrzymki do Polski przygotowywane zresztą przez Księdza Profesora. Którą z nich Ksiądz Profesor wspomina w sposób szczególny?

– Pielgrzymki do Polski nie miały w sobie nic nadzwyczajnego w sensie organizacyjnym, były za to przełomowe w sensie skutków. Być może szczególnie ważne była ta pierwsza, która pozwoliła narodowi polskiemu, stłamszonemu przez zakłamany reżim komunistyczny, podnieść głowę. Nagle doceniliśmy, że słowa mogą być prawdziwe. Duch zstąpił na naród, który później miał odwagę domagać się prawdy. Jednak każda z tych pielgrzymek miała swoje nośne przesłanie. Więcej o istotności danej pielgrzymki mogą mówić biskupi, którzy mają szersze, bardziej strategiczne spojrzenie, moje zadanie było inne.

Jakie?

– Ograniczało się do spraw związanych z liturgią, przez którą z ludem Bożym spotykał się papież. Tu na mojej półce są ceremoniały papieskie z różnych krajów m.in. z Kuby, Słowenii, Kazachstanu, Francji, Indii czy Polski. Każdy z nich trzeba było przygotować. Zaczęto to robić dopiero gdy mons. Pierro Marini utworzył w Watykanie Urząd do Obsługi Ceremonii Papieskich. Wymógł to papież swoim stylem duszpasterzowania, bo w praktyce Ojciec Święty stale był w drodze. Przewodniczył też wszystkim kanonizacjom i beatyfikacjom. Kiedyś Pierro Marini mówił mi, że gdy po 5 miesiącach pracy miał pierwszą wolną niedzielę, Jan Paweł II zapytał półżartem: „Co wy teraz w tę niedzielę będziecie beze mnie robili?”. Urząd, który powstał zaczął opracowywać słowo po słowie, kartka po kartce to co złożyło się na tzw. Mszał papieski.

A na czym polegała praca Księdza Profesora?

– Po ustaleniu między papieżem a episkopatem miejsca i jakości celebracji, a więc czy będzie to msza, nabożeństwo czerwcowe, ekumeniczne, czy słowa Bożego, do mnie należała kwestia połączenia dwóch spraw: tekstów i obrzędów. Najprościej było z mszą – bo ta papieska nie różni się od mszy biskupiej. Z wyjątkiem tego, że ceremoniarz zamiast mitry czy pastorału podawał ferulę. Najtrudniej było z nieszporami, bo asysta nie jest przyzwyczajona do obecności wielu ceremoniarzy pomocniczych. Nikt nie przychodzi sam, tylko jest przyprowadzany.

Byłemilresponsabilenazionale– odpowiedzialnym krajowym. Nie istotne było to, że było mnie widać podczas celebr papieskich, ważniejsza była robota całego roku, której widać nie było. W tym czasie spotykałem się we wszystkich miejscach, gdzie będzie papież z ceremoniarzami lokalnymi, by przekazać im instrukcje, co i jak ma się odbywać.

Zdarzały się mimo to wpadki?

– Nie raz. Z daleka nie były widoczne. Kiedyś ceremoniarz, który przyprowadzał drugiego do czytań oraz śpiewu responsoryjnego zapomniał księgi. Podszedł dwa pietra do pulpitu, zostawiając ją na dole, na krześle. Czuwałem cały czas. Zszedłem piętro niżej i jak gdyby nigdy nic podałem zapasowy mszał, otworzyłem go i tylko spojrzałem na tego ceremoniarza, nota bene profesora liturgii, tak, że jak później wspominał ciarki przeszły mu po plecach. Ale to było jego jedyne zadanie podczas mszy! Nic więcej nie miał do roboty!

Pamiętam też jak w Warszawie na okadzanie podczas mszy św. kleryk przyszedł do Ojca Świętego z kadzielnicą, ale bez węgielków. Widziałem wtedy spojrzenie Martiniego, gdy papież podciąga kadzielnicę, a w środku niczego nie ma! Drugi kleryk podstawia Ojcu Świętemu incensum do nasypania, papież uśmiechnął się, nasypał, ale dymek oczywiście i tak nie poszedł. Nie wiem o czym ten kleryk myślał, bo przecież na 2-3 tygodnie przed przyjazdem Ojca Świętego Piero Marini przyjeżdżał do Polski i wspólnie ze mną objeżdżał cały kraj, wszędzie robiąc próby generalne. Każdy wiedział doskonale co ma robić, za co odpowiada.

 

 

A mimo wszystko zdarzają się sytuacje jak ta w Sandomierzu w 1999 roku. Celebra była na wzgórzu, upał niesamowity. Przywieziono 300 butelek wody mineralnej, ale przez dwie godziny przed rozpoczęciem wszystko wypili biskupi. Nawet wodę w dzbanku przeznaczoną na lavabo dla Ojca Świętego. Klerycy przynieśli papieżowi dzbanek, z którego nie polała się ani kropla. Jan Paweł II się uśmiechnął, Marini zazgrzytał zębami…

Największą wpadkę przeżyłem jednak w Lublinie w 1983 roku podczas święceń kapłańskich 50 diakonów w niedokończonym jeszcze kościele. Moim zadaniem było m.in. przygotowanie ołtarza w czasie ofiarowania: sześciu diakonów miało postawić dla koncelebrantów 6 kielichów i 6 paten z już połamanymi komunikantami. Dokonywało się to wtedy, gdy papież skończył orację podsumowująca modlitwę powszechną i szła procesja z darami. W tym czasie miałem podprowadzić diakonów do ołtarza i przygotować ołtarz do ofiarowania. Mięliśmy na to ok. 8 min. Mówię więc do nich: „proszę wziąć kielichy i puszki z hostiami”. A kleryk odpowiedzialny za kredens odpowiada: „Proszę księdza zapomniałem korkociągu. Nie ma wina! Mam tylko butelkę!” Pamiętam jak pot poleciał mi od czubka głowy do pięt. Jest przecież 16 kamer, któraś nas chwyci, od razu wyłapie. Ze złożonymi rękoma powiedziałem do tego kleryka: „Ma ksiądz 4 min., by po kolei łamiąc swoje palce, wcisnął ksiądz korek do środka butelki. Jeśli ksiądz tego nie zrobi, wpada ksiądz z butelką tu z pomostu, żeby wszyscy widzieli dlaczego dalej nie będzie mszy św.” Podobno pijak nie zdoła wcisnąć korka do butelki z winem do środka. Nie wiem jak, ale jemu się udało. Później nosiłem zawsze korkociąg w kieszeni.

Musiał mieć Ksiądz Profesor stalowe nerwy.

– Nie. Każda pielgrzymka to była kuracja odchudzająca. Podczas pierwszej, w której papież był 8 dni schudłem 8 kg.

Kilogram dziennie.

– Na żywej wadze. Śpi się bardzo mało, a jednak jest ciągłe napięcie. Człowiek się praktycznie spala. Nawet 20 lat po pierwszej pielgrzymce jako doświadczony ceremoniarz schudłem jeszcze 2 kg. A przecież tak dobrze, jak podczas pielgrzymek człowiek nigdy wcześniej nie jadł!

Znamienity gość, znamienite jedzenie. No właśnie jaki był ten gość: Jan Paweł II?

– Gdy papież gdzieś przyjeżdżał, to nie na jedno spotkanie. Dla nas obsługujących było to niesłychanie obciążające, a co dopiero dla niego – głównego bohatera, celebransa. Pamiętam czerwcową pielgrzymkę w 1991 roku. Rano spotkanie z Wojskiem Polskim w Kołobrzegu. Potem miał być wylot 700 km do Rzeszowa. Papież zrobił jednak krótki wyjazd do sióstr szensztackich pod Kołobrzegiem. Wrócił i polecieliśmy do Rzeszowa na beatyfikację bp Pelczara. Stamtąd późnym popołudniem, helikopterem do Przemyśla. Tam znów dwie liturgie: w katedrze z siostrami z całej Polski, później z grekokatolikami. I jeszcze konsekracja prokatedry w Lubaczowie. Ojciec Święty był tak zmęczony, że nie schodził już na kolację.

On notorycznie się spóźniał, bo nie potrafił nikomu odmówić. Terminy były napięte do czerwoności, a on nigdy się nie spieszył.

I na wszystko starczało mu czasu.

– Na wszystko. A jak miał dzień wolny to szukał czegoś co mógłby zrobić. Tak było nad Wigrami w 1999 roku. W dzień wolny powiedział: „chciałbym się spotkać ze zwyczajnymi ludźmi”. No i spotkał się z kompletnie zaskoczoną rodziną wielodzietną. Zresztą nie pierwszy raz.

Za to ludzie go kochali

– I chyba dlatego, że był taki zwyczajny, bliski dla każdego. Ojciec Święty po liturgii dziękował każdemu osobiście, każdemu podawał rękę. Porozmawiał, potrafił uszanować najmniejszego. Do tego miał doskonałą pamięć do ludzi. Podziwiałem go za to.

Co jeszcze Księdzu Profesorowi w nim imponowało?

– Patrząc od strony ceremoniarza to, że on się liturgią modlił. Jemu nie przeszkadzały błędy, do których nie był w Watykanie przyzwyczajony, nawet ferula – papieski pastorał nie był dla niego symbolem władzy papieskiej, a gdy był schorowany służył mu tylko jako laska, na której się opierał. Gdy patrzyło się na jego oblicze to widziało się człowieka modlitwy. Podczas każdej celebry w Polsce jego miejsce było najgorszym z możliwych. Gdy się koło niego przechodziło czuło się najwięcej ciepła, które obok upału wzmagały jeszcze telewizyjne reflektory. Gdy po celebrze pomagaliśmy Ojcu Świętemu zdejmować szaty, one były mokre. Nigdy się na to nie żalił, nie powiedział nawet słowa, a mimo to potrafił długo dyskutować z wiernymi.

Ks. Profesorze za chwilę Jan Paweł II zostanie ogłoszony błogosławionym. Dla nas Polaków, ale i dla wszystkich w kościele – dar szczególny. Jak go nie zatracić, dobrze z niego skorzystać?

– Ojciec Święty pozostawił nam komentarz do ewangelii w postaci prawie 80 tys. stron swoich kazań, przemówień, adhortacji, encyklik, listów papieskich, breve. To słowo zawsze było komentarzem do słów Chrystusa. Jesteśmy religią słowa. W sensie liturgicznym jesteśmy też religią księgi. Wszystko z tego słowa wypływa. Słowo w Chrystusie stało się ciałem i zamieszkało między nami w Jego postaci. O tym jak dalece te słowa Chrystusa komentowane przez Jana Pawła II spoczną w nas, naszym sposobie bycia i życia, zależy tylko od nas samych. To jest chyba ten testament tego wielkiego świętego człowieka. Człowiek, który w sposób bezpośredni odwzorował na sobie Ewangelię Chrystusa, prowadząc nas do niego.