Krew na białej sutannie

Aleksandra Zapotoczny

publikacja 31.05.2011 21:47

13 maja 1981 rok. Środa, godzina 17. W Watykanie trwa papieska audiencja. Przerywa ją świst kuli. Jan Paweł II osuwa się bezwładnie. Świat wstrzymuje oddech… W 30. rocznicę zamachu na papieża Polaka przytaczamy wspomnienia tych, którzy byli wtedy na placu Świętego Piotra.

Magazyn Familia 5/2011 Magazyn Familia 5/2011

 

POCAŁUNEK ŚWIĘTEGO

Jan Paweł II, stojący w jeepie, który objeżdżał plac Świętego Piotra, w pewnej chwili wziął w ramiona małą dziewczynkę z jasnymi lokami. Zaraz po tym padły strzały. Ali

Agca zeznał później, że dziewczynka, którą Jan Paweł wziął w ramiona, ocaliła papieżowi życie, ponieważ zasłoniła linię strzału. Zamachowcowi miała zadrżeć ręka na widok dziecka, którego nie chciał trafić… Tą dziewczynką była Sara Bartoli. Teraz ma 30 lat, jest mamą dwójki dzieci.

Czy pamiętasz, jak papież wziął Cię w ramiona?

Sara Bartoli: Nie mogę pamiętać ani tego dnia, ani tej chwili. Byłam wtedy bardzo mała, miałam osiem miesięcy, ale mama i inni członkowie rodziny opowiadali mi potem wiele razy o tym zdarzeniu.

Moja mama – katechetka, razem z grupą osób z naszej parafii pojechała na audiencję do Watykanu.

Zabrała również mnie, ponieważ chciała, żeby Ojciec Święty mnie pobłogosławił. Już na placu Świętego Piotra, gdy zbliżał się samochód papieża, mama poprosiła proboszcza, by wziął mnie na ręce i pokazał Janowi Pawłowi II. Proboszcz podniósł mnie do góry i zawołał: „Ojcze Święty! Ojcze Święty!”. Samochód stanął, a papież wziął mnie z rąk księdza, pocałował i oddał proboszczowi. Chwilę później padły strzały. Moja mama pamięta, jak Jan Paweł  II osunął się w samochodzie, a ona, przerażona, przycisnęła mnie mocno do piersi i pobiegła pod kolumnadę na placu Świętego Piotra.

Kim jest dla Ciebie Jan Paweł II?

S.B.: Człowiekiem świętym. Głęboko wierzę, że ten papież sprawiał cuda już za życia. A ja od zawsze dostrzegałam w nim ojca, dziadka… Dwa razy byliśmy całą rodziną na audiencji u Jana Pawła II. Kiedyś pomylił mnie z moją młodszą siostrą, bo tak bardzo się zmieniłam od czasu

poprzedniego spotkania. Zawsze pytał mnie o rodzinę, o szkołę. Troszczył się o mnie jak prawdziwy dziadek. Moje dzieci mówią o Janie Pawle II: „Papież naszej mamy”.

A Ciebie niektórzy nazywają dziewczynką papieża albo dziewczynką z zamachu…

S.B.: Kiedyś w telewizji pokazywano scenę zamachu na Jana Pawła II i właściwie dopiero gdy to zobaczyłam, uświadomiłam sobie, że papież wtedy naprawdę wziął mnie na ręce, że ta mała dziewczynka – to ja. Jestem prostą kobietą i osobą głęboko wierzącą. Mnie do szczęścia wystarczy świadomość, że święty obdarzył mnie pocałunkiem.

NA LINII STRZAŁU

Giuseppe Felici jest autorem zdjęcia, które obiegło cały świat. To jedyna fotografia, na której została uwieczniona ręka zamachowca – Alego Agcy z pistoletem… Giuseppe Felici: Audiencję generalną 13 maja 1981 roku pamiętam bardzo dokładnie. Robiłem zdjęcia, gdy papież pozdrawiał pielgrzymów z samochodu. Nagle w obiektywie zobaczyłem dwa pomarańczowe błyski, a potem usłyszałem odgłosy strzałów. Kiedy zorientowałem się, że papież jest ranny, przestałem robić zdjęcia. Być może z punktu widzenia kronikarza to wielki błąd – jako reporter powinienem dokumentować tę chwilę, ale nie mogłem… Uczucie, które żywiłem do tego papieża, było zbyt wielkie. Nie można robić zdjęć komuś, kto cierpi, a w tym momencie cierpiał ktoś tak mi bliski, jakby należał do mojej rodziny. Żadne ze zdjęć przedstawiających rannego papieża w jeepie

nie jest mojego autorstwa. Ale to jedno jedyne, które obiegło cały świat, bo widać na nim rękę zamachowca z pistoletem – zrobiłem ja. Dopiero tydzień później, gdy wywoływaliśmy je w laboratorium, zauważyliśmy, że sfotografowaliśmy też pistolet.

To nie było jedno zdjęcie, ale sekwencja siedmiu zdjęć. Aparat pracował na pełnych obrotach – jak zwykle fotografowałem pielgrzymów.

Nie miałem pojęcia, że wśród nich jest zamachowiec. Podczas śledztwa musieliśmy oddać policji cały pasek negatywu, ponieważ był potrzebny do analizy. Zwrócono go nam, ale nigdy nie zrobiliśmy z niego odbitek. Mam więc tylko jedno jedyne zdjęcie tego zdarzenia.

Po audiencji zadzwoniłem do żony, by jej powiedzieć, co się stało, i uspokoić ją, że żyję. To się mogło dla mnie skończyć znacznie gorzej: znajdowałem się na linii strzału, z tym że stosunkowo nisko. Stałem na ziemi, a tuż za mną, na taborecie, stała dziewczyna – trafiła ją kula, która przeleciała nade mną. Po zamachu na placu Świętego Piotra wybuchła panika. Rannego papieża zabrano do kliniki, a przerażeni ludzie przekazywali sobie informacje o tej tragedii.

Dzisiaj myślę, że cudownie ochronił mnie wtedy Jan Paweł II. Gdybym zginął, osierociłbym mojego pierwszego (wówczas dwumiesięcznego) synka, a drugi nigdy by się nie narodził… Wiele razy uświadamiałem sobie ten cud. Często myślę, jak niezwykłym człowiekiem był papież. Zobaczyć błysk strzału – to straszne, ale żeby umieć przebaczyć drugiemu ten zły czyn – jak to uczynił Jan Paweł II – trzeba być świętym.

 

 

WYSZEPTAŁ COŚ PO POLSKU

Francesco Pasanisi, który zmarł w zeszłym roku, w latach osiemdziesiątych był inspektorem generalnym ochrony publicznej w Watykanie – właśnie dlatego w czasie zamachu jechał w jeepie z papieżem Janem Pawłem II.

Francesco Pasanisi: Ojciec Święty z samochodu, który powoli objeżdżał plac Świętego Piotra, na stojąco pozdrawiał zgromadzonych pielgrzymów. Siedziałem obok papieża. Nagle rozległ się strzał. Zorientowałem się, że to strzał z pistoletu – byłem komendantem wojennym i potrafię rozróżnić takie odgłosy. Odruchowo doskoczyłem do Jana Pawła II, który bezwładnie osunął się na mnie. Objąłem papieża, aby go chronić. „Odwagi, Ojcze Święty” – powtarzałem. Papież miał zamknięte oczy, kilka razy powiedział do mnie: „Dziękuję, inspektorze, dziękuję”… Na jego białej sutannie ukazała się plama krwi, moje ubranie też było nią poplamione. Potem wyszeptał coś po polsku do ks. Dziwisza, zrozumiałem tylko słowo „Częstochowa” – być może było to wezwanie do Matki Bożej… Gdyby Ali Agca strzelił raz jeszcze, następna kula na pewno trafiłaby nas obydwu. Mogę powiedzieć, że to był pierwszy cud Karola Wojtyły. Moje ubranie, na którym są ślady papieskiej krwi,

przechowuję jak relikwię.

OJCIEC PIO WIEDZIAŁ

Ksiądz Kazimierz Przydatek SJ, rektor kościoła św. Andrzeja w Rzymie i członek Międzynarodowej Rady Duszpasterstwa Pielgrzymów tamże. Pamiętnego 13 maja czekał wraz z pielgrzymami na placu, blisko papieskiego tronu.

Ksiądz Kazimierz Przydatek:

Pogłoski o tym, że ma być zamach na papieża, usłyszałem już w czerwcu 1980 roku. Do mojego biura zgłosili się włoski oficer i ksiądz kapucyn – przełożony ojca Pio. Pytali, czy mam kontakt z papieżem. Poprosili, żebym go ostrzegł, by zmienił sposób spotykania się z pielgrzymami na placu Świętego Piotra, bo grozi mu niebezpieczeństwo. Przekazałem tę wiadomość papieżowi. Jak się później dowiedziałem, podobnych przestróg napływało o wiele więcej, głównie od jasnowidzów.

Kiedy 13 maja 1981 roku na placu rozległy się strzały, stałem z pielgrzymami blisko podium, na którym był tron papieski. Kiedy jeep z Janem Pawłem II zniknął w watykańskiej bramie, poinformowano tłum, że Ojciec Święty został ciężko raniony. Komunikat nadano w kilku popularnych językach, a większość Polaków zebranych na audiencji go nie zrozumiała. Podszedłem więc do mikrofonu i powtórzyłem to samo po polsku. Na tronie, gdzie miał usiąść Ojciec Święty, umieściłem obraz Matki Bożej Częstochowskiej wykonany z nasion

– dar pielgrzymów z Wielkopolski, na którym widniały litery: SOS. Zaraz też rozpocząłem z pielgrzymami modlitwę różańcową. Obraz, dziś nazywany Świadkiem Zamachu, znajduje się w Centrum Dokumentacji Pontyfikatu Jana Pawła II w Rzymie. Podczas długiej rekonwalescencji Ojca Świętego w szpitalu w każdą środę, kiedy powinna się odbywać audiencja, prowadziłem na placu Świętego Piotra godzinę modlitw w intencji papieża. Przyprowadzałem też grupy pielgrzymów pod okna szpitala, a sam byłem nawet nieraz przy łóżku papieża. I żartowałem, że nie wypada, by kapelan, który pracuje od 30 lat w Rzymie, nie odwiedził Ojca Świętego. Smutne to były czasy, ale i radosne, bo to Matka Boża uratowała Jana Pawła II. Kula zatańczyła i ugodziła go, ale nie śmiertelnie. Dwa dni po zamachu rozmawiałem z siostrą zakonną, która podczas audiencji stała przed

Agcą. Była niska, ale kiedy wspięła się na palce, nie tylko zasłoniła zamachowcowi widok, lecz także pociągnęła go za marynarkę. Matka Boża ratowała papieża po ludzku.