Nasłuchiwanie głosu Pana Boga

Rozmowa z o. Józefem Augustynem SJ, autorem publikacji z zakresu duchowości, rekolekcjonistą, redaktorem naczelnym kwartalnika „Życie Duchowe”.

publikacja 03.07.2011 20:18

Do realizacji powołania konieczny jest wybór i decyzja. Autentyczne pragnienie życia w określonym stanie to tylko pewien wewnętrzny impuls dany od Ducha Świętego. Ale to nie wystarcza. Powoływany musi na ten impuls odpowiedzieć osobiście, indywidualnie

eSPe 94/3/2011 eSPe 94/3/2011

 

Jaką rolę w procesie rozeznawania powołania odgrywa modlitwa?

Modlitwa jest podstawą wszystkiego w życiu duchowym. Myślę, że trudno usłyszeć powołanie, gdy człowiek się nie modli. Istotą powołania jest przecież wołanie Boga. Możemy je usłyszeć tylko wtedy, kiedy wsłuchujemy się w Jego głos. Modlitwa jest konieczna na wszystkich etapach rozwoju powołania, od pierwszego natchnienia aż po śmierć – powołanie do życia wiecznego.

Dramat wielu powołanych polega na tym, że nasłuchiwali Boga tylko „na początku”, ale z czasem zaniedbali modlitwy i potem robili już „po swojemu”. Powołanie obumiera, gdy brakuje szczerej rozmowy z „Wołającym”. Nie jesteśmy powołani „raz na zawsze”, ale jesteśmy powoływani codziennie, od nowa. Powołanie, to żywy dialog. Powołanie żyje, rozwija się w codziennym spotkaniu powołanego z „Powołującym”.

Mówi Ojciec o nasłuchiwaniu Pana Boga w modlitwie. Gdy modlimy się o rozeznanie powołania, pojawiają się różne myśli. Niektóre z nich pochodzą od Ducha Świętego, ale pojawiają się też takie, które rodzą się z naszych wątpliwości, lęków, pragnień. Jak rozróżnić, co pochodzi od nas, a co jest rzeczywiście natchnieniem Ducha Świętego?

Powołanie otrzymujemy w naszej ludzkiej rzeczywistości. A ta jest naznaczona słabością, grzechem. Pan powołuje nas nie dlatego, że jesteśmy najlepsi, najsilniejsi, ale właśnie dlatego, że jesteśmy ułomni, krusi. Zrozumiał to św. Paweł, gdy mówił pierwszym chrześcijanom, że niewielu wśród nich mądrych i szlachetnie urodzonych... Pan nie potrzebuje naszej siły i wysokiego urodzenia. On potrzebuje naszego oddania, zaufania, miłości, wierności, hojnego serca.

Nasza słabość w powołaniu wyraża się także i w tym, że na ziemi widzimy jakby w zwierciadle, za mgłą. Nasze rozeznanie powołania często podobne jest do zachowania człowieka, który słabo widzi albo wręcz nic nie widzi. Rozeznajemy powołanie na sposób zachowania niewidomego. Gdy ktoś go woła, on słyszy dolatujący do niego głos, ale nie wie, z której strony dochodzi. Nie może się „rozglądnąć”, by zobaczyć. I tu zaczyna się jego kłopot.

Stuprocentowej pewności ludzkiej co do powołania nie mamy nigdy. Musimy badać, rozeznawać. Powołanie jest problemem wiary, a nie tylko psychologii czy ludzkiej logiki. Wielu ludzi swoje subiektywne przekonanie błędnie bierze za powołanie jako takie. Wraz ze zmianą sytuacji egzystencjalnej, psychicznej zmieniają się często także ludzkie odczucia. Niektórzy młodzi są pewni swojego powołania, ale nie zdają sobie sprawy, że za tą pewnością nieraz kryje się lęk przed życiem, światem, samotnością, małżeństwem. Daliby się w danym momencie za swoje powołanie pokroić, ale tylko do czasu. Bo gdy nagle emocjonalnie odblokują się, na przykład przez zakochanie, ich pewność mija i zaczynają wątpić. I to jest dobry znak dla rozeznania powołania. Tak rodzą się dojrzałe decyzje.

Osobiste przekonanie o byciu powołanym jest jednym z elementów rozeznania, ale nie jedynym. Innym ważnym kryterium jest wolność wewnętrzna, rezygnacja z własnej woli na rzecz woli drugiego: Boga i Kościoła, zdolność do zapierania się siebie, wielkoduszność, ofiarność, zaufanie.

Wątpliwości w powołaniu są oczywiste. Pokazuje to doświadczenie świętych. Wielu z nich szukało długo i cierpliwie swojego powołania. Wystarczy wspomnieć św. Brata Alberta. Najpierw był u jezuitów w nowicjacie, ale w czasie wielkich rekolekcji doświadczył kryzysu psychicznego i musiał wystąpić. Rekolekcje pokazały, że nie jest to jego powołanie, choć chciał zostać. Cierpiał przez wiele lat załamanie i dzięki niemu odkrył swoje rzeczywiste powołanie: służenie ubogim.

Jak przejawiają się wątpliwości w powołaniu?

Wymieniłbym dwa rodzaje wątpliwości. Pierwsze mają charakter okazjonalny i są związane z pewnymi trudnościami. Na przykład, kleryk uczy się słabo. Nie zda egzaminu i w tej sytuacji rodzi mu się myśl: Czy ja mam powołanie? Kiedy egzamin zda, wątpliwości mijają; lub też młody ksiądz zakochuje się – a to przecież rzecz ludzka – i zaczyna mieć wątpliwości, czy dobrze wybrał, czy to jest jego powołanie, ale z czasem nabiera dystansu do swych emocji i wraca pewność, że kapłaństwo jest jego drogą. Takie wątpliwości trzeba traktować jako wyzwanie do większej czystości serca, zaangażowania, zaufania Bogu.

Ale zdarzają się inne wątpliwości: trwałe, głębokie, uporczywe i pojawiające się bez żadnej racji. Alumn wstaje rano w piękny pogodny dzień i narzuca mu się uparte pytanie: „Co ja tu robię? To chyba nie jest moje miejsce” i – co ważniejsze – uczuje się źle. Jeżeli taka sytuacja powtarza się przez wiele miesięcy, lat, trzeba ją traktować poważnie. Takimi wątpliwościami trzeba dzielić się z przełożonymi i ojcem duchowym.

Autentyczność powołania sprawdza się w trwającym kilka lat głębokim pragnieniu oraz wewnętrznym zaangażowaniu. Pragnienie i zaangażowanie musi iść w parze. Nie wystarczy samo pragnienie czy też samo zaangażowanie. Są alumni, którzy mimo że szczerze się angażują w życie seminaryjne, z czasem dochodzą do przekonania, że to nie jest ich droga. Seminarium nie może być traktowane wyłącznie jako przygotowanie do wykonywania funkcji księdza, zakładając, że wszyscy na pewno chcą być kapłanami, bo wstąpili do seminarium. Seminarium jest czasem rozeznania, wyboru i ostatecznej decyzji.

 

 

Bardzo ważnym kryterium powołania jest bezinteresowność. Powołany nie szuka siebie. Bądźmy szczerzy, w Polsce bycie księdzem to ciągle duży prestiż społeczny. Młodzi ludzie, niepewni siebie, którzy nie wiedzą, co zrobić ze swym życiem, mogą być kuszeni, by skorzystać z tej sytuacji. Bycie księdzem zapewni im „społeczną” przyszłość. Benedykt XVI mówi wielokrotnie księżom, że kapłaństwo nie jest drogą do realizacji samego siebie.

Wspomniał Ojciec, że u niektórych świętych droga rozeznawania powołania była bardzo długa. Niejednokrotnie spotykamy osoby, które odczuwają pragnienie na przykład bycia kapłanem, ale przez wiele lat nie potrafią odkryć, czy mają realizować to powołanie w zakonie, czy jako kapłani diecezjalni. Żyją w niepewności i wahaniu, mimo że wytrwale modlą się o rozeznanie woli Bożej. Co zdaniem Ojca można zrobić w takiej sytuacji? Jak można zmienić ten stan?

Do realizacji powołania konieczny jest wybór i decyzja. Autentyczne pragnienie życia w określonym stanie to tylko pewien wewnętrzny impuls dany od Ducha Świętego. Ale to nie wystarcza. Powoływany musi na ten impuls odpowiedzieć osobiście, indywidualnie. Ludzie niepewni siebie, nieco zagubieni lub też mało hojni, mogą mieć „wieczne wątpliwości”. Chcieliby zachować jedno i drugie. Opowiada się, że do Sokratesa przyszedł kiedyś niepewny siebie człowiek i spytał go: „Mistrzu, mam się ożenić czy też nie?”. Filozof, znając go, odpowiedział: „Cokolwiek zrobisz, będziesz żałował”. To jest sytuacja ludzi, którzy noszą w sobie głęboką niepewność siebie. Każdy wybór jest wtedy „zły”, ale tylko dlatego, że jest związany z odrzuceniem alternatywy. Człowiek nie może mieć wszystkiego, musi dokonywać wyboru.

Jeżeli kandydat do kapłaństwa, z którym wiąże się celibat, byłby całymi latami niepewny, to niepewność winien odczytać jako znak: bliższa mu jest droga „zgodna z naturą”. Jako mężczyźni i kobiety z natury jesteśmy powołani do małżeństwa. Życie w bezżenności wymaga czegoś „ponadnaturalnego”. To łaska sprawia, że choć natura ciągnie człowieka w jedną stronę, on idzie mimo wszystko w innym kierunku. Powołanie wymaga wielkiej hojności, ofiarności, zdecydowania, zdolności panowania nad sobą, swoimi naturalnymi popędami, choćby w zaczątkowej formie. To jest właśnie zdatność do realizacji powołania. A tę rozeznaje nie tylko sam powołany, ale także Kościół, który potwierdza i aprobuje jego powołanie. Jezus mówi, że może to zrozumieć tylko ten, komu jest to dane.

Pani pyta: „Co można zrobić w takiej sytuacji? Jak można zmienić ten stan?”. Wymaga to bardzo indywidualnego rozeznania. Kandydat do kapłaństwa czy życia zakonnego musi aktywnie szukać rozwiązania. Nie wolno dać się jedynie popychać przez ludzi z zewnątrz. Decyzja w tak ważnej sprawie musi być świadoma i podjęta w wolności. Inaczej się nie sprawdzi.

Co może być źródłem takiego pragnienia, które się utrzymuje przez wiele lat, a ciągle brakuje decyzji, gestu hojności? Czy to jest tylko nasz egoizm?

To bardzo delikatne pytanie. Przełożony czy też ojciec duchowny nie powinien dawać jednoznacznej diagnozy. Powody mogą być bardzo różne. Może to być niezdecydowanie, niepewność siebie, lękliwość. Ale niekoniecznie. Mogą być inne ważne powody duchowe, moralne, wewnętrzne. Zauważmy, że św. Franciszek za Asyżu nie przyjął święceń kapłańskich. Pozostał diakonem i swój stan diakona bardzo wysoko sobie cenił. Św. Ignacy Loyola czekał niemal rok, aby odprawić pierwszą Mszę świętą. Całe lata dojrzewało powołanie kapłańskie bł. Karola de Foucauld. Gdy klerycy tak niecierpliwie czekają na święcenia, trzeba pytać: A skąd ta niecierpliwość? Dlaczego tak się im spieszy? Jeszcze gorzej, gdy przełożonym spieszy się bardzo, by święcić ludzi. To arcyniebezpieczne. Rezygnacja młodych księży z pełnienia funkcji po kilku latach od święceń i tu miewa swoje źródło...

Długie rozeznawanie powołania może być też Bożym prowadzeniem. Bóg prowadzi nas swoimi drogami. Uważny kierownik duchowym zwykle wyczuwa, czy chodzi o niepewność, lęk przed decyzją, brak hojności czy też o coś innego. Sytuacje życiowe mogą być przeróżne. Miałem współbrata, który wstąpił do zakonu jako wdowiec (miał siedmioro dzieci), a świętował u jezuitów 25-lecie życia kapłańskiego. Kiedy zgłosił się do zakonu jako starszy pan, jezuici go nie przyjęli, bo uważali, że jest za stary. Ale on był zdecydowany, uparty. Wstąpił do seminarium diecezjalnego, przyjął święcenia i zgłosił się do zakonu ponowne. Wtedy jezuici go przyjęli. Niezbadane są drogi Opatrzności. O tym trzeba pamiętać, gdy samemu rozeznaje się swoje powołanie, a tym bardziej, gdy pomaga się innym.

Powody niepewności mogą być dla nas czasami nieuchwytne. Może to być jakaś tajemnica człowieka. Pan Bóg nie objawia nam wszystkiego naraz, On odsłania nam nieraz bardzo powoli rąbka tajemnicy powołania. Jemu nieraz nie chodzi o to, by ktoś był księdzem czy zakonnikiem, aby by dał się prowadzić. Kard. Stefan Wyszyński, który miał niezwykłe wyczucie duchowe, powiedział kiedyś do alumnów: „Cóż to jest powołanie? W jednym seminarium mówią komuś, że nie ma powołania i usuwają go. Wstępuje do innego, przyjmuje święcenia, a po czasie zostaje biskupem”. Tak było z księdzem biskupem pochodzącym z mojej rodzinnej parafii.

 

 

Nie otrzymujemy powołania w gotowej postaci, jak świętą figurkę, którą możemy postawić na ołtarzu. Powołanie rodzi się, dojrzewa i realizuje się w nieustannym dialogu Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem.

Narzuca mi się nieraz pytanie: czy w naszej sytuacji Kościoła na Zachodzie chodzi o brak powołań czy może o brak dialogu powoływanych z „Powołującym”? Powołania rodzą się we wspólnocie wiernych: w rodzinie, zaangażowanej parafii, grupach modlitewnych. Może brakuje nam rzeczywistego zaangażowania i „najwyższej powagi” w traktowaniu Ewangelii, krzyża Jezusowego, ubogich? Nie daję diagnozy, ale pytam – najpierw sam siebie. Wspólnoty zakonne, parafialne, diecezjalne winny pytać się podobnie. Rozeznania braku powołań nie możemy zaczynać od oskarżania Boga, że nie daje nam powołań. Jak Pan Bóg może zostawić swój Kościół bez powołań? Myślę, że brakuje odpowiedzi na powołanie, bo jeżeli Bóg daje pragnienie, a człowiek nie odpowiada na nie, On już nic więcej nie może zrobić.

Człowiekowi czasem tak bardzo zależy na rozeznaniu powołania, że sam proces rozeznawania staje się centrum jego modlitwy, jego życia wewnętrznego, tak że Pan Bóg schodzi na dalszy plan; zadawanie sobie pytania, jaka jest moja droga, staje się główną treścią modlitwy. Jak można uniknąć takiej pułapki? Co robić, kiedy zauważymy, że już w nią wpadliśmy?

Pani doskonale to ujmuje. Mam wrażenie, że tak właśnie nieraz robimy. Nie tyle chcemy Bogu odpowiedzieć na Jego wołanie, ale wykorzystać Go, aby znaleźć coś, co nam jest potrzebne. Bóg jest jakby na uboczu. Główne pytanie to: „Co ja mam zrobić? Bo to ja mam kłopot”. Takie myślenie to rzeczywiście pułapka. My przecież nie mówimy o wyborze między złem i dobrem. Mówimy o wyborze większego dobra.

Tak robią jednak nie tylko kandydaci do kapłaństwa, ale nieraz także i wychowawcy czy przełożeni. Kleryk, przyzwoity dobry chłopak, gorliwy, pobożny, bardzo zdolny – jest jednak małe „ale”. Ma wątpliwości, czy powinien zostać księdzem. Byłaby taka szkoda, gdyby odszedł z seminarium. Zamiast pytać, czy rzeczywiście Bóg go powołuje, my go namawiamy do modlitwy o wytrwanie w powołaniu, z góry zakładając, że Bóg go powołuje właśnie do kapłaństwa, ponieważ my go już widzimy jako przyszłego księdza. Przyznam, że bardzo nie lubię wartościowania: powołanie kapłańskie, zakonne jest „lepsze”. Owszem jest trudniejsze, ale nie „lepsze”. Lepsze dla konkretnego człowieka jest to, co Bóg mu daje. To jest dla niego lepsze.

Czasem może powstać taka presja psychiczna, że powinienem czy powinnam wybrać życie zakonne, bo to jest lepsze.

O właśnie.

Że moralnie jestem zobowiązana czy zobowiązany wybrać to, co najlepsze...

...a więc wybieram to. Myślę, że to jest fałszywa perspektywa. I to jest dobre, i to jest dobre. I kapłaństwo jest dobre, i życie małżeńskie jest dobre. Natomiast trzeba powiedzieć, że jedno jest trudniejsze i bardziej wymagające od drugiego. Bóg kocha wszystkich równo i wcale trudniejsze powołanie nie jest oznaką „większej” miłości ze strony Pana Boga. Ale może, a nawet winno być wyrazem „większej miłości” ze strony człowieka. Jezus pyta Piotra, o większą miłość: „Czy kochasz Mnie więcej aniżeli ci?”. Hojności Boga nie można jednak stawiać granic. Owo „więcej” Boga jest całkowicie odmienne od „więcej” człowieka. Miłości Boga nie można porównywać do miłości matki, która wyróżnia jedno dziecko, co jest przyczyną konfliktu między rodzeństwem. Trzeba jednak powiedzieć, że powołanie do stanu bezżennego jest bardziej wymagające. Ono idzie jakby pod prąd ludzkiej naturze, bo człowiek jest stworzony do małżeństwa, o czym świadczy cała jego sfera psychofizyczna.

Wróćmy na zakończenie do kwestii modlitwy o rozeznanie. Czy uważa Ojciec, że istnieje jakiś szczególny, uprzywilejowany rodzaj modlitwy pomocny w procesie rozeznawania – na przykład modlitwa ze Słowem Bożym, rozmyślanie?

Myślę, że każdy rodzaj modlitwy, szczególnie na początku rozwoju powołania, jest dobry dla jego rozeznania. Najważniejsza jest szczerość, dyspozycyjność, hojność, ofiarność, dziecięca prostota i pewna bezradność. Dopiero kiedy człowiek przestaje bronić siebie i tego, co ma, może przyjąć to, co pochodzi od Boga. Nasze trudności w rozeznaniu powołania i w życiu powołaniem wypływają nieraz z tego, że chcemy koniecznie zachować dla siebie to, co z takim trudem wypracowaliśmy, zdobyliśmy. Kiedy tylko pomyślimy, że trzeba to zostawić, w sercu czujemy smutek, jak ów ewangeliczny młodzieniec, którego Jezus zapraszał, by sprzedał wszystko, rozdał ubogim i poszedł za Nim. To, co człowiek zostawi dla Pana Boga, On mu zwraca, stokrotnie. Przecież sam o tym nas zapewnił.

Rozmawiała Urszula Pękala

TAGI: