Mgła

Z Marią Dłużewską rozmawia o. Piotr M. Lenart

publikacja 30.06.2011 10:35

Czy istnieje pluralizm mediów, skoro są takie filmy i programy, które nie mają prawa zaistnieć w tzw. świeckich, a tak naprawdę ideologicznych mediach? O współczesnej sytuacji polskich mediów na przykładzie filmu Mgła mówi reżyser Maria Dłużewska.

Rycerz Niepokalanej Rycerz Niepokalanej
6/2011

 

- Film "Mgła" został na ogół dobrze przyjęty przez przeciętnego odbiorcę, który o katastrofie smoleńskiej chce się czegoś więcej dowiedzieć. Wydaje się jednak, że rządzący i telewizja nie są zainteresowani tym filmem...

Maria Dłużewska: Stacje telewizyjne odmówiły emisji filmu. Świadczy to wymownie o tym, jak wygląda wolność słowa w Polsce. Film nie ma złych recenzji, nawet "Gazeta Wyborcza" napisała o nim dość pochlebnie. Natomiast zarzuca się, że film jest tendencyjny, gdyż pokazuje tylko jedną stronę. Trzeba jednak zauważyć, że film dokumentalny nie jest publicystyką, gdzie powinno się przedstawić obie strony. Dokument to kategoria artystyczna i autor ma prawo pokazać materiał w sposób subiektywny. W tym też tkwi siła filmu, który mówi przez twórcę. Wraz z Joanną Lichocką pokazałyśmy osoby związane z katastrofą, i to one powiedziały, jak ich zdaniem wygląda stan państwa. Ale jest to też nasze zdanie, my wypowiadamy się niejako poprzez swoich filmowych bohaterów. W filmie wypowiadają się świadkowie tych wydarzeń, a z nimi trudno polemizować. Z tego też względu wiele osób może czuć się zagrożonych, szczególnie te, którym zależy, by prawda nigdy nie dotarła do większego grona odbiorców.

- Świadków można jednak zbyć milczeniem, co wydaje się mieć miejsce i w tej sytuacji. W kościołach śpiewamy: "Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie", ale czyż nie należałoby znowu śpiewać: "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie"?

M. D.: W stanie wojennym śpiewaliśmy: "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie", ale i dziś gdzieniegdzie tak się śpiewa. Film obejrzało ponad trzy miliony osób i jesteśmy ciągle zapraszani w różne rejony Polski i za granicę na pokazy Mgły. Tych prezentacji jest tak wiele, że tam, gdzie są małe sale, prosimy o zorganizowanie dwóch pokazów, bo z doświadczenia wiemy, że zawsze przyjdzie więcej osób i będziemy musieli wchodzić przez okno - co już nam się zdarzało - gdyż nie sposób było przejść przez salę. Mamy ogromną widownię, po 500, 700 osób. Ten film trafił w potrzeby ludzi.

- Na pewno wynika to z potrzeby poznania prawdy o katastrofie smoleńskiej.

M. D.: Na pewno tak, ale jego siła jest też w tym, że trafił w odpowiedni czas. Ludzie chcą wyjaśnienia przyczyn katastrofy, interesują ich zaniedbania w śledztwie. Naszymi bohaterami są urzędnicy kancelarii Prezydenta pracujący na rzecz społeczeństwa, oddani idei budowania praworządnego, mocnego państwa. Są oni także zwykłymi ludźmi, dlatego widzowie łatwo się z nimi identyfikują, zwłaszcza dziś, kiedy społeczeństwo jest załamane poziomem debat publicznych, poziomem urzędników państwowych. Wielu przeciętnych obywateli straciło nadzieję i myśli, że wszyscy, którzy są przy władzy, myślą tylko o pieniądzach i o "stołkach". A tu pojawia się sześciu młodych ludzi, którzy mówią: Nam zależy na państwie, ono jest dla nas najważniejsze. Wypowiadają się w sposób pełen emocji, gdyż w katastrofie zginęli ich przyjaciele, ich szefowie. Przeżyli koszmar i nagle zetknęli się z drastyczną tragedią na lotnisku i z cynicznym podejściem władzy. Jeszcze nie znaleziono ciał, a już przejmowano władzę.

- Ich głos nie jest jednak słyszany. Nie ma ich na pierwszych stronach gazet, nie ma w telewizji ich wypowiedzi, ich bólu i rozczarowania. Są zaś inne wypowiedzi, uspokajające, że wszystko jest pod kontrolą, że władza ma rękę na pulsie i wszystkim się odpowiednio zajmuje. Ale jaki jest ten odpowiedni sposób? Dziś w państwie widzimy jakby dwa obozy. Jeden, który ma potężne wpływy w mediach i twierdzi, że tylko on ma prawo do decydowania o tym, jaka jest prawda. Zaś z drugiej strony mamy środowisko związane z Kościołem, które próbuje przeciwstawić się takiemu podejściu do prawdy...

M. D.: Tak, jest to zauważalne. Jedna grupa jest bardzo silna, gdyż są to prawie wszystkie media publiczne, w których takich ludzi, jak nasi bohaterowie, nie pokazuje się. Jest to podobna sytuacja do tej, która się zdarzyła w pierwszych dniach po katastrofie. Nagle okazało się, że śp. Prezydent był osobą łagodną, mądrą, wielkim politykiem, mężem stanu - choć ta refleksja trwała niestety tylko chwilę. Ludzie tracą nadzieję, a przez to stają się bardziej podatni na manipulację, gotowi złapać się każdej "brzytwy" albo po prostu wyłączają się, zamykają w sobie. Trzeba bardzo jasno stanąć po stronie ludzi wrażliwych, ludzi o ugruntowanym systemie wartości, po stronie tych, którzy nie chcą żyć w kraju, w którym zdarzyła się tak straszna katastrofa i dotąd nie została wyjaśniona; w kraju, w którym zabrania się zadawania niewygodnych pytań. I choć zadawanie pytań jest przejawem inteligencji, to jednak osoby poszukujące prawdy ośmiesza się, deprecjonuje. Jakoś nam brakuje siły, by stanąć w obronie tej potężnej grupy ludzi - połowy społeczeństwa zepchniętej na bok. Cóż znaczy ten jeden film? Jeżdżąc po kraju, widzę rzesze wspaniałych, myślących ludzi i zdaję sobie sprawę, że to, co robimy, to kropla w morzu, i że nasz głos się nie przebija, albo jest w brutalny sposób zagłuszany. Nie jest łatwo to przetrwać.

- Jak na tym tle wygląda odwoływanie się do etyki dziennikarskiej, czy w ogóle w naszych mediach coś takiego istnieje?

M. D.: Etyka w mediach? Chyba nie ma o czym mówić... Oczywiście jest grupa dziennikarzy, elita elit, którzy mówią, opisują i walczą o prawdę, ale reszta wykonuje po prostu zlecenia. Joasia Lichocka, z którą ten film zrobiłyśmy, jest dla wielu ludzi przykładem dziennikarstwa prawdziwego. Większość bohaterów naszego filmu to ludzie młodzi, co daje jakąś nadzieję... Zawód dziennikarza, podobnie jak i lekarza, wiąże się ściśle z przestrzeganiem etyki, gdyż inaczej nie jest się ani lekarzem, ani dziennikarzem, tylko usługodawcą. Lekarz może wtedy na zamówienie zabić człowieka. Dziennikarz też. Gdy patrzę na medialne nagonki, choćby na Martę Kaczyńską, na gen. Błasika, pilotów, to skóra cierpnie. Niestety, upadły już wszelkie normy, skoro pastwimy się nawet nad sierotą po parze prezydenckiej, nad rodzinami ofiar katastrofy. Jest to przerażający spektakl.

 

 

- Dużo jest w mediach populizmu, gry na emocjach. Na ile jest to dopuszczalne w informacjach?

M. D.: Jest to absolutnie niedopuszczalne. Ale człowiek, który kłamie, wykonując czyjeś zlecenie, krzyczy, by w ten sposób przekonać do założonych z góry racji. Stąd te emocje, używanie ostrych słów, aby zabić resztki głosu sumienia. Są to zachowania grzesznika czy człowieka zniewolonego. - Dziennikarz jest usługodawcą. Jak z tego wyjść? M. D.: Odpowiedziałabym, że Kościół ma tu najwięcej do zrobienia.

- Jednak Kościół nie ma w ręku mediów i jest też atakowany, zakrzyczany...

M. D.: Tak, zgadza się. Kościół jest nieustannie atakowany. Dlaczego? Właśnie dlatego, by zagłuszyć prawdę, którą Kościół musi i powinien głosić.

- Jak dotrzeć do ludzi, kiedy jest niby-wolność, można wyznawać to, co się chce, ale odmawia się tego katolikom?

M. D.: Film Mgła jest najlepszym przykładem na to, że brakuje nam wolności. Wolność to proces i moim zdaniem ludzie sobie nie pozwolą na to, by nimi manipulować. Ja wielokrotnie pytam o te sprawy ludzi i większość odpowiada, że ten zryw narodowy, który widzieliśmy po katastrofie smoleńskiej, nie może pójść na marne, bo ludzie policzyli się, zobaczyli, jaka jest siła dobra, wrażliwości i duchowości. Ten duch jest najważniejszy. Gdy obserwowałam tłumy na Krakowskim Przedmieściu, gdy widziałam przerażająco długą kolejkę, to powiedziałam sobie: Do pięt nie dorastam temu narodowi. Postawiłam się w sytuacji tych ludzi i zdałam sobie sprawę, że nie umiałabym tak się zachować, że bolałyby mnie nogi, myślałabym, gdzie usiąść, gdzie się napić wody, żeby wytrzymać. Zastanawiałam się, co jest w tych ludziach tak niebywale pięknego i silnego, że oni tam stoją? Stoją dla idei. Nie w kolejce po materialne dobra, po pieniądze, kredyty... Stoją w skupieniu, w modlitwie, by oddać hołd człowiekowi i wartościom, dla których żył.

- Polacy mają taką opinię, że są narodem zrywów, jednorazowych akcji. Natomiast później gdzieś ta wspaniała masa ludzi znika... Wydaje się, że rzeczywistość kreowana jest przez garstkę ludzi mniej wspaniałych...

M. D.: To nieprawda. Wszystkie nasze zrywy narodowe mają sens, choć często kończyły się tragicznie. Możemy dyskutować, jak wyglądałby nasz kraj, gdyby nie Powstanie Warszawskie, w którym zginęli najwspanialsi młodzi ludzie. Ale jest tak, że z takich ofiar wyrasta dobro, przeradza się ono w jakieś dzieło i nic nie idzie na marne. W 1980 r. byłam świadkiem zrywu robotników - ludzi, którzy zostali zepchnięci na margines. Nagle ci ludzie wstali i powiedzieli: "Nie!" To było coś fascynującego - i w tym jest zwycięstwo. Postawa ludzi po katastrofie smoleńskiej jest zagrożeniem dla ludzi złych, małych, którym nie zależy na Polsce. Jest bowiem dla nich ostrzeżeniem. Myślę, że oni bardzo się boją tego narodu, który znowu może powstać, obudzić się... Żadne dobro, żadna ofiara nie idą na marne.

- Katastrofa smoleńska obudziła w ludziach może już nieco zapomniane wartości, jak Bóg, honor i Ojczyzna. Czy dziś nie powinniśmy powrócić do tych wartości i kształtować je w młodym pokoleniu?

M. D.: To są wartości najbardziej zagrożone. Te trzy fundamenty: Bóg, honor i Ojczyzna - które były naszą podporą przez wieki - dziś są systematycznie niszczone. Ale zostaje nam jeszcze jedna rzecz, na której oparli się nasi rodacy, mimo że byli poddani niewiarygodnym przejściom - na wywózkach, w więzieniach - czyli wiara, nadzieja i miłość. Są to podstawowe wartości, bardzo głębokie i silne. Bardzo ważne, aby dziś przeciwstawić się tym atakom, gdyż one uderzają wprost w cywilizację. Weźmy np. brutalne przerwanie czasu żałoby, brak szacunku dla ludzi zmarłych, brak szacunku dla symbolu, jakim jest krzyż, brak szacunku dla rodzin ofiar, którym nie pozwolono w sposób godny i spokojny przeżyć tego czasu żałoby. To najgorszego gatunku prostactwo, oddalające nas od standardów cywilizacyjnych, demokratycznych.

- Cały czas trwa walka z wartościami. Dla nas ratunkiem zawsze jest spojrzenie w stronę Jasnej Góry, na Królową Polski, która w ostatnim czasie jakoś znikła z perspektywy naszej Ojczyzny.

M. D.: Tak, to kolejne podkopywanie fundamentu, na którym stała suwerenność naszego kraju. Źle, gdy podkopuje się świadomość, siłę i wartości narodu, na których on się opiera.

- Prawda wielokrotnie wychodzi na jaw po wielu ofiarach, po długim czasie. Kiedy możemy spodziewać się ujawnienia prawdy o katastrofie smoleńskiej?

M. D.: Tego możemy się nigdy nie dowiedzieć... Ale nie pozwólmy szargać dobrego imienia ludzi, którzy już nie żyją i sami nie mogą się bronić. Chrońmy uczucia ich dzieci, pozwólmy im się wypowiadać. W Polsce jest demokracja, dlatego powinnyśmy się nauczyć słuchać ludzi inaczej myślących, pozwolić im na zachowania nawet dziwaczne, bo zgodnie z zasadami demokracji człowiek ma prawo do swojego sposobu myślenia, zachowania, do własnych ocen. Nie myślę tu tylko o zachowywaniu zasad chrześcijańskich. W naszym kraju na naszych oczach są łamane zasady demokracji, bo jeśli grupa ludzi modli się pod krzyżem, to mają prawo się modlić. Gdy staje się w obronie praw gejów, praw mniejszości - to jest wszystko w porządku, ale gdy katolik chce uklęknąć pod krzyżem i pomodlić się - nagle staje się to problemem. Przerażająca jest ta fala nietolerancji.

Krzyż stał się znowu znakiem sprzeciwu. Wydaje się, że wszystko wolno, oprócz tego, co chrześcijańskie...

M. D.: Tak. Wmawia się nam, że jesteśmy zacofanym krajem, a próbuje promować wszelkiego rodzaju dewiacje; zastanawiamy się, czy nie wprowadzić aborcji na życzenie, eutanazji, legalizacji związków gejów. Ale rzeczywiście jesteśmy bardzo zacofani, jeśli w naszym kraju nie szanuje się uczuć chrześcijan. Może powinniśmy być bardziej nieobojętni na zło, bardziej reagować na krzywdę ludzką. Może za mało zwracamy na to uwagę i zbyt łatwo utożsamiamy chrześcijanina z osobą uczęszczającą grzecznie w niedzielę do kościoła i do niczego się niewtrącającą. Katolik, a przede wszystkim kapłan, nie może być obojętny na zło. Jego powołaniem jest: "Idźcie i głoście...", gdyż "cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili..."

Rozmawiał o. Piotr M. Lenart