Przyjaźnie Jezusa, Apostołów i… duchownych

ks. Janusz Stańczuk

publikacja 23.07.2011 10:55

Dostałem kiedyś e-maila z kilkoma złotymi myślami. Jedna z nich przykuła moją uwagę bardziej niż pozostałe: „Bóg nie zapyta, ilu miałeś przyjaciół. On zapyta, dla ilu z nich byłeś przyjacielem”. Dopiero wówczas znalazłem odpowiedź na pytanie, które od lat zaprzątało moją głowę: „Dlaczego Jezus w Ogrodzie Oliwnym zdrajcę nazwał przyjacielem?”.

Sygnały Troski Sygnały Troski
7-8/2011

 

Przyzwyczailiśmy się traktować przyjaźń jako relację zwrotną, wymagającą adekwatnej odpowiedzi drugiego człowieka. Jezus przesunął granicę swojej przyjaźni w stronę miłości – uczucia bezinteresownego i nieżądającego wzajemności. Dlatego Judasz został nazwany przyjacielem, chociaż według naszych kryteriów zupełnie nie zasługiwał na ten rodzaj wyróżnienia.

W środowisku Jezusa można było zauważyć różne osoby. Otaczała Go przede wszystkim rodzina, która w kulturze żydowskiej miała liczne przywileje i obowiązki. Starała się je egzekwować także wobec Jezusa – do czasu, gdy wyraźnie oświadczył: „Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mt 12, 50). Najliczniejszy z kolei krąg (jak u każdego człowieka) stanowili tzw. znajomi i sąsiedzi. Jedni uśmiechali się życzliwie, inni obojętnie, z pewnością nie brakowało również wrogów.   

Ewangelia świadczy, że istniało ponadto grono osób traktowanych przez Jezusa ze szczególną sympatią czy miłością. Przykładem mogli być Łazarz i jego siostry. Czy było to uczucie, które w naszych relacjach określilibyśmy mianem przyjaźni? Prawdopodobnie tak, chociaż pełną odpowiedź znali tylko sami zainteresowani. Wydaje się jednak bardzo prawdopodobne, że znane wszystkim zjawisko przyjaźni w naturalny sposób wplotło się w ludzką egzystencję Chrystusa.

Przyjacielskie więzy powstawały między Apostołami a ich towarzyszami misyjnej wędrówki. Święty Paweł z wdzięcznością wspominał życzliwą gościnę w domu Akwili i Pryscylli, gorliwą współpracę Tytusa, Tymoteusza, Barnaby czy Marka.

Również w dzisiejszych czasach przyjaciele, szczególnie zaś zaprzyjaźnione rodziny, ofiarują kapłanom niezastąpioną formę pomocy. Potrafią ugościć, wesprzeć dobrym słowem, pocieszyć w załamaniach. Biorą udział, czasem nieświadomie, w formowaniu kapłańskiego posługiwania. Kształtują naszą opinię na temat tzw. normalnego życia, są pierwszymi i życzliwymi komentatorami naszej kapłańskiej pracy; może niekiedy zbyt łagodnymi, ale to zrozumiałe wśród przyjaciół.

Nie wyobrażam sobie życia bez przyjaciół – bez osób, do których mogę przyjechać choćby bez zapowiedzi (choć rzadko tak robię) i u których zawsze znajdę odrobinę serca. Wyrzucam sobie, że o przyjaciołach pamiętam zbyt rzadko, a pośród licznych obowiązków nie odpowiadam na wiele zaproszeń do bycia razem w ważnych dla nich momentach życia. Bez przyjaciół można stać się pustelnikiem, ale jest to zupełnie inna droga uświęcania. Ci, którzy „z ludu zostali wzięci i dla ludu ustanowieni”, powinni, wzorem Jezusa, otwierać się na szlachetne ludzkie przyjaźnie.

Potrzebujemy tego wszyscy: duchowni i świeccy.