Drugie kresy

ADAM SUWART

publikacja 25.07.2011 11:20

Ponad 100 tysięcy kilometrów kwadratowych to powierzchnia tak zwanych Ziem Odzyskanych. Do dziś żyją tam sędziwi ludzie, których 70 lat temu historia przerzuciła z drugiego krańca dawnej Rzeczypospolitej. Jednym tęsknota nie przeszkodziła w pokochaniu nowej ojcowizny, inni nigdy nie przyzwyczaili się do obcych im miejsc.

Przewodnik Katolicki Przewodnik Katolicki
30/2011

 

Najpierw była niewielka kropka. Niby niepozorna, ale jednak przykuwała uwagę, tląc się błękitem na płowoczerwonym tle. W miarę jak posuwałem się samochodem naprzód, kropka zamieniała się w plamę, falującą niczym wakuola w komórce oglądanej za pomocą komputera elektronowego. Zjawisko nabierało stopniowo kształtu, wyodrębniając błękitne kontury z czerwieniejącej w głębi dekoracji. Było tak, jak tuż po przebudzeniu, gdy nieprzyzwyczajony do światła wzrok wydobywa o świcie ze słabo oświetlonej sypialni, zrazu nierozpoznane, niekiedy przerażające czymś obcym, zarysy, które dopiero po chwili identyfikuje się z dobrze znanymi meblami. Wszytko to teraz nie trwało nawet minutę.

To starszy człowiek w niebieskiej, flanelowej koszuli z podwiniętymi rękawami siedział na progu domostwa. Chata była masywna, wzniesiona zapewne jeszcze w XIX stuleciu z intensywnie czerwonej cegły, jakby nienaruszonej upływającym już drugim stuleciem od jej wypalenia. Dom nie nosił śladów przebudowy, wydawał się niezmieniony od swego początku. Podmurówka oblicowana pięknymi kawałkami głazów, które zapewne ściągano do cegielni z pobliskich łąk, na których przed tysiącami lat nonszalancko porzucił je wędrujący tędy od niechcenia lądolód. Cztery okna na fasadzie frontowej domu, pomiędzy nimi wysmukła wnęka na drzwi wejściowe, do których prowadziły dwa stopnie. To na nich siedział staruszek, wsparty o kostur. Z zielono malowanymi odrzwiami kontrastowało zimnoniebieskie, silne jeszcze spojrzenie starca. Czy podobnym dysponował pierwotny właściciel tego gospodarstwa, mówiący innym językiem?

Przewodnik bez imienia

– Przepraszam pana, na Radęcin to dobrze się kieruję? – zapytałem przez otwartą do połowy szybę samochodu. – A nu, toż to prosto przecie – odpowiedział dziadek nie bez subtelnego oburzenia. „W końcu, jak można nie wiedzieć, gdzie jest Radęcin!”.

– A pan tak na słońcu się wygrzewa? – spytałem, chcąc „pociągnąć” tubylca za język w zupełnie innej sprawie. – Naturalnie – odparł rezolutnie i w uśmiechu odsłonił szlachetną twarz 90-latka, pooraną bruzdami, które przydawały mu sędziwego świadectwa dawnych trosk. – A dokądże to tam jedziecie, do Radęcina? Toż tam nic już nie ma – wypowiedział się senior autorytatywnie, ozdabiając swoje stwierdzenie rzadko już dziś spotykanym, wschodnim zaśpiewem. – Kiedyś to był Radęcin! I pegieer był i poczta… Panie, dziś tam tego już to nie uświadczysz – odrzekł, a ja stałem już dwa kroki od niego, pośród zapachu pól, który przywiewał zewsząd delikatny, letni wiatr.

Człowiek drogowskaz pamiętał dużo. Urodzony na początku lat 20. na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej, dwa, trzy lata po wojnie, gdy wylizał się z odniesionych w 1945 r. ran, podążył do nowego życia. Tu na „dzikim zachodzie” byli już jego rodzice i młodsza siostra.

– Jaki to płacz był i lament, panie! – wspominał senior pierwsze długie i trudne lata, kiedy rodzina, szczególnie ojciec, nie mogli przyzwyczaić się do nowego miejsca życia, jakie wskazała im nowa władza. – I to za co? Za to, że nasi zostali napadnięci w ’39 r., bili się o wolność, a potem musieli przenieść się tak daleko na zachód, w obce progi? – senior rozprostował nogi, nie wiedziałem, czy dla wygody, czy ze zdenerwowania, pobladł nieco i ukradkiem spoglądał na moją reakcję. – Tak, to bardzo niesprawiedliwe – odpowiedziałem.

Rodzina mojego rozmówcy, podobnie jak setki innych deportowanych tutaj po 1945 r. „zza Buga”, drżała też przez pierwsze lata na myśl, że „oni tu wrócą”. Ludność boleśnie doświadczona przez Niemców często nosiła w pamięci wojenne traumy tak ściśle splecione z przekonaniem o nadludzkiej sile oprawców w mundurach z trupią czaszką, że przekonanie o możliwości powrotu Niemców na tak zwane Ziemie Odzyskane spędzało sen z powiek niejednemu z nowych osiedleńców na tych terenach. – Czasem nawet ktoś skończył ze sobą, ot, w stodole! Ziemia tu piękna, ale obca się wydawała – staruszek zrobił urwany ruch ręką, upuszczając nieopatrznie sękatą laskę. Rzuciłem się, by ją podnieść i gdy podałem ją rozmówcy, przez chwilę dotknąłem chropowatej, spracowanej dłoni przechodzącej płynnie ze świata wspomnień do teraźniejszości i jeszcze dalej, tam, gdzie pamięć już nie wystarcza.

– Jak panu na imię? – Nie powiem. Jeszcze gdzieś tam coś nawpisujecie. A po co mnie staremu, kłopoty? – odparował szczerze.

Postanowiłem nie dręczyć dłużej przewodnika z kamiennego schodka przywoływaniem przeszłych wrażeń. Niech duma sobie w spokoju, wskazując kolejnym podróżnikom drogę „na Radęcin”: Toż to prosto, przecie!

Cysterki i Krzyżacy

Radęcin przez dłuższą cześć swojej historii zwał się Regenthin. Dziś jest to wieś znajdująca się niemal na samym północno-wschodnim skraju województwa lubuskiego, w gminie Dobiegniew, na terenie powiatu strzelecko-drezdeneckiego. Przez całą swoją historię tereny te miały charakter pogranicza. Dziś z Radęcina niedaleko jest zarówno do granicy z województwem zachodniopomorskim, jak i z północno-zachodnimi opłotkami Wielkopolski. Nieopodal biegnie też niewidoczna kościelna linia, rozgraniczająca terytoria kanoniczne archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej i diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.

Drugie kresy  

 

Cóż znaczą dzisiejsze granice w porównaniu z tymi sprzed wieków? Stare limesy były daleko bardziej groźne. To tutaj w średniowieczu przebiegał pas oddzielający Brandenburgię od piastowskiej Wielkopolski. Ziemia dobiegniewska, pierwotnie zamieszkana przez ludy słowiańskie, została od Wielkopolski oderwana przez Brandenburczyków u schyłku XIII stulecia. Mimo to samym Dobiegniewem, od którego Radęcin oddzielony jest dystansem ok. 15 km, władały aż do XV w. cysterki z podpoznańskich Owińsk. Siostry nadanie to otrzymały jeszcze od Przemysła I. Co ciekawe, gdy sióstr już nie było, w I poł. XV w. Dobiegniewem zawładnęli Krzyżacy – ci sami, których znamy z malborskiego zamku. W toku brandenburskiej germanizacji tych ziem pierwotna słowiańsko brzmiąca nazwa Dubbegnek, Dubegnef, tudzież Dubegneve, zostaje stopniowo wyparta najpierw przez Waldinborg, a później już ostatecznie, aż do 1945 r. przez Woldenberg. To ostatnie miano związało się w świadomości XX-wiecznych Polaków z Oflagiem II C Woldenberg, czyli z niemieckim obozem jenieckim dla polskich oficerów, jaki w czasie wojny urządzili tu hitlerowcy.

Skansen dawnej pruskiej wsi

W XIX w. Dobiegniew z Radęcinem znalazły się w okręgu choszczeńskim (Arnswalde) w ramach Nowej Marchii (Neumark) będącej jedną z prowincji Królestwa Prus. Miasto otrzymało w 1848 r. połączenie kolejowe z Poznaniem (107 km) i  Stargardem Szczecińskim, a później też ze Szczecinem (104 km). Z Dobiegniewa do Radęcina jechało się już furmanką, a pierwszy automobil przestraszył mieszkańców tutejszych wiosek krótko przed I wojną światową. Być może przejechał nim któryś z grafów von Waldow, rodziny pruskich junkrów, którzy w nieodległym Mierzęcinie zbudowali w latach 60. XIX w. okazały, neogotycki pałac z pięknym parkiem krajobrazowym.

Od XIX w. zaczęto też modernizować w duchu pruskiej gospodarności wsie w tym rejonie. Powstawały wzdłuż dawnych traktów całe ciągi osadnicze. Z Dobiegniewa do wsi Radęcin jechało się przez mniejsze wioski, które dziś noszą nazwy: Grąsy, Starczewo, Słowin i Lipinka. Błotniste niegdyś drogi brukowano teraz kostką kamienną i granitową. Jej stalowo-siny odblask, szczególnie po deszczu zestawiał się w niesłychanym kontraście ze szkarłatem cegieł, z których wznoszono nowe domostwa. Pomiędzy wsiami wiła się wstęga drogi obsadzanej szpalerami drzew. Dziś bruk został „na pamiątkę” tylko na kilku niewielkich odcinkach drogi z Dobiegniewa do Radęcina. Droga stała się asfaltowa, co na pewno ułatwiło przemieszczanie mieszkańcom, jednak zatarło znamię skansenu, jakie jeszcze 10, 15 lat temu wyraźnie rzucało się w tych wioskach w oczy. 

Pustkowia

– Młodych nie ma – mówi śpiewnie a smutno starsza kobieta w kwiecistej chustce i turkusowym sweterku, napotkana na drodze między Lipinką a Radęcinem. – A pani też „zza Buga”? – pytam, choć jestem prawie pewien odpowiedzi. – Ja zza Buga, ale i stąd. Mała byłam. Tam już jednakowoż nie wrócę – odpowiada. – A jak tu się żyje? – Już mi teraz wszystko jedno, tylko czasem tęskno, ale przyzwyczaiłam się. Nowych trochę zamieszkało, świat się kręci, życie płynie, zaraz i nas nie będzie – mówi filozoficznie, a ja zastanawiam się, czy to nie jakaś zawoalowana klątwa, w końcu – jak wspominają stare kroniki – w 1581 r. na ryku w Dobiegniewie spalono pięć kobiet posądzonych o czary.     

Radęcin jest na końcu świata. Gdy po 1989 r. padły pegeery, wielu ludzi nie odnalazło się w nowej rzeczywistości. W ostatnich latach młodzi wyjechali, jak nie do pracy w Anglii, na studia do Szczecina czy Poznania, to przynajmniej do Gorzowa, czy po prostu do Dobiegniewa, Drezdenka, Choszczna i Strzelec Krajeńskich. Tam łatwiej o pracę. W Radęcinie zostali starsi mieszkańcy, choć i kilkanaście nowych osób, także obcokrajowców, pobudowało nowe domy albo zaadaptowało stare.

Pobliskie jezioro Radęcino, o czystej wodzie, zachęca latem do pływania i ściąga na kilka tygodni turystów. Zimą, po dużej śnieżycy, Radęcin bywa odcięty od świata. Prawie z każdej strony wieś otaczają pola przechodzące w gęsty las. Ten ostatni poprzecinany jest z rzadka starymi, częściowo kamiennymi drogami. Nie warto tam się jednak zapuszczać, nie znając terenu, albo w samochodzie o niskim zawieszeniu, które prawdopodobnie ucierpi na nierównych szlakach. Ale z drugiej strony, aż kusi, by pojechać przez las w kierunku Żeleźnicy i znaleźć się na drewnianym moście nad piękną, majestatyczną i tajemniczo meandrującą Drawą. Medytując nad jej brzegiem, można połączyć się ze wszystkimi, którzy w przeszłości doceniali piękno tych współczesnych polskich „Kresów Zachodnich”, i pomyśleć, że człowiek niekiedy bywa tak bardzo przywiązany do swojej ziemi, że wykorzenienie unieszczęśliwia go na całe życie.

Drugie kresy