Godne, bo płodne. Seks małżeński w doktrynie Kościoła katolickiego

Michał Rogalski

publikacja 15.10.2011 19:28

Małżonkowie stosujący antykoncepcję spotykają się z zarzutem źle uformowanego sumienia i wykraczania przeciw prawu Bożemu. Czy obecne stanowisko Kościoła katolickiego w sprawie antykoncepcji jest jedynym możliwym na gruncie katolickich założeń? Czy nie jest to forma przemocy argumentacyjnej, o której trudno powiedzieć, że kształtuje prawe i prawdziwe sumienie?

Znak 10/2011 Znak 10/2011

 

Seks w ujęciu etyki katolickiej nie jest sferą, gdzie reguły stwarzają się same, zupełnie spontanicznie. Sferą, której można nie poświęcać refleksji, zakładając, że sama z siebie rozwija się wspaniale. W związku z aktywnością seksualną człowieka pojawiają się pytania o to, co jest dobre, co jest moralne, co służy samemu człowiekowi? Pojawia się też automatycznie potrzeba określenia i wykluczenia tego, co jest złe.

Katolicka etyka seksualna zakłada, że odpowiedzi na te pytania nie można zostawić jedynie sumieniu jednostek. Bowiem dopiero „sumienie dobrze uformowane jest prawe i prawdziwe” (KKK,1783). Formacja sumienia wymaga zaś pewnych określonych norm ogólnych, które Kościół podaje – jak sam twierdzi – w oparciu o Słowo Boże (Ewangelię) i refleksję rozumu.

Kościół katolicki stwierdza, że współżycie seksualne może być godziwe jedynie w małżeństwie (por. KKK, 2360–2400). Na tym jednak nie koniec. Etyka katolicka wychodzi od przesłanki, że samo małżeństwo nie gwarantuje jeszcze godziwości współżycia seksualnego. To intuicyjnie wydaje się oczywiste. Jeśli bowiem któreś z małżonków stosuje przemoc fizyczną lub psychiczną wobec drugiego małżonka i wbrew niemu, każdy zgodzi się, że nie jest to działanie dobre i moralne.

Kościół katolicki dopatruje się jednak niemoralności nie tylko w takich powiązanych z przemocą działaniach, ale uznaje za złe wszelkie współżycie pozytywnie obezpłodnione. Wyklucza tym samym wszelkie akty seksualne z zastosowaniem sztucznych form antykoncepcji. To stanowisko jest powszechnie znane i równie powszechnie uznawane za niezwykle rygorystyczne. Co więcej, taki kształt oficjalnej doktryny stanowi żywotny problem dla wielu katolickich małżonków. Bowiem z religijnego punktu widzenia uciekanie się do użycia sztucznych środków antykoncepcyjnych jest równoznaczne z popełnieniem grzechu i to w większości wypadków grzechu ciężkiego, śmiertelnego, który „niszczy miłość w sercu człowieka wskutek poważnego wykroczenia przeciw prawu Bożemu” (KKK,1855).

Małżonkowie stosujący antykoncepcję, nawet jeśli w sumieniu nie czują, że popełniają grzech, podpadają pod zarzut źle uformowanego sumienia i zdaniem Kościoła obiektywnie wykraczają przeciw prawu Bożemu, a więc nie powinni przystępować do Komunii. Jeśli zaś przyznają się publicznie do stosowania sztucznej antykoncepcji, sieją ponadto zgorszenie. Bardzo często zarzuca się im również nieznajomość i ignorancję wobec nauki Kościoła, zakładając, że argumenty za odrzuceniem sztucznej antykoncepcji są bez zarzutu i przemawiają do każdego wierzącego i myślącego człowieka.  

Nie zgadzam się z takim ujęciem sprawy. Po pierwsze, nie uważam, żeby przesłanki, na których zbudowana jest katolicka etyka seksualna, były niepodważalne, a sposoby argumentacji zupełnie bez zarzutu. Jeśli zaś jest tak, jak podejrzewam, to – po drugie – odgórne i kategoryczne odsądzanie od czci i wiary katolików stosujących sztuczną antykoncepcję stawia doktrynę moralną Kościoła ponad indywidualnym sumieniem, a przecież – jak naucza Katechizm, cytując ustalenia II Soboru Watykańskiego – „Człowiek ma prawo działać zgodnie z sumieniem i wolnością, by osobiście podejmować decyzje moralne. »Nie wolno więc go zmuszać, aby postępował wbrew swojemu sumieniu. Ale nie wolno mu też przeszkadzać w postępowaniu zgodnie z własnym sumieniem, zwłaszcza w dziedzinie religijnej«” (KKK, 1782). Katolicka etyka seksualna opiera się zaś nie tylko na rozważaniach czysto rozumowych, ale głównie na normie personalistycznej zakorzenionej w przykazaniu miłości. Ufundowanie na Ewangelii powoduje, że wiele konkretnych rozwiązań ma wprost proweniencję religijną (a nie na przykład biologiczną). Poza tym małżeństwo jest sakramentem, a akty małżeńskie jedną z form jego realizacji. W związku z tym nie można twierdzić, że mówiąc o seksie małżeńskim, nie znajdujemy się na płaszczyźnie religijnej.   

Moje podstawowe pytanie brzmi: Czy obecne stanowisko Kościoła katolickiego w sprawie antykoncepcji jest jedynym możliwym na gruncie katolickich założeń? Czy nie jest to forma przemocy argumentacyjnej, o której trudno powiedzieć, że kształtuje prawe i prawdziwe sumienie?

Antropologiczne fundamenty etyki

Istnieje w każdym człowieku Natura ludzka, która warunkuje pewne konstytutywne zasady stojące „ponad okolicznościami historycznymi” (Persona humana, §3). Te zasady stanowią prawo naturalne opierające się na naturalnym porządku stworzonym przez Boga, a więc w ostateczności na ustalonym przez Stwórcę „prawie wiecznym”. Kościół uznaje, że Pismo Święte, a w szczególności Ewangelia objawiają zasady owego porządku. Tym samym cała antropologia katolicka opiera się na interpretacji Pisma, a jednocześnie jest wykładnią obiektywnego porządku rzeczywistości. Kościół wierzy więc, że udziela prawdziwej i jedynej możliwej odpowiedzi na pytanie: kim jest człowiek?

 

 

Kim więc jest? Odpowiedź, na której opiera się katolicka etyka seksualna w swoim obecnym kształcie, została systematycznie sformułowana w napisanej w 1960 roku książce Miłość i odpowiedzialność. Jej autorem był ówczesny krakowski biskup pomocniczy Karol Wojtyła. Ze wspomnianej książki korzystał później Paweł VI, przygotowując encyklikę Humanae vitae – podstawę katolickiej wykładni odnośnie etyki seksualnej. Wpływ Wojtyły widać nie tylko w warstwie antropologicznych założeń. Encyklika powtarza właściwie wszystkie zawarte w książce Miłość i odpowiedzialność rozwiązania konkretnych problemów.

Należy więc przeformułować nieco wyjściowy problem i zapytać: kim jest człowiek według Wojtyły? Człowiek jest osobą. Wszelkie postępowanie jego samego i innych wobec niego musi uwzględniać tę prawdę. Musi się więc ono kierować tak zwaną „normą personalistyczną”. Jej treść jest następująca: „Osoba jest takim bytem, że właściwe i pełnowartościowe odniesienie do niej stanowi miłość” (Miłość i odpowiedzialność, s. 43). Norma personalistyczna opiera się na przykazaniu miłości bliźniego (zob. Mk 12, 31), dodatkowo uwzględniając jedną z jego konsekwencji – to mianowicie, że człowiek nigdy nie może być środkiem do celu, ale zawsze celem. Omawiana zasada jest kluczowa i na niej opiera się całokształt etyki katolickiej. Mając ją w pamięci, trzeba przejść do konkretów.

Wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia?

Podstawowa norma godziwości współżycia małżonków określona w encyklice Humanae vitae jest taka: „konieczną jest rzeczą, aby każdy akt małżeński zachował swoje wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia ludzkiego”(Humanae vitae, 11). Co znaczy to sformułowanie? Przecież wiadomo – i Kościół mówi o tym otwarcie – że w cyklu kobiecym są zarówno okresy płodne, jak i niepłodne. Małżonkowie zaś mogą podejmować współżycie również w okresach niepłodnych i jest to dobre moralnie (Humanae vitae, 16). Jeżeli zaś nie chcą w danym momencie począć dziecka, to powinni się ograniczyć jedynie do okresów niepłodnych. Do tego przecież sprowadza się odpowiedzialne rodzicielstwo i Naturalne Planowanie Rodziny, a więc wyznaczanie okresów niepłodnych przy pomocy metody objawowo-termicznej. 

W jaki sposób akt seksualny w okresie niepłodnym miałby zachować „wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia”? Przecież nie ma żadnej realnej możliwości, aby w takim akcie doszło do zapłodnienia. Potwierdzają to propagatorzy NPR, dowodząc, że stosowanie się do okresów niepłodnych czyni możliwość poczęcia mniej prawdopodobną niż w przypadku antykoncepcji sztucznej.

Być może jednak owo niewielkie prawdopodobieństwo poczęcia jest istotne i wystarczy, aby zapewnić aktowi seksualnemu w okresie niepłodnym wspomniane „wewnętrzne przeznaczenie”. W takim razie należy stwierdzić, że tego rodzaju współżycie nie różni się pod tym względem od współżycia z zastosowaniem większości metod antykoncepcji sztucznej, gdyż w ich przypadku również istnieje niewielka możliwość poczęcia. Jeśli utożsami się „wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia” z choćby minimalną biologiczną możliwością poczęcia, nie sposób odróżnić od siebie metod naturalnych i sztucznej antykoncepcji. Jeżeli zaś te pierwsze są godziwe, nie widać powodu, dla którego druga możliwość miałaby taką nie być.

Jak wiadomo, Kościół jednak ostro je rozróżnia. Należy więc rozważyć inne kryteria rozróżnienia, gdyż podstawowa norma współżycia małżeńskiego na takie kryterium się nie nadaje. Nota bene, w jej świetle nawet antykoncepcja naturalna wydaje się podejrzana i trzeba się nieźle nagimnastykować, aby ją uzasadnić.

Podstępni manipulatorzy?

W encyklice Humanae vitae dostrzega się pewne podobieństwa pomiędzy wykorzystywaniem do współżycia okresów niepłodnych i sztuczną antykoncepcją. Pisze Paweł VI: „w obydwu wypadkach małżonkowie przy obopólnej i wyraźnej zgodzie chcą dla słusznych powodów uniknąć przekazywania życia i chcą mieć pewność, że dziecko nie zostanie poczęte”(Humanae vitae, 16). Jednak od razu zastrzega się: „w rzeczywistości między tymi dwoma sposobami postępowania zachodzi istotna różnica” (tamże).

Adhortacja Familiaris consortio tak próbuje tę różnicę sformułować: „Kiedy małżonkowie, uciekając się do środków antykoncepcyjnych, oddzielają od siebie dwa znaczenia, które Bóg Stwórca wpisał w naturę mężczyzny i kobiety i w dynamizm ich zjednoczenia płciowego, zajmują postawę »sędziów« zamysłu Bożego i »manipulują« oraz poniżają płciowość ludzką, a wraz z nią osobę własną i współmałżonka, fałszując wartość »całkowitego« daru z siebie” (Familiaris consortio, 32). Chodzi tu oczywiście o sztuczne środki antykoncepcyjne, które mają prowadzić do zafałszowania współżycia i zniszczenia możliwości, aby było ono wyrazem miłości. Ten fałsz polega na ingerencji w naturalny rytm płodności i niepłodności, który dokument opisuje słowami „dynamizm zjednoczenia płciowego mężczyzny i kobiety”. Ta ingerencja to po prostu modyfikacja owego rytmu. Czy każda modyfikacja natury jest zła? Przecież Bóg wyraźnie przykazał ludziom w Księdze Rodzaju: Czyńcie sobie ziemię poddaną! (zob. Rdz 1, 28). Nie można więc o niczym stwierdzać, że jest złe, tylko dlatego, że jest modyfikacją rytmu natury. Trzeba jeszcze pokazać, że ta określona modyfikacja jest skądinąd zła.

 

 

Wojtyła w Miłości i odpowiedzialności podejmuje próby wyjaśnienia moralnej niegodziwości sztucznej antykoncepcji. Miłość małżeńska może ukształtować się „prawidłowo tylko o tyle, o ile kształtuje się w ścisłej harmonii z właściwą celowością popędu. Wyraźny konflikt z tą celowością będzie równocześnie zakłóceniem i podważeniem miłości osób” (Miłość i odpowiedzialność, s. 52). Obiektywnej celowości popędu seksualnego nie można oczywiście rozumieć tak, że każdy akt seksualny ma stwarzać możliwość poczęcia, bo jak wiadomo, tak po prostu nie jest i Kościół skwapliwie wykorzystuje tę okoliczność. Trzeba więc pokusić się o rozumienie odnoszące się do współżycia małżeńskiego jako całości. Musi ono mieć na celu (nie w konkretnym akcie seksualnym, ale niejako w ogóle) spłodzenie potomstwa. Małżonkowie muszą akceptować możliwość, że będą kiedyś rodzicami, i fakt, że prawo natury nakazuje im podjęcie się rodzicielstwa. Potencjalne bycie ojcem i matką mogą jednak równie dobrze akceptować małżonkowie stosujący NPR, jak i ci, którzy wybrali w swoim sumieniu na przykład hormonalną antykoncepcję. Jedni i drudzy decydują się na współżycie, zakładając, że ma ono być niepłodne i działając w taki sposób, aby z dużym prawdopodobieństwem takie było. Takie działanie nie wyklucza jednak, że jedni i drudzy mogą chcieć być rodzicami, ale nie w danym momencie, lecz kiedyś w przyszłości. Przywołując jedynie obiektywną celowość popędu, wbrew intencjom Wojtyły, nie da się wykazać niemoralności sztucznej antykoncepcji.

Grzeszny wymiar przyjemności.

Współżycie jedynie w okresach niepłodnych – zdaniem Kościoła – wymaga wstrzemięźliwości i opanowania. „Jednakże to opanowanie, w którym przejawia się czystość małżeńska, nie tylko nie przynosi szkody miłości małżeńskiej, lecz wyposaża ją w nowe ludzkie wartości. Wymaga ono wprawdzie stałego wysiłku, ale dzięki jego dobroczynnemu wpływowi małżonkowie rozwijają w sposób pełny swoją osobowość, wzbogacając się o wartości duchowe (Humanae vitae, 21)”. Współżycie w okresach niepłodnych jest więc, z punktu widzenia Kościoła, drogą wzrastania w cnocie. Jeśli małżonkowie zachowują wstrzemięźliwość, tym samym doskonalą swoją miłość. Zgódźmy się wstępnie, że tak jest. Nie zobowiązuje nas to jednak, aby stosowanie sztucznej antykoncepcji uznać za działanie niszczące miłość. Nie jest przecież tak, że do wzrostu miłości prowadzi jedna jedyna droga. Dowiedzenie implikacji: jeśli małżonkowie będą się stosować do naturalnego rytmu płodności, to będą postępować dobrze i wzrastać w miłości, nie pociąga za sobą – z punktu widzenia logiki – twierdzenia: jeśli małżonkowie nie będą się do niego stosować, to nie będą postępować dobrze.

Wskazując walory metod naturalnych, nie pokazuje się automatycznie wad metod sztucznych. Trzeba je wykazać oddzielnie. Tego podejmuje się Wojtyła w Miłości i odpowiedzialności. Uznaje, że współżycie, gdzie pozytywnie uniemożliwia się poczęcie, prowadzi tylko do przyjemności, a ta z samej swej natury wiąże się z egoizmem (zob. Miłość i odpowiedzialność, s. 141). Tym samym czyni się ze współmałżonka „przedmiot użycia”, a nie „podmiot miłości”. Takie postawienie sprawy wynika z naiwnego i manichejskiego, ale utrwalonego tradycją podejścia Kościoła do przyjemności. Traktuje się ją jako coś złego, co prowadzi jedynie do egoizmu. Nie potrzeba wielkiej przenikliwości, aby dostrzec, że ludzie bardzo często sprawiają innym przyjemność bez liczenia na wzajemność. Rodzice dają dziecku prezent na urodziny, niektórzy przywożą przyjaciołom prezenty z podróży lub kupują im ulubione słodycze czy kwiaty. Ludzie czynią to wszystko właśnie z miłości, sympatii czy życzliwości, nie oczekując wprost, że ktoś im się odwdzięczy. Człowiek jest więc zdolny do przedkładania przyjemności czyjejś nad swoją. Dlaczego nie miałoby się tak dziać także w akcie seksualnym? Przecież Kościół zachęca, aby tak właśnie było. Troska o przyjemność współmałżonka ma towarzyszyć współżyciu ograniczanemu do okresów niepłodnych. Czy takiej postawy troski nie mogą przyjąć małżonkowie stosujący sztuczną antykoncepcję? Można na to pytanie odpowiedzieć twierdząco tylko wtedy, gdy się założy, że takie współżycie ze swej istoty nie jest aktem miłości. A to przecież chciano wykazać, a nie założyć!

Przedstawiona argumentacja Kościoła[1] za niemoralnością sztucznej antykoncepcji sprowadza się do twierdzenia: tak jest, bo tak jest! Jest ona nieracjonalna a jej oparcie na niezmiennym prawie naturalnym jest tylko pozorem. Nie znaczy to od razu, że małżonkowie mogą stosować każdą formę antykoncepcji. Pod tym zbiorczym określeniem kryją się formy godziwe i niegodziwe. Niemoralne jest na przykład dla katolika trwałe obezpłodnienie, np. w wyniku określonych zabiegów chirurgicznych. To jest jednak temat na inną dyskusję.

Pokazanie braku spójności argumentacji Kościoła w sprawie antykoncepcji nie dowodzi oczywiście, że nie da się podać żadnego innego argumentu za odrzuceniem wszelkich form sztucznej antykoncepcji. W dokumentach papieskich wielokrotnie pojawiają się zapewnienia o zgubnym ich wpływie na moralność. Takie twierdzenia jednak nie mają koniecznego i ogólnego charakteru, wskazują raczej na sytuacje, do których może dojść i czasem być może dochodzi. Nie można się jednak zgodzić, że z konieczności i u wszystkich antykoncepcja jest złem i do zła prowadzi. Argumenty za tak mocnym twierdzeniem nie wytrzymują krytyki.

 

Bibliografia:

  1. Jan Paweł II, Evangelium vitae (25.03.1995).
  2. Jan Paweł II, Familiaris consortio (22.11.1981).
  3. Katechizm Kościoła Katolickiego, Poznań 1994.
  4. K. Knotz,  S. Szefer, Nie bój się seksu, czyli kochaj i rób, co chcesz,  Kraków 2009.
  5. Kongregacja Nauki Wiary, Deklaracja o niektórych zagadnieniach etyki seksualnej Persona humana (29.12.1975).
  6. Paweł VI, Humanae vitae (25.07.1968).
  7. Sobór Watykański II. Konstytucje, dekrety, deklaracje, Poznań 1986.
  8. K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność,, Lublin 1982.

MICHAŁ ROGALSKI – student filozofii i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Warszawskim; zajmuje się problemami z pogranicza filozofii i teologii



[1] W encyklice Humane vitae pojawia się również szereg argumentów dotyczących okoliczności mogących towarzyszyć antykoncepcji i skutków jakie może wywoływać (znaczące ograniczenie liczby urodzeń, hedonistyczny styl życia, deprawacja młodzieży). Żadna jednak z wymienionych tam okoliczności nie jest z istoty związana ze sztuczną antykoncepcją. Sztuczna antykoncepcja nie pociąga za sobą z konieczności żadnego z tych skutków, nie mogą więc one być argumentem za jej niemoralnością z istoty rzeczy, a potwierdzają jedynie możliwość niemoralnego wykorzystania antykoncepcji.