Niełatwo obrazić Boga

Artur Sporniak

publikacja 19.10.2011 21:59

Zdawać by się mogło, że sprawa jest prosta: bluźnierstwo winno być karane, a surowość wyroku wyrażać będzie siłę naszej religijności...

Tygodnik Powszechny 42/2011 Tygodnik Powszechny 42/2011

 

Jego twarz była w ustawicznym ruchu, skręcała się w wyrazie złości i strachu. Głównie gniewu. Warczał i pochrząkiwał, niekiedy zawodził, ale poza sporadycznymi potokami nieprzyzwoitych słów nie potrafił niczego powiedzieć” – to nie fragment jednej z wielu popularnych dziś książek o egzorcyzmach, tylko opis spotkania z 17-letnim chłopcem, który przeżył upadek z trzeciego piętra w pustym szybie windy. „Nic w tym niezwykłego – wyjaśnia Paul Broks, brytyjski neuropsycholog, w książce „Niedostępny świat. Podróż w głąb umysłu”. – Osoby pozbawione na skutek uszkodzenia mózgu normalnej zdolności mowy, wyrzucają z siebie niekiedy stek najplugawszych przekleństw”.

Przekleństwo jako pierwotny aspekt mowy? Gdy tracimy zdolność komunikowania się – fundamentalną z punktu widzenia ewolucji uczłowieczenia naszego gatunku – najtrwalsza, być może najpierwotniejsza, okazuje się umiejętność artykułowanego wyrażania niezgody na rzeczywistość: okazywania gniewu, złości, strachu. I na odwrót: uczłowieczenie polegałoby na artykułowanym oswajaniu świata wraz z naszymi pierwotnymi emocjami.

Broks swojej refleksji nie rozwija w tę stronę, interesuje go inny problem (świadomego ja), ale jakby mimochodem dorzuca jeszcze jedną scenę: „A potem, któregoś dnia, zdarzyło mi się być przy tym, jak matka tego chłopca przyszła go odwiedzić. Patrzyłem, jak tuli w dłoniach jego potrzaskaną głowę. Przez ten czas, kiedy z nim przebywała – nie dłużej – zachodziła w nim zdumiewająca przemiana. Twarz się wygładzała, szał ustępował. Wydawało się, że powraca jego człowieczeństwo”.

Warto ten obraz matczynych egzorcyzmów zapamiętać, gdyż stanowi jakby archetyp naszej egzystencjalnej sytuacji. Złość, prowokowana przez ból istnienia, niespodziewanie spotyka się z pełną tkliwości odpowiedzią Boga. Bóg nie czeka, aż człowiek przestanie przeklinać i się upokorzy – dotyka naszej obolałej egzystencji, tak jak matka biorąca w dłonie strzaskaną głowę syna. I wówczas następuje przemiana. Dlatego mówimy, że wiara jest łaską.

Sprawiedliwa kara

W Starym Testamencie bluźniercę spotykała najwyższa kara. „Ktokolwiek bluźni imieniu Pana, będzie ukarany śmiercią” – zapowiada Księga Kapłańska (24, 16). Do dzisiaj takie drastyczne prawo obowiązuje np. w krajach islamskich kierujących się szariatem. Katechizm Kościoła Katolickiego definiuje bluźnierstwo w następujący sposób: „Polega ono na wypowiadaniu przeciw Bogu – wewnętrznie lub zewnętrznie – słów nienawiści, wyrzutów, wyzwań, na mówieniu źle o Bogu, na braku szacunku względem Niego w słowach, na nadużywaniu imienia Bożego” (2148). Ale oprócz tej werbalnej wersji, zdaniem autorów Katechizmu bluźnić można zachowaniem, jeśli nadużywamy „imienia Bożego w celu popełnienia zbrodni”, np. religijnie uzasadniając morderstwa. Ważnym pytaniem jest, czy sama kara śmierci za werbalne bluźnierstwo nie jest właśnie takim, o wiele poważniejszym przypadkiem bluźnierstwa.

Obecnie Kodeks Prawa Kanonicznego nie precyzuje kary za bluźnierstwo. Kanon 1369 stwierdza: „Kto w publicznym widowisku, w kazaniu, w rozpowszechnionym piśmie albo w inny sposób przy pomocy środków społecznego przekazu, wypowiada bluźnierstwo, poważnie narusza dobre obyczaje albo znieważa religię lub Kościół bądź wywołuje nienawiść lub pogardę, powinien być ukarany sprawiedliwą karą”. Zwróćmy uwagę, że obok werbalnego bluźnierstwa za przestępstwo uznane jest także wywoływanie nienawiści lub pogardy. Z kolei przywołane w kanonie gorszące publiczne widowiska przywodzą na myśl głośne procesy o znieważanie uczuć religijnych przez artystów wystawiających prowokacyjne dzieła. Choć w procesy owe nie było angażowane kościelne sądownictwo, niewątpliwie były skutkiem napięcia powstającego z konfliktu między potrzebą ochrony wartości sakralnych a prawem do wolności słowa i swobodnego wyrażania ekspresji artystycznej.

Czy Bóg jest dobry

Owo napięcie żywi się niejednoznacznością języka. Znaczenie komunikatu zależy przecież od językowego kontekstu, jak i od sytuacji – od tego, do kogo komunikat jest kierowany i w jakich okolicznościach. A także od motywu autora wypowiedzi. To samo bluźnierstwo wykrzyczane ze złością z powodu doznawanego cierpienia jest czymś innym niż jako artykulacja wyrachowanej zimnej nienawiści. Tym bardziej, jeśli – jak zobaczyliśmy wyżej – przekleństwo jest pierwotnym w nas i naturalnym odruchem obronnym.

Do tego dochodzi problem nieadekwatności języka orzekającego o Bogu. O Bogu nie możemy powiedzieć niczego jednoznacznego, każda nasza wypowiedź zawsze będzie jedynie analogiczna, czyli w jakimś stopniu nieadekwatna. W chrześcijaństwie szybko zdano sobie z tego sprawę. Dlatego teologię pozytywną, starającą się orzekać o Bogu pozytywne stwierdzenia, zaczęto uzupełniać o teologię negatywną, która tym stwierdzeniom zaprzecza. Dopiero obie drogi łącznie prowadzą do „uwznioślenia”, czyli do uchwycenia jedynego w swoim rodzaju przedmiotu, jakim jest Byt najwyższy.

Gdy to uwzględnimy, problematyczna staje się definicja bluźnierstwa, jaką sformułował w „Sumie teologicznej” św. Tomasz z Akwinu: „Ktokolwiek odmawia Bogu tego, co Mu przystoi, lub przyznaje Bogu to, co Mu nie przystoi, przynosi ujmę dla Bożej dobroci”. Czy w świetle tej definicji np. negatywne stwierdzenie Pseudo-Dionizego Areopagity, ojca chrześcijańskiej mistyki, z dzieła „Teologia mistyczna” nie brzmi jak bluźnierstwo: „[Bóg] nie jest królem ani mądrością, ani jednią, ani jednością, ani Boskością, ani dobrocią”?

 


Jakby wbrew faktom, Katechizm za św. Tomaszem wylicza bluźnierstwo na pierwszym miejscu w katalogu tzw. czynów wewnętrznie złych, czyli moralnie złych zawsze, niezależnie od intencji sprawcy i okoliczności. Inne wymieniane czyny przedmiotowo złe to krzywoprzysięstwo, morderstwo i cudzołóstwo (KKK, p. 1856).

Prowokacja

Nasze zakłopotanie osiąga maksimum, gdy uświadomimy sobie, że bluźnierstwo może pełnić religijnie pozytywną rolę.

Jednym z filarów praktykowania buddyzmu zen są tzw. koany, czyli zbiory pytań wraz ze zwykle paradoksalnymi odpowiedziami, którymi posługują się mistrzowie, by doprowadzić uczniów do oświecenia. Na przykład mistrz zadaje uczniowi pytanie: „Czy słyszysz klaśnięcie jednej dłoni?”, i po odpowiedzi orientuje się, czy uczeń doświadczył oświecenia, czyli – jak mówi jeden z najbardziej zasłużonych propagatorów buddyzmu zen na Zachodzie Daisetz Teitaro Suzuki – „zdobycia nowego punktu widzenia, z którego oglądałoby się istotę rzeczy”. Są też koany, w których uczniowie zadają mistrzowi pytanie, zwykle stereotypowe, a jego niestereotypowa odpowiedź ma wybić pytającego z normalnego toku myślenia.

Do takich należą koany z pytaniem „kim lub czym jest Budda?” (czyli jaka jest Najwyższa Prawda). Słynny koan 21. ma właśnie postać pytania o najgłębszą istotę rzeczy, a w odpowiedzi posługuje się bluźnierstwem. Mnich pyta Iun-Mena: „Co to jest Budda?”. „Patyk do podcierania” (w dawnych czasach do czynności higienicznych nie używano papieru). Taką odpowiedź dał żyjący w X wieku jeden z największych chińskich mistrzów zen, znany z rubasznego języka.

Koan ten uczy – pisze Claude Durix w znakomitej książce „Sto kluczy zen” – „abyśmy nie usiłowali nazywać tego, co nie jest możliwe do nazwania, abyśmy nie oceniali tego, co nie poddaje się ocenie, nie próbowali określać tego, co jest nieokreślone”. Ten francuski lekarz i mistrz zen nie bez satysfakcji dodaje, że profesor Suzuki w swoim „Wprowadzeniu do buddyzmu zen” zafałszował bluźnierczą wymowę odpowiedzi. W jego wersji brzmi ona bezpiecznie (i bez sensu): „Skrobaczka, na której zaschło błoto”.

Kłopotliwe uczucia religijne

Nie trudno zauważyć, że podobnym mechanizmem prowokacji w mniej lub bardziej udolny sposób posługuje się współczesna sztuka. Zatem rozpoznanie dzisiaj rzeczywistego bluźnierstwa, które motywowane nienawiścią używałoby przekleństwa, by całkowicie odciąć się od Boga, nie jest sprawą prostą. Pytanie, czy ze społecznego punktu widzenia niecierpiącą zwłoki?

Z reguły publiczne bluźnierstwo jest surowo karane tylko w tych społecznościach, które budowane są przede wszystkim na religii. Jeśli najważniejsze społeczne lepiszcze stanowi wiara religijna, to wszystko, co publicznie w nią uderza, będzie traktowane jako tabu. Wtedy zabijanie bluźnierców można wytłumaczyć (co nie znaczy usprawiedliwić!) samoobronnym odruchem społeczności. Nowoczesne społeczności jednak nie odwołują się dzisiaj do religii jako najważniejszego czynnika więziotwórczego. Religia ma inne swoiste cele, a fakt, że tworzy społeczne więzi, jest dla niej drugorzędny. Przesadne wykorzystywanie jej społecznego znaczenia ocierać się wręcz może o religijną manipulację.

Dlatego mniej więcej od czasów Oświecenia systemy prawne systematycznie rezygnują z bezpośredniej ochrony sfery sacrum na rzecz ochrony jednostki i jej subiektywnych uczuć religijnych. To człowiek, a nie Bóg, jest chroniony przez prawo. Tak jest też w polskim systemie prawnym, gdzie artykuł 196. kodeksu karnego odnosi się do obrazy uczuć religijnych („Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch”).

Oczywiście z racji subiektywności uczuć prawne egzekwowanie tego artykułu stwarza trudności, np. z miarą obrazy uczuć. W jaki sposób rozstrzygać, kiedy obiektywnie doszło do obrazy subiektywnych uczuć? Na pewno istotna tu jest przede wszystkim intencja bluźniercy obrażenia z premedytacją czyichś uczuć. Prawo zatem bierze w obronę tych, którzy są na takie ataki narażeni. (Oznacza to jednak m.in., że ci, którzy sami szukają w internecie filmów z koncertami posługującego się bluźnierstwem Nergala, nie mogą oczekiwać od prawa ochrony).

***

Czy oznacza to, że bluźnierstwo utraciło dzisiaj swoje negatywne społeczne znaczenie?

W znacznym stopniu, jak sądzę. Indywidualnie zaś szkodliwość werbalnego bluźnierstwa zależna jest od siły wiary. Mocni w wierze będą podchodzić do przypadków publicznego bluźnierstwa ze spokojem, wiedząc, że tylko Bóg jest w stanie ocenić, co dzieje się w czyimś sercu. Natomiast wzrasta znaczenie bluźnierstwa rozumianego jako religijne uzasadnianie czynów niegodnych, np. pogardy dla drugiego człowieka. Jeśli np. w religijnym kontekście wypominam publicznie komuś grzechy jego rodziców, niebezpiecznie zbliżam się do bluźnierstwa.