Nasza Pani Doktor ma 100 lat!

BŁAŻEJ TOBOLSKI

publikacja 01.11.2011 21:00

„Ktokolwiek zetknął się z dr Wandą Błeńską, pozostaje pod urokiem jej niezwykłej osobowości”

Przewodnik Katolicki 44/2011 Przewodnik Katolicki 44/2011

 

Tak w 1978 r. pisał o dr Wandzie Błeńskiej jezuita śp. o. Czesław Białek, zafascynowany jej postacią znakomity znawca zagadnień misjologicznych. Nie on jeden podziwiał też jej „entuzjazm, pogodę ducha, nadzwyczajną pracowitość i wyjątkowe podejście do chorych”, podkreślając jednocześnie skromność i niechęć do rozgłosu. Jednak nie sposób nie mówić o osobie, która czyni tyle dobra. Tym bardziej że Wanda Błeńska, lekarka i misjonarka, która ponad 40 lat spędziła, lecząc chorych na trąd w Ugandzie, obchodzi właśnie (30 października) setne urodziny. Jubilatka pomimo swojego wieku imponuje wspaniałą kondycją i wprost promieniuje pogodą ducha. Dobrze wiedzą o tym ci, którzy spotykają ją na ulicach jej rodzinnego Poznania, czy też ci, którzy odwiedzają ją w jej mieszkaniu...

Podziwiam jej siłę wiary i pogodę ducha

– Doktor Wandę Błeńską pierwszy raz zobaczyłam w połowie lat 80. na Mszy św. w Łodzi k. Stęszewa. Proboszczem był tam wtedy ks. Ambroży Andrzejak. Już wtedy, będąc pod ogromnym wrażeniem jej osoby, chciałam do niej podejść, o coś zapytać, ale wydawała mi się tak wielka, nieosiągalna, że niestety zabrakło mi odwagi – opowiada dr Barbara Skoryna-Karcz, obecnie lekarz w Klinice Chorób Tropikalnych i Pasożytniczych w Szpitalu Klinicznym nr 2 w Poznaniu, wówczas  świeżo upieczona absolwentka Akademii Medycznej.  Na szczęście – jak dziś przyznaje pani Barbara, to Wanda Błeńska „przyszła” do niej. Na początku lat 90. pani doktor wróciła do Polski, była bowiem chora na malarię, i kiedy trafiła do naszej kliniki, położono ją na mojej sali. Wtedy dopiero mogłam ją poznać. Okazała się wspaniałą, bardzo skromną i serdeczną osobą. A nasza znajomość z czasem przerodziła się w ogromną przyjaźń – mówi pani Barbara, która w latach 1993–2003 prowadziła z dr Wandą Błeńską wykłady dla przyszłych misjonarzy w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. – Ten okres wspominam wspaniale. Przyjeżdżałyśmy zazwyczaj dzień wcześniej wieczorem, miałyśmy więc wiele czasu na rozmowy, także z misjonarzami. A dr Wanda Błeńska, również podczas wykładów, potrafiła opowiadać niezwykle ciekawie, barwnie i z poczuciem humoru – wspomina. U dr Wandy Błeńskiej podziwia przede wszystkim siłę wiary, pogodę ducha i pozytywne nastawienie do życia, nawet w trudnych sytuacjach. – Była i wciąż jest młoda duchem, więc nawet nie odczuwam różnicy wieku, jaka jest między nami. Traktujemy ją jak członka naszej rodziny, u nas spędza też święta – wyznaje pani Barbara.

Nazywano ją po prostu mamą

– Po raz pierwszy przeczytałem o dr Wandzie Błeńskiej w 1957 r. w „Przewodniku Katolickim”. A spotkać ją i słuchać jej wspaniałych opowieści o pracy na misjach miałem okazję w 1961 r., kiedy odwiedziła Arcybiskupie Seminarium Duchowne w Poznaniu. Wówczas też w jakiś sposób „zaraziła” mnie tym tematem. Zafascynowała mnie jej osobowość i bezinteresowna praca na misjach  – opowiada ks. dr Ambroży Andrzejak, misjolog, autor wielu artykułów o „Matce Trędowatych” z Buluby. Wspomina też spotkania z misjonarką w latach 70. Kiedy bowiem przyjeżdżała do Polski, zawsze odwiedzała ks. prałata Czesława Pawlaczyka, przewodniczącego Archidiecezjalnej Komisji Misyjnej, w której prace zaangażowany był też ks. Andrzejak. – Wówczas, a także później, często woziłem ją samochodem w różne części Polski. Gdy w 1981 r. wyjechałem do Afryki, a ona była w tym czasie w Polsce, udostępniła mi swoje mieszkanie w Bulubie. To ona rozpoznała u mnie malarię, gdy w 1989 r. wróciłem z Kamerunu. Myślę, że uratowała mi życie – przyznaje kapłan.

Ks. Ambroży pamięta, że w Ugandzie Wandę Błeńską nazywano po prostu mamą. Zaznacza przy tym, że jest ona osobą bardzo skromną i cierpliwą i wręcz promieniuje  radością. I co najważniejsze – jest też człowiekiem wielkiej wiary i modlitwy. Drobna ciałem, ale wielka duchem, a źródłem tej wielkości jest zapewne codzienna modlitwa i pełny udział we Mszy św. Tak było, jak zaświadczają jej współpracownicy, w Afryce i tak jest też dzisiaj, kiedy często w dni powszednie można ją spotkać w południe na Mszy św. u dominikanów w Poznaniu – podkreśla ks. Andrzejak.

Zmieniła moje życie

– Dr Wandę Błeńską spotkałam w 1991 r., po moich pierwszych trzech latach pracy w Kamerunie. Wróciłam wówczas do Polski z poważnym schorzeniem i moja dalsza praca misyjna stała pod znakiem zapytania. Lekarze mieli bowiem co do tego różne opinie – opowiada misjonarka świecka Alicja Kajak. – Będąc na rozdrożu, udałam się do dr Wandy Błeńskiej przebywającej wówczas w kraju. Ona rozumiała, co czułam, mając powołanie misyjne i wielkie pragnienie powrotu na misje. Spojrzała na mnie z uśmiechem i powiedziała zdecydowanie jedno słowo: „Jedź!”. Ta opinia, oprócz badań lekarskich, przekonała moich przełożonych z Instytutu Misyjnego Laikatu w Warszawie. Dzięki niej mogłam więc spędzić kolejne 12 lat na misjach. Jak przyznaje pani

Alicja, z dr Wandą Błeńską spotykały się jeszcze wielokrotnie już w Polsce, jednak dopiero niedawno jedno z tych spotkań po raz kolejny zaważyło na dalszych losach misjonarki. – Kiedy w moim życiu pojawił się obecny mąż, także zaangażowany w działalność misyjną, stanęłam przed dylematem, czy powrócić na misje, kiedy poprawi się stan mojego zdrowia, czy realizować swoje drugie powołanie, które odkryłam: życia w małżeństwie. Gdy zwierzyłam się dr Wandzie Błeńskiej, spojrzała na mnie z niesamowicie rozpromienioną twarzą i nic nie powiedziała, tylko mnie uściskała. Potem wzięła mnie za rękę i potwierdziła decyzję o małżeństwie, którą miałam już w sercu – wspomina.

 

 

Ona po prostu spełniała swoje marzenia

– To, co mnie ujmuje w każdym kontakcie z dr Wandą Błeńską, to jej autentyczna skromność i pokora oraz niebywała szlachetność charakteru. Ona nigdy nie poucza, za to niezwykle uważnie słucha i mówi tylko wtedy, kiedy ma coś do powiedzenia – tak charakteryzuje Jubilatkę Małgorzata Nawrocka, autorka i współautorka książek o niej, m.in. Jej światło. O życiu i dziele Wandy Błeńskiej, zbioru świadectw osób, które spotkały „Matkę Trędowatych”. – Każda z tych rozmów pozwalała mi ją odkrywać jakby od nowa, jako misjonarkę i jako człowieka – wspomina. – Dr Wanda Błeńska jest osobą bardzo naturalną i bezpośrednią, tryskającą humorem i pogodą ducha. Ma również niesamowity dar odnajdywania się w każdej sytuacji – przyznaje pani Małgorzata, zaznaczając, że misjonarka jako patronka szkoły, w której uczy, bywa zarówno na szkolnych uroczystościach, spotkaniach z uczniami, jak i rekolekcjach czy, jeszcze do niedawna, na rajdach, kiedy świetnie się bawi, jedząc razem ze wszystkimi grochówkę z menażki. – Jest kochana przez ludzi, bo bardzo kocha ludzi, lubi przebywać w ich towarzystwie, zwłaszcza wśród młodych. Nie lubi być jednak gloryfikowana, zwłaszcza gdy mówi się, że poświęciła swoje życie chorym. Podkreśla wówczas, że realizowała po prostu swoje marzenia, swoje powołanie – zauważa Małgorzata Nawrocka. Dodaje, że dr Wanda Błeńska ma też dar ewangelizowania jakby mimochodem, swoją postawą, dyskretną, codzienną religijnością, o czym wie każdy, kto widział ją zatopioną w modlitwie.

Pani Doktor dała mi prawdziwą lekcję życia

O swoich spotkaniach z dr Wandą Błeńską opowiada także studentka pedagogiki specjalnej Marta Pawelec, współautorka książki pt. Wanda Błeńska. Spełnione życie, która ukaże się lada dzień. – Po raz pierwszy zetknęłam się z Panią Doktor w lutym 2008 r., kiedy gościła na spotkaniu studentów z Akademickiego Koła Misjologicznego w Poznaniu. Bardzo poruszyły mnie jej życzliwość i skromność, a także dobroć i poczucie humoru, którym tryska – wspomina Marta. Później, razem z Joanną Molewską i Eweliną Ferenc, koleżankami z Koła Misjologicznego, miała okazję jeszcze wielokrotnie spotkać się z dr Wandą Błeńską, zbierając materiały do wywiadu z nią, który ukazał się w styczniu tego roku w „Przewodniku Katolickim”. Podczas rozmów, które studentki prowadziły w mieszkaniu misjonarki, zrodził się także pomysł napisania książki. – W czasie tego roku, kiedy mogłam być tak blisko pani doktor, doświadczyłam prawdziwej lekcji życia. Uczyłam się przy niej słuchania i szacunku wobec drugiego człowieka, niezależnie od tego, kim jest – przyznaje Marta, podkreślając, że poruszyło ją również świadectwo autentycznej, ufnej wiary dr Wandy Błeńskiej, która przekłada się też na codzienność. – Te spotkania były dla mnie pięknym i niezasłużonym darem – podsumowuje Marta.

*

Dr Wanda Błeńska – lekarka i misjonarka, urodzona w Poznaniu, gdzie również obecnie mieszka. W 1934 r. ukończyła Wydział Lekarski Uniwersytetu Poznańskiego, w latach 1951–1994 pracowała w ośrodku leczenia trądu w Bulubie w Ugandzie (Afryka), gdzie dzięki swojemu wielkiemu i ofiarnemu zaangażowaniu w opiekę nad chorymi otrzymała przydomek „Matka Trędowatych”. Otrzymała też wiele odznaczeń, wśród których są Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, papieski Order św. Sylwestra, a także Order Uśmiechu. Jest także patronką Piątkowskiej Szkoły Społecznej w Poznaniu i Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Niepruszewie.

*

Dr Józef Kawuma z Ugandy, uczeń i następca dr Wandy Błeńskiej (z przemówienia z 1994 r. z okazji 60-lecia Centrum Leczenia Trądu w Bulubie, którego jest dyrektorem medycznym):„(...) dr Wanda Błeńska uczyła nas swoim przykładem, jaki powinien być lekarz, który poświęca całe swe życie, czas i talent w służbie chorych”.

*

O. Marian Żelazek (1918–2006), werbista, misjonarz, 30 lat pracował wśród trędowatych w Indiach:

„W jednym z kącików, skryta w ciszy, klęcząca postać. Na podłodze, nie na klęczniku. Długie rozmowy na wyłączność – z Panem Bogiem. Ten jasny obraz mam zawsze w pamięci, ilekroć pomyślę o doktór Wandzi. To coś pięknego, wzruszającego. Jej sposób bycia z Panem Bogiem – wyjątkowy dar modlitwy i skupienia”.

*

Prof. Stefan Stuligrosz, światowej sławy dyrygent Chóru Chłopięco-Męskiego Filharmonii Poznańskiej „Poznańskie Słowiki”:

„Patrząc na Wandę, widzę światło, które przenika przez jej ujmujący uśmiech, życzliwość, dobre spojrzenie. Ma ona cudowny wpływ na ludzi, choć zgoła nie myśli o tym, by wpływać na drugiego człowieka”.