Matka dla matek

Sygnały Troski 4/2012 Sygnały Troski 4/2012

Być matką dla matek – to szczególny przywilej dany przez Boga położnym. To powołanie położnych do służenia rodzącym kobietom pomocą w postawie pokory wobec cudu stworzenia człowieka, wobec cudu narodzin dziecka w momencie „przejścia” w nowy świat poza łono matki.

 

Jestem położną od czterdziestu ośmiu lat. W szpitalu odebrałam ponad dwanaście tysięcy porodów, a w domu przyjęłam ponad sześćset dzieci. W porodach domowych pomiędzy mną a rodzącymi nawiązuje się tajemna i trwała więź, podobnie jak między matką i jej dzieckiem. Mimo że dziecko nie potrafi jeszcze mówić, matka bardzo dobrze odczytuje jego potrzeby, chroni przed niebezpieczeństwem; jest dla dziecka. Tak i położna ma po prostu być dla rodzącej: czuwać przy niej i wspierać ją. Obserwować, jak w godzinach rodzenia zmienia się jej ciało. Odczytywać jej potrzeby z gestów, mimiki, ze spojrzenia i pomagać tylko tyle, ile jej potrzeba. Można rozmawiać z rodzącą tylko gestem, wzrokiem, akceptującym uśmiechem, dotykiem lub szeptem. Samą postawą gotowości do pomagania położna może wysyłać rodzącej własny przekaz: spokój i cierpliwość, ufność w naturalne siły kierujące rodzącą oraz zapewnienie, że w każdej chwili może być kołem ratunkowym dla obydwojga rodzących rodziców. Asystując w porodach, staram się być jak dobry przyjaciel rodzącej: wspierać ją, akceptować, wysłuchać, pocieszyć. Wzmacniać w kobiecie poczucie godności, mocy i możliwości samodzielnego urodzenia. Staram się być empatyczna, serdeczna, czujna, dyskretna, taktowna, intuicyjnie odczytywać potrzeby swojej podopiecznej, jestem w pełni zaangażowana w uczestniczenie z rodzicami w trudach rodzenia. Razem z nimi cierpliwie i pokornie czekam na dziecko. Dzielę z nimi zmęczenie i radość. Daję im część swego życia. Słucham uważnie oddechów rodzącej i bicia serca dziecka zdecydowanego na wyjście poza ciało mamy.

Takiego uczestniczenia w porodach doświadczam przez 23 lata, odkąd przyjmuję porody domowe. Wciąż uczę się umiejętności łączenia sztuki położniczej ze sztuką rodzenia wpisaną w organizm kobiety.

Dzieci rodzące się na moje dłonie znam długo przed ich urodzeniem, a one znają mój głos i dotyk. Na wizytach przed porodem witam się z nimi przez brzuch ich mamy, łaskoczę je w piętki, a podczas porodu mówię do nich: „Świetnie sobie radzisz Maluszku, niedługo zobaczysz swojego tatę i poczujesz oddech mamy”.

W szpitalnym położnictwie kobieta rodząca dziecko jest „maleńką śrubką”, która musi pasować do wielkiej machiny, jaką jest zmedykalizowane, stechnicyzowane położnictwo zakładające, że rodzenie to stan wymagający „prowadzenia porodu”, terapii również w stosunku do zdrowej kobiety rodzącej zdrowe dziecko. Pracując w szpitalu, sama wiele lat byłam w niewoli własnych przyzwyczajeń, w rutynowym, a nawet (niestety!) bezkrytycznym wykonywaniu wielu czynności zawodowych. Ulegałam presji narzucanego mi sposobu myślenia i postępowania w porodach fizjologicznych. Byłam przekonana, że pracuję najlepiej, jak potrafię; wykonywałam swą pracę zgodnie z wyuczoną techniką, z zaleceniami nadzoru medycznego, chciałam pomagać rodzącym zgodnie z moim poczuciem dobra dla nich.

W porodach domowych zaczęłam uczyć się, jak nie być aktywnym nadzorcą porodu. Wciąż uczę się rozpoznawać rzeczywiste potrzeby moich rodzących, uczę się pokory wobec natury rodzenia. Przyznam, że trudna to nauka, bo natura jest nauczycielem wymagającym. Doświadczając mistrzostwa kobiecej natury rodzenia, wirtuozerii rodzenia się człowieka, uczyłam się uważnej i cichej obserwacji, zupełnie nowej sztuki położniczej. Doświadczyłam, że warto dokonywać zmian w swojej postawie zawodowej by zrozumieć fizjologię rodzenia utkaną w organizm kobiety przez Stwórcę każdego istnienia.

Kobiety potrzebują od położnych zrozumienia, przyjacielskiej rady, potrzebnych im informacji i zwyczajnej rozmowy z osobą, w której odczują postawę przyjaciela. Szukają takiego rodzaju kontaktu. Przykładem może być cytat z jednego z wielu maili, jakie „spływają” do mnie: „Piszę do Pani po przeczytaniu Pani książki „Urodzić razem i naturalnie”, a potem po przypadkowym (a może to nie przypadek, a Siła Wyższa?) spotkaniu z małżeństwem, którzy rodzili z Panią swoje dzieci. Największym szczęściem byłoby dla nas, gdyby to Pani była przy nas w tym dniu… Jestem zdrowa, obecnie w szóstym miesiącu ciąży… Czy mogłaby być Pani naszym Aniołem Stróżem w tej wyjątkowej chwili, w godzinach rodzenia się naszego dziecka?…”.

Być Aniołem Stróżem ludzi… Wykonanie takiego zadania dał Pan Bóg swoim Aniołom. One są przy nas w każdej chwili naszego życia, są przy naszych decyzjach. Przy tych dobrych są naszym wsparciem, bo cieszą się razem z nami. Przy tych niekoniecznie najlepszych próbują coś podpowiedzieć, wskazać właściwe wyjście.

Jak ja mam wypełniać zadania Anioła Stróża? To zaszczyt, ale i poważne zadanie. Na zaproszenie kobiet staram się pełnić rolę tego szczególnego rodzaju „stróżowania anielskiego”, uczestnicząc zawodowo w narodzinach dzieci w ich rodzinnych domach. Odpowiadając na takie oczekiwania, staram się opiekować swoją rodzącą jak matka.

Jestem Bogu wdzięczna za moje długie życie, bo z perspektywy wielu lat mogę obserwować wiele w nim zmian i tyle ważnych ludzkich spraw, w których współuczestniczyłam. Zdaję sobie sprawę, że daleko mi do ideału, ale spokojem mojego sumienia jest świadomość, że codziennie na nowo dążę do niego, że mam w sercu pragnienie pozytywnych zmian. Pomaga mi w tym ciągły trening cierpliwości i pokory wobec różnych trudnych spraw, które mnie dotykają, które mnie ranią, są moim krzyżem, cierpieniem.

Moje życie zawodowe zaczęło się przemieniać po studiach medycznych, najbardziej jednak od pierwszego porodu, który przyjęłam w domu. Bardzo trudno było mi dźwigać świadomość odrzucenia przez środowisko położnych i lekarzy położników od momentu, gdy zaczęłam przyjmować porody domowe. Nie spodobała im się moja samodzielność zawodowa. Doświadczałam wielokrotnie zawiści, dopisywania mojego nazwiska do trudnych sytuacji położniczych, w których nie brałam udziału. Doświadczyłam, jak bardzo boli osamotnienie, odrzucenie.

Każdemu Bóg dozwala dźwigać krzyż (różne trudne doświadczenia życiowe), a jednocześnie umacnia nas, podnosi, gdy upadamy pod jego ciężarem. Moim „zawodowym krzyżem” był brak akceptacji mojej decyzji podjęcia pracy samodzielnej poza kręgiem zależności od hierarchii zawodowej, było odrzucenie mnie ze środowiska poza nawias. Dziś wiem, że ten krzyż był wówczas moim wyzwoleniem, gdy świadomie go podnosiłam; z pokorą lub z desperacją, ale próbowałam go nieść. Wbrew ludzkiej logice właśnie wtedy ciężar owego krzyża był coraz mniejszy. Widziałam dobre plony mojej pracy, czułam radość z przemiany w moim sercu.

Uczestniczyłam w kilkudziesięciu konferencjach na tematy położnicze i jako słuchacz, i jako wykładowca. Wciąż doskonalę swoje umiejętności zawodowe i od wielu lat przekazuję je innym położnym i lekarzom, by ziarno wiedzy o cudzie rodzenia mogło się rozsiewać i wzrastać w sercach i umysłach tych ludzi, których Bóg pokierował tak, by wybierając zawód położnej, położnika, chcieli naprawdę pomagać kobietom, by wykonywali swój zawód z radością serca. Własne doświadczenia traktuję jak dobre ziarna: wrzucane w dobrą „położniczą glebę” dają wielokrotny plon. Z plonu wydziela się najlepsze ziarna do następnych zasiewów. Od wielu lat dzielę się tym plonem ze wszystkimi, którzy zechcą z niego korzystać.

Czuję się obdarowana szacunkiem, przyjaźnią i serdecznością przez tych, którzy mi zaufali, powierzając mi bardzo intymną część swojego życia na czas rodzenia ich dzieci w domu. W tym kontekście moja praca zawodowa jest radością mojego serca, a „radość serca jest życiem człowieka” (Syr 30, 22). Szczęśliwa jestem, bo odczuwam mój zawód jako życiowe powołanie, odczuwam pełną satysfakcję z pracy w tym pięknym zawodzie.

Chcę podkreślić, że taki sposób „dotykania życia”, czyli słuchanie głosu serca, nie był moim marzeniem ani jakimś przemyślanym planem mojego postępowania. Był konsekwentnym działaniem tej przedziwnej siły, która mnie prowadzi i która kieruje mną w życiu od dnia moich narodzin, poprzez trudny czas dzieciństwa, potem przez całe życie we wszystkich jego aspektach, również rodzinnych, w moim małżeństwie. Mam nadzieję, że tą siłą jest Boża moc.

Z całego serca życzę wszystkim ludziom, którzy wybrali zawód medyczny czy opiekuńczy, by w swojej służbie drugiemu człowiekowi pracowali zgodnie z kanonami sztuki zawodu dla dobra tego człowieka, ale przede wszystkim, by w wolności słuchali głosu serca; może to właśnie głos Boży?

 

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...