Kłopot z Kościołem

List 1/2013 List 1/2013

Z ks. Bp. Grzegorzem Rysiem historykiem Kościoła, przewodniczącym Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji, rozmawiają Anna Dąbrowska i Sławomir Rusin

 

Jakie?

Kiedyś jeden z rektorów semi­narium opowiadał mi, że zgłosił się do niego młody człowiek po tragicznej śmierci księdza Nanow-skiego, który zginął w Alpach. Ten człowiek był znajomym Nanowskiego. Przed wakacjami złożył papiery na AGH i dostał się na studia. Po tym tragicznym wypadku w Alpach zabrał dokumenty z AGH i przyniósł je do seminarium. Kiedy je składał, powiedział: „Jeden ubył, jeden musi przybyć". Nie znam tego człowieka, mam na­dzieję, że dziś jest księdzem. W każdym razie na pewno jest człowiekiem, który wtedy myślał eklezjalnie, to znaczy nie tylko sobą i osobi­stymi kategoriami, ale tym, co jest potrzebne wspólnocie, w której funkcjonuje.

To oczywiście nie jest proste. Łatwo wpaść tu w myślenie naturalistyczne: mam poczucie odpowiedzialności, to znaczy, że jestem doj­rzały, a jak nie mam - to jeszcze nie. Wiara, jeśli jest przeżywana przez człowieka coraz poważniej i coraz głębiej, będzie prowadzić w tym kierunku, ale jest w nas wielki opór przed takim myśleniem, łatwo nam ustawiać się temu w poprzek. Jestem jednak przekonany, że Bóg ma dość siły, żeby w nas te wszystkie opory przełamywać i pomóc w wyjściu poza siebie. To jest raczej kwestia otwarcia się na łaskę, na działanie Boga, niż moralizowania w stylu: „Włączcie się, bo Kościół tego potrzebuje".

Szóstego dnia obrad Synodu Biskupów miała miejsce ciekawa sytuacja. Jeden z bi­skupów indyjskich wstał i powiedział: „Przez sześć dni słuchaliśmy o problemach w euro­pejskim Kościele. To są wasze problemy, one nas zupełnie nie dotyczą. Sekularyzm, kryzys rodziny, kryzys wartości, to wszystko zrodzone jest z europejskiego egoizmu. To nas komplet­nie nie dotyczy". W Azji większość katolików to ludzie, którzy wchodzą do Kościoła jako do­rośli po przeżytym katechumenacie, poprowa­dzeni w dojrzały sposób do decyzji o własnej wierze. To rodzi owoce. Dlatego kiedy słucha­ją tych naszych europejskich bied, kompletnie tego nie pojmują.

Jest jeden Kościół, ale jednocześnie jest Kościół indyjski, europejski, amerykański, afrykański. I każdy żyje swoimi sprawami...

Kościół jest przedłużeniem Wcielenia. Wcho­dzi, wciela się w konkretne ludzkie wspólnoty, różnie uwarunkowane, o różnych twarzach. To akurat jest fantastyczne. We wszystkich nie­mal dokumentach związanych z ostatnim sy­nodem mamy zalecenia, żeby katolicy wresz­cie zaczęli uczyć się od siebie nawzajem. Zwłaszcza, żeby stare Kościoły uczyły się od nowych, które w swoich społeczeństwach sta­nowią religijną mniejszość. W Azji generalnie katolicy są mniejszością, ale jakby policzyć, jaki procent stanowią w Kościele katolickim, to okaże się, że jest ich więcej niż Europejczy­ków.

A Kościół wciąż jest europocen-tryczny...

I tak, i nie. Ostatni synod był zdecydowanie refleksją całego Kościoła, powszechność była na nim bardzo wyraźna. O wiele bardziej euro-atlantyckie jest kolegium kardynalskie.

Co jest istotą Kościoła? Mamy jego różne twarze, ale musi być też wspólny rdzeń.

Kościół jest tam, gdzie jest działanie Ducha Świętego, i to jest najważniejsza odpowiedź. Ona jest zawarta w stwierdzeniu soborowym, które mówi, że Kościół jest jakby sakramen­tem. W teologii mówi się: prasakramentem, znakiem łaski, widzialnym znakiem tego, co jest niewidzialne. Bardzo ważne jest, by przy opisywaniu Kościoła nie rozdzielać tych dwóch wymiarów: widzialnego i niewi­dzialnego.  Każde takie rozdzielanie jest równie niebezpieczne, jak nie­bezpieczne jest ono na poziomie chrystologii.  W jednym z  pod­ręczników eklezjologii, wydanym jeszcze pod redakcją kardynała Ratzingera, podkreśla się, że herezje  eklezjologiczne są analogiczne do herezji chrystologicznych. Gdy po­strzegamy Kościół na spo­sób monofizycki, to zlewa się w nim to, co boskie i to, co ludzkie, a wtedy to, co ludzkie, przestaje być ważne. Najistotniejszy staje się wówczas wymiar duchowy. Ludzki wymiar podkreśla się z kolei w eklezjologicznym arianizmie. Kiedy po­patrzymy na historię Kościoła, to zauważymy, że te akcenty różnie kładziono, trochę na za­sadzie wahadła. Raz akcentowano hierarchię, strukturę, a potem, na zasadzie zaprzeczenia mówiono, że w Kościele najważniejsze jest to, co duchowe, łaska, więź osobista i niczego więcej nie potrzeba. Tymczasem, jak jeden i ten sam jest Chrystus, tak jeden i ten sam jest Kościół; widzialny i niewidzialny, grzeszny i święty.

Tylko ta grzeszność Kościoła, zwłaszcza nauczającego, trochę boli, szczególnie, że poucza się nas, jak mamy żyć.

Co robisz, jak jesteś grzeszny?

Idę do spowiedzi.

Zgadza się. Jednym z najważniejszych darów, jakie Kościół otrzymał od Boga, jest możliwość podjęcia przez niego tematu grzechu. Nie w ten sposób, że się strasznie oburzam na popełnione zło, czy też przeciwnie, zachowuję w jego obliczu stoicki spokój. Chrystus wcielił się w związku z grzechem i Kościół również jest posłany do świata w związku z grzechem. W Chrystusie Bóg nie godzi się na to, żeby czło­wiek pozostał bezradny wobec grzechu. Rudolf Hess przed śmiercią rozmawiał z kapelanem, bo znalazł się ksiądz, który poszedł poroz­mawiać z tym człowiekiem. Ksiądz, owszem, był przerażony tym, co stało się w Auschwitz, nie mieściło mu się to w głowie, ale wiedział, że jest odpowiedź nawet na tak straszne zło. Kościół jest wspólnotą, w której żaden grzesznik nie zostaje zostawiony samemu sobie. I to absolutnie nie oznacza układów kumpelskich i zamiatania pod dywan. Zamiatanie pod dywan jest właśnie zostawieniem grzesznika jemu samemu, bo pokazuje mu się, że w sumie nie ma problemu. Można mówić o zgorszeniu w Kościele, ale można też pokazać zupełnie inną perspektywę, perspektywę Ewangelii, w której Chrystus Szymona robi Piotrem, opoką po jego trzykrotnym zaparciu się.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...