Polska szkoła na zakręcie

Przewodnik Katolicki 34/2013 Przewodnik Katolicki 34/2013

Szkoły są masowo likwidowane, klasy nadal przepełnione, tysiące nauczycieli traci pracę, a ci, którzy ją mają, zamiast poświęcać swój czas uczniom, tracą go na papierkową robotę – obraz polskiej edukacji u progu kolejnego roku szkolnego nie maluje się w zbyt kolorowych barwach.

 

Ludzie, którzy na edukacji „zjedli zęby”, załamują ręce nad zmarnowaną szansą na uzdrowienie polskiej szkoły, jaką było pojawienie się niżu demograficznego. Zamiast likwidować szkoły, można było przejść na nauczanie w mniejszych klasach, w których to – jak udowodniono naukowo – przyswajanie wiedzy jest znacznie skuteczniejsze. Mniejsze szkoły mogły stać się też bardziej przyjazne zarówno dla uczniów, ich rodziców, jak i samych nauczycieli. By tak się stało, potrzebna jest jednak ze strony państwa konsekwentna wizja rozwoju szkół. A tej od lat wyraźnie brakuje.

– Fala likwidacji szkół przypomina falę zamykania przedszkoli, jaka przeszła przez Polskę w latach 90. Teraz próbujemy tę sieć przedszkoli odbudowywać. To pokazuje, jak niespójna jest polityka edukacyjna w kraju – twierdzi Alina Kozińska-Bałdyga, prezes Federacji Inicjatyw Oświatowych. Jej zdaniem każda szkoła na wsi powinna być uratowana, bo jej zamknięcie oznacza degradację danej miejscowości. Likwidacja w mieście prowadzi zaś do tworzenia placówek z setkami anonimowych uczniów. – Szkoły powinny być miejscami działalności edukacyjnej, kulturalnej i przedsiębiorczości – uważa.

Jeszcze dalej idzie wybitny pedagog prof. Aleksander Nalaskowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, który uważa likwidację szkół za wybitnie szkodliwą nie tylko dla systemu edukacji, ale i dla państwa polskiego jako całości. – Tak długo, jak przy drogach napotykamy polskie urzędy pocztowe czy szkoły, tak długo wiemy, że jesteśmy u siebie. Likwidacja szkół to odcinanie po kawałku polskiej państwowości, to w gruncie rzeczy powolna likwidacja państwa. W takim przypadku minister edukacji staje się syndykiem masy upadłościowej, a nie kreatorem procesów kulturowych – podkreśla.

 – Bardzo często likwidacji placówki, jako jednostki organizacyjnej, towarzyszy wyzbycie się przez samorządy budynków. Historia pokazuje, że już nigdy nie wracają one do oświaty. Nawet jeśli nie stanowią zbyt wielkiej wartości, to grunt pod nimi bywa cenny. Znam losy szkół przerobionych na hurtownie, magazyny czy rezydencje – dodaje prof. Nalaskowski.

Rodzice walczą o szkoły

Szkół próbują bronić zdesperowani rodzice. Tak jak kobiety z Dąbek, które przez ponad 20 dni prowadziły głodówkę, protestując przeciwko likwidacji tamtejszej szkoły podstawowej. Jednak wójt gminy Darłowo, na terenie której leżą Dąbki, pozostał nieugięty.

Czasem protesty przynoszą jednak skutek. Tak jak w przypadku łódzkiej szkoły podstawowej nr 61 przy ul. Okólnej w Lesie Łagiewnickim. Samorząd dopłaca do niej więcej niż do innych placówek, bo połowa spośród 130 uczniów jest spoza Łodzi, głównie ze Zgierza. A sąsiednie gminy odmówiły partycypowania w kosztach (według obliczeń UMŁ powinny dokładać rocznie 380 tys. zł). Tej finansowej kuli u nogi miasto postanowiło się więc pozbyć. Ogłosiło, że szkołę zlikwiduje – stopniowo, wstrzymując nabór.

Rodzice nie chcieli o tym słyszeć. Na grudniową debatę o reformie przyszli uzbrojeni w prezentację multimedialną. Pokazali m.in. drogę, którą musiałyby iść ich dzieci do innej najbliższej szkoły. W śniegu, przez las. W styczniu wyszli na ulice. Chodzili po przejściu dla pieszych na
ul. Okólnej, uniemożliwiając przejazd. Zablokowali też ulicę. Nie zraził ich mróz. W końcu miasto się ugięło i szkołę zostawiło. Przynajmniej na razie.

W wielu przypadkach nauczyciele i rodzice zakładają stowarzyszenia, żeby ratować małe placówki, które są obciążeniem dla samorządów. Wiele z nich bardzo dobrze sobie radzi. Z danych opolskiego kuratorium wynika, że pięć lat temu działało ich tam zaledwie 110. Obecnie jest ich już 176 i świetnie sobie radzą. Dla przykładu niepubliczna szkoła w Grodzisku pod Strzelcami Opolskimi wybudowała własną halę gimnastyczną za ponad 2 mln zł, co wcześniej nie udało się nawet gminie.

Stowarzyszeniom opłaca się prowadzić szkoły bardziej niż samorządom, bo nie zatrudniają one pracowników na podstawie Karty Nauczyciela. To oznacza, że mogą im płacić nawet o połowę mniej, niż zarabiają nauczyciele w publicznych placówkach. Mogą też dawać im znaczne premie motywacyjne uzależnione od wyników.

Zatrudnią, by zwolnić

O tym, że zbyt pochopna likwidacja szkół już wkrótce może odbić się czkawką, przekonamy się już w 2014 r. Wówczas szkoły w Polsce zostaną zalane gigantyczną falą uczniów. Do placówek edukacyjnych trafi, jak obliczył „Dziennik Gazeta Prawna”, nawet 680 tys. dzieci. Czyli dwukrotnie więcej niż obecnie. Za dwa lata do 7-latków dołączą obowiązkowo 6-latki. Na domiar złego, kumulacji ulegną roczniki z większą niż dzisiaj liczbą dzieci. Do tej pory do szkół trafiały grupy liczące ok. 350 tys. W 2014 r. teoretycznie będzie ok. 400 tys. 6-latków i podobna liczba 7-latków.

Samorządy i dyrektorzy szkół w wielu wypadkach już dzisiaj nie mają złudzeń, że nie zawsze będą w stanie poradzić sobie z takim obciążeniem. Jeszcze większy kłopot czeka szkoły z zatrudnianiem nauczycieli. Będą ich potrzebowały więcej, ale tylko dla tych uczniów, którzy rozpoczną edukację w roku 2014. Dyrektorzy i samorządowcy przyznają wprost, że będą zatrudniać, aby potem zwalniać.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| SZKOŁA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...