Mówili o nas: Partisanen! Banditen!

Życie Duchowe Lato/2014 Życie Duchowe Lato/2014

Myślałam już, że czeka mnie Pawiak. Ale na wierzchu moich rzeczy leżał podręcznik do nauki języka niemieckiego. Kiedy zobaczył ją kontrolujący nas hitlerowiec, powiedział tylko: „Sher gut!” – „Bardzo dobrze!” i puścił mnie. Doszłam więc do szkoły.

Uratował wam życie?

Na początku byłam przekonana, że dostaniemy strzał w tył głowy, ale nic takiego się nie stało. Nie wiem, co – oprócz woli Bożej – sprawiło, że nas wyciągnął z tego szeregu. Później grupę, w której się znalazłyśmy, Niemcy poprowadzili przez miasto na Dworzec Zachodni, a następnego dnia czy dwa dni później pociągiem zawieźli nas do wspomnianego już obozu w Pruszkowie. Jechałam razem z Henią Żukowską „Żuk”, która nie wsiadła na prom. Przechodzący przez wagon żołnierz Wehrmachtu, widząc naszą nędzną kondycję, chciał nam dać bochenek chleba i kiełbasę. Powiedział: „Ich habe Kinder, essen Sie” – „Mam dzieci, jedzcie”. Ja jednak, po tym wszystkim, co przeszłam i widziałam, odsunęłam podawane jedzenie. Nie wydawało mi się wtedy możliwe przyjąć pomoc od Niemca.

W Pruszkowie było około dwóch tysięcy osób, które przydzielano albo do pracy w Rzeszy, albo na terenie Polski. Ja zostałam zakwalifikowana na roboty do Niemiec, ale jedna z polskich pielęgniarek Czerwonego Krzyża zaczęła krzyczeć, że jestem ciężko ranna i chora na gruźlicę. Kiedy zostałyśmy same, powiedziałam jej, że nigdy nie chorowałam na gruźlicę, ale ona odparła: „Od dzisiaj masz gruźlicę i codziennie musisz mieć gorączkę”. Umieściła mnie w baraku dla chorych zakaźnie i pokazała, w jaki sposób pocierać termometr, by wskazywał wysoką temperaturę. Była to więc kolejna osoba, która mnie ocaliła, tym razem przed wywózką. Niemcy bowiem bardzo bali się wszelkich zakaźnych chorób.

Potem wywieziono mnie do Krakowa, gdzie pracowałam w niemieckim kasynie jako dziewczyna kuchenna. Przed Bożym Narodzeniem odnalazła mnie tam jedna z ciotek. Dowiedziałam się od niej, że tatuś jest w Ożarowie pod Warszawą, a moja siostra Rysia w obozie. Korzystając z tego, że kuzyn jechał do Pruszkowa, uciekłam z Krakowa i w ten sposób przedostałam się do Ożarowa, do tatusia.

Co stało się z rannymi i „Doktor Konstancją”?

O ich losie dowiedziałam się dużo później. Kiedy Niemcy skończyli rozstrzeliwać wychodzących z piwnicy, jeden z oficerów zszedł na dół i zapytał, kim są leżący tam ludzie. „Doktor Konstancja” odpowiedziała, że to chorzy i ranni, a ona się nimi opiekuje. Jednak jeden z leżących tam mężczyzn, folksdojcz, zaczął krzyczeć po niemiecku, że to powstańcy, a on sam został tu siłą zatrzymany. Wtedy ów oficer założył eleganckie rękawiczki, wyciągnął rewolwer i zaczął po kolei strzelać do znajdujących się w piwnicy ludzi, a „Doktor Konstancji” kazał stwierdzać zgon. Uratowała tam siedemnaście osób. Przy Niemcu stwierdziła ich zgon, zaznaczając sobie w jakiś sposób, że są tylko postrzelone. Później opiekowała się nimi, co jakiś czas cudem unikając rozstrzelania przez inne oddziały esesmanów i własowców.

Jakie były dalsze losy Siostry?

W Ożarowie, jeszcze przed zakończeniem wojny, zaczęłam brać udział w tajnych kompletach prowadzonych przez miejscowe siostry urszulanki. Tam skończyłam pierwszą klasę liceum. W lecie 1945 roku razem z grupką dzieci, którymi opiekowały się siostry, pojechałam na letni obóz do Milanówka. Cały czas przyglądałam się siostrom i ich życiu. Wydawały mi się jakieś „dziwne”, ale też intrygowały mnie. Zaczęłam się więcej modlić. Wcześniej bowiem, jak już wspomniałam, nie byłam osobą praktykującą. Prowadziłam z Bogiem dyskusje, nie chodziłam do kościoła, nie interesowały mnie ani lekcje religii, ani rekolekcje. Do osiemnastego roku życia nie wiedziałam, co to jest różaniec. Ojciec wychowywał mnie w duchu zasad chrześcijańskich, ale sam nie był praktykujący, a ja byłam „córeczką tatusia”.

Powoli, powoli, ale w końcu Pan Bóg do mnie dotarł. Na trzecim roku studiów na Uniwersytecie Warszawskim, w 1948 roku, wstąpiłam do zakonu sióstr urszulanek. Dramatyczne przeżycia powstańcze, tak bolesne dla młodej przecież dziewczyny, którą wówczas byłam, na długo stały się tematem tabu, o którym się nie rozmawiało. Przez całe lata nie mogłam też przezwyciężyć niechęci do języka niemieckiego i uczyć się go. Nie mogłam też oglądać filmów o czasach drugiej wojny światowej. Widok niemieckich mundurów był dla mnie traumatyczny. Mam jednak świadomość, że udział w Powstaniu nie wpłynął decydująco na moje podejście do życia, stosunek do Boga i powołanie.

A co dzisiaj Siostra czuje wobec Niemców?

W każdym narodzie są dobrzy i szlachetni ludzie, także pośród Niemców. Doświadczyłam tego, będąc uratowaną z egzekucji i nierozstrzelaną. Również poczęstunek w pociągu podczas wojennej zawieruchy, gdy Niemiec przyniósł chleb i kiełbasę, był wyrazem współczucia.

 

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...