„Zrodzony, a nie stworzony”

W drodze 9/2014 W drodze 9/2014

Niedawno ktoś mnie zapytał: „Od lat w każdą niedzielę powtarzam te słowa, a dopiero niedawno uświadomiłem sobie, jak mało je rozumiem. Dlaczego w wyznaniu wiary z takim naciskiem podkreśla się, że Syn Boży jest zrodzony, a nie stworzony? O co tu chodzi? Co my, jako Kościół, wyznajemy, kiedy wypowiadamy te słowa?”.

 

Szukanie odpowiedzi na to pytanie zacznijmy od innego pytania: Dlaczego Pan Jezus, który tak często mówił o Ojcu niebieskim, z żelazną konsekwencją nazywał Go: „Ojciec mój” albo: „Ojciec wasz”? Nigdy nie mówił o Nim, że jest On naszym wspólnym Ojcem. Raz nawet podkreślił, że Ojciec przedwieczny zupełnie inaczej jest Jego Ojcem i naszym Ojcem: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego” (J 20,17).

Odpowiedź nasuwa się sama: On jest jedynym Synem Bożym w sensie dosłownym. Kiedy w starszych tekstach w Piśmie Świętym nazywani jesteśmy synami Bożymi, ma to znaczenie przenośne (Bóg jest dla nas jak Ojciec, tzn. kocha nas, opiekuje się nami, przebacza nam itp.). Dopiero w tekstach apostolskich nabiera to głębszego sensu: jesteśmy synami albo dziećmi Bożymi jako wezwani do udziału w Bożym synostwie Syna Jednorodzonego.

To, że tylko Jezus Chrystus jest Synem Bożym w całym tego słowa znaczeniu, zostało podkreślone w Nowym Testamencie z wielką starannością. Niekiedy nazywa się Go Synem Jednorodzonym. „Tak Bóg umiłował świat – wyjaśniał Pan Jezus Nikodemowi – że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16; por. 3,18; 1 J 4,9). I z całą pewnością Jednorodzony Syn Boży jest prawdziwym Bogiem: „Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył” (J 1,18).

Jedyność Jego Bożego synostwa potwierdził sam Ojciec przedwieczny w objawieniu nad Jordanem: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 3,17), i na Górze Przemienienia (por. Mt 17,5). I tylko do jedynego Syna Bożego mogą się odnosić Jego słowa: „Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27; por. Łk 10,22).

Majsterkowanie Ariusza przy słowie Bożym

Kiedy w 313 roku skończył się czas prześladowania Kościoła i liczba chrześcijan nie do końca autentycznych zaczęła znacząco wzrastać, pojawiły się bardzo niebezpieczne dla wiary chrześcijańskiej tendencje do podporządkowania jej mentalności pogańskiej. Szczególnie groźny okazał się pomysł aleksandryjskiego prezbitera Ariusza, żeby prawdę o boskości Syna Bożego wyrazić w kategoriach pogańskiego politeizmu. Ariusz nie odrzucał prawdy o tym, że nasz Zbawiciel jest Bogiem – świadectwa Nowego Testamentu na ten temat są zbyt jednoznaczne. Jednak poganie byli przyzwyczajeni do wierzeń w istnienie wielu bogów – niekoniecznie równych sobie, w stosunku do siebie wzajemnie wcześniejszych lub późniejszych, nie zawsze ze sobą zgodnych. Otóż Ariusz wystąpił z tezą, że Syn Boży, owszem, jest Bogiem, tyle że nie do końca prawdziwym, bo jest Bogiem stworzonym przez Boga Ojca, od Niego młodszym i niższym.

Głównym trzonem wywodów Ariusza była analiza pojęcia „syn”. „Kiedy rodzi się tobie syn – spróbujmy zrekonstruować jego argumentację – to najpierw musiałeś być ty. Był więc czas, kiedy nie miałeś syna i nie byłeś ojcem. Ponadto w stosunku do dziecka, które ci się urodziło, jesteś większy i mądrzejszy, i mocniejszy”.

W oparciu o powyższą analizę arianie twierdzili, że Ojciec przedwieczny jest wcześniejszy od swojego Syna i że był czas, kiedy nie miał Syna, a wtedy nie był jeszcze Ojcem, i że zrodzony przez Niego Syn tylko w szerokim znaczeniu jest Bogiem, w rzeczywistości bowiem jest Jego stworzeniem. Rzecz jasna, Ariusz i jego zwolennicy odwoływali się do Pisma Świętego. Jednak czynili to w taki sposób, żeby „potwierdzało” ono ich bluźniercze tezy. W Piśmie Świętym nie szukali słowa Bożego, ale poparcia dla swoich niezgodnych z Pismem Świętym poglądów. Mówiąc krótko, przy słowie Bożym majsterkowali.

Analizie Ariusza nie da się nic zarzucić, kiedy odniesiemy ją do dzieci ludzkich. Opiera się ona wręcz na założeniu, że dziecko ludzi jest człowiekiem. Kiedy jednak Ariusz i jego zwolennicy proponują zastosowanie tej samej analizy do pojęcia Syna Bożego, prowadzą ją w oparciu o dokładnie przeciwne założenie. Oni z góry – i gruntownie niezgodnie z Pismem Świętym – zakładają, jakoby Syn Boży tak naprawdę wcale nie był Synem Bożym, a wobec tego, nawet jeżeli nazywamy Go Bogiem, to wcale nie jest Bogiem prawdziwym.

Chcąc odciąć się od tak radykalnego przeinaczania wiary, sobór powszechny, który w 325 roku zebrał się w Nicei, podkreślił boskość Chrystusa Pana i wyraził to w formie niezwykle rozbudowanej formuły Credo: Wierzę „w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego; zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało”.

Warto podkreślić, że symbol wiary, uchwalony w Nicei i uzupełniony w 381 roku przez sobór w Konstantynopolu, jest wspólnym dziedzictwem Kościoła katolickiego, wszystkich Kościołów wschodnich oraz ogromnej większości kościelnych wspólnot protestanckich.

Nasz udział w Bożym synostwie Chrystusa

Wiara nie miałaby sensu, gdyby nie zależało nam na tym, aby wierzyć w Chrystusa prawdziwego, a nie jakiegoś przeinaczonego. Apostołowie przypominali o tym z wielką stanowczością. Kto „nie uznaje – pisał apostoł Jan – że Jezus Chrystus przyszedł w ciele ludzkim, taki jest zwodzicielem i Antychrystem” (2 J 1,7). „A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał – uczył z kolei apostoł Paweł – daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1 Kor 15,14).

Mówiąc krótko: Wierzymy dlatego, że to jest prawda, a gdybyśmy wierzyli w coś nieprawdziwego, obrażalibyśmy Boga, wierząc niezgodnie z tym, co On sam nam o sobie objawił. Błąd Ariusza wywołał w Kościele wiele zamieszania, bo jako chrześcijanie przywiązujemy ogromną wagę do tego, żeby wierzyć zgodnie z prawdą.

Gdyby Syn Boży nie był prawdziwie Bogiem, to również nie byłby prawdziwie Synem Bożym. Gdyby był tylko stworzeniem, choćby i najdoskonalszym, to nie byłby ani Synem Bożym, ani Bogiem. Samo pojęcie Boga stworzonego jest wewnętrznie sprzeczne. To dlatego w każdą niedzielę wyznajemy: „zrodzony [bo jest Synem], a nie stworzony [bo jest prawdziwym Bogiem]”.

Wobec powyższego: Gdyby Syn Boży nie był prawdziwie Bogiem, jaki sens miałaby obietnica, że mamy „stać się uczestnikami Bożej natury” (2 P 1,4)? W swoim niepojętym miłosierdziu Pan Bóg już teraz czyni nas coraz bardziej podobnymi do Chrystusa: „Wszyscy bowiem dzięki wierze jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa” (Ga 3,26n). Owszem, synami Bożymi jesteśmy dopiero zaczątkowo, ale łaska Boża w nas zmierza do tego, „aż Chrystus się w nas w pełni ukształtuje” (Ga 4,19). Cała ta wspaniała nauka utraciłaby swój fundament, gdyby Chrystus Pan był Synem Bożym tylko w sensie przenośnym.

Sam Pan Jezus uczy nas, że „jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć Królestwa Bożego” (J 3,3). Niewątpliwie mówił o naszym narodzeniu z Boga, o naszym udziale w Jego zrodzeniu z Boga: „Wszystkim, którzy przyjęli Słowo, udzieliło Ono moc, aby się stali dziećmi Bożymi – tym, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili” (J 1,12n; por. 1 P 1,3; Jk 1,18). Zatem jest w nas – jeśli uwierzyliśmy w Chrystusa i trwamy w Jego łasce – już nie tylko życie ludzkie, życie stworzone, ale jest w nas (strach pomyśleć!) życie samego Boga i właśnie na tym polega nasz udział w Bożej naturze. Jako ludzie jesteśmy stworzeni przez Boga, ale jako należący do Chrystusa doznajemy przebóstwienia, otrzymujemy udział w Jego zrodzeniu z Boga.

Rzecz jasna, nieskończona przepaść dzieli nie tylko Stwórcę od stworzenia, ale również zrodzenie Syna Jednorodzonego i nasze zrodzenie z Boga. Syn Jednorodzony jest Bogiem Prawdziwym, my nigdy nie przestaniemy być stworzeniami powołanymi do istnienia z nicości. On jest Synem z natury, my – dziećmi adoptowanymi. Ale jakże cudowna to adopcja! Polega ona na tym, że miłość Boża czyni nas naprawdę jednym z Chrystusem. Otrzymaliśmy przecież tego samego Ducha Świętego, który „przenika wszystko, nawet głębokości samego Boga” (1 Kor 2,10). Pomyśleć, że ten sam Duch Święty przenika również nas, to właśnie dzięki Niemu możemy prawdziwie wołać do Boga: Abba, Ojcze! (por. Rz 8,15; Ga 4,6).

Jacek Salij – ur. 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii UKSW, autor wielu książek i artykułów. Mieszka w Warszawie.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...