Poza Kościołem

Być dla innych 60/2015 Być dla innych 60/2015

Blokowisko na Mokotowie. Gdzieś na szóstym piętrze jestem umówiona – mam rozmawiać o miłości. Przysiędze małżeńskiej i wierze. Bohaterem wydarzenia jest kobieta, młoda, z dwiema córeczkami. Starsza ma 9 lat, młodsze – zaledwie cztery. Jej opowieść, której fragmenty znam z rozmowy telefonicznej jest wstrząsająca. Winda niestety w remoncie, więc lekko zadyszana stanęłam pod numerem 73. Pani Anna już na mnie czekała. Herbata i ciasteczka na kuchennym stole zapraszały do rozmowy.

 

- Jak w tym ciepłym spokojnym domu pytać o tragiczne chwile? – myślałam. Drzwi do pokoju dziewczynek były lekko uchylone, maleńka Basia spała, starsza Dorotka coś rysowała siedząc przy biurku.

- Zamknę drzwi, żeby im nie przeszkadzać – gospodyni zauważyła moje zakłopotane spojrzenie.

Domknęła drzwi i siadła przy stole.

- Kiedy poznałam Adama byłam zauroczona jego talentem. Wszystko, czego się dotknął nabierało pięknych kształtów – jest artystą, robi piękne rzeczy ze srebra. Dostałam od niego pierścionek ze srebrną stokrotką. Na palcu pani Anny zalśniło cyrkonowe oczko  pięknego pierścionka.

- Czyli nie wyrzuciła go pani? Zapytałam

- To świadek prawdziwej miłości, jaka nas połączyła. Kiedy braliśmy ślub w kościele byłam najszczęśliwsza na świecie. Rok później urodziła się Dorotka – tato zrobił jej srebrny szkaplerz i zawiesił nad łóżeczkiem: „żeby w dzień i w nocy była chroniona” tak mówił. Obydwoje pochodzimy z rodzin wierzących, i mąż z dumą niósł Dorotkę do kościoła, żeby ją ochrzcić.

Miał wiele zamówień, pracował więcej i więcej – siedział całymi nocami. Kiedy zauważyłam, że pod jego ulubionym stolikiem stoi butelka z alkoholem, nie widziałam w tym nic złego. Byłam zajęta opieką nad córeczką.

Pierwsza awantura była dla mnie szokiem – Dorotka zaczęła chodzić i pewnego wieczoru weszła do jego pracowni – był pijany, ale dziecko tego nie rozumiało. Pobiegłam za nią, kiedy usłyszałam jej krzyk. On stał nad nią, czerwony ze złości i zamierzał się, żeby ją uderzyć. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Później już było tylko gorzej. Pił codziennie – ale zamykał się w pracowni. Kiedy stukałam do drzwi – wypadał z krzykiem. Starałam się żyć obok niego – kiedy trzeźwiał  przepraszał mnie i obiecywał , że to się zmieni, że żyje w stresie, ma wiele zamówień i „nie wyrabia się”. Że chce zarobić na nowe, większe mieszkanie. Że mnie kocha.

Wierzyłam mu. Dorotka miała cztery lata, kiedy ją pobił. Był pijany, wyszedł z pracowni żeby zabrać coś do jedzenia z lodówki, a ona jeszcze nie spała, rozsypała klocki na podłodze… Rzuciłam się w jej obronie – ze złamaną ręką trafiłam na pogotowie.

- Czy był agresywny tylko, kiedy był pijany?

- Tak. I to było  najgorsze – kiedy trzeźwiał błagał o przebaczenie, obiecywał, płakał, a ja mu wierzyłam. Jednak coś we mnie pękło, kiedy siedziałam na izbie przyjąć zdrową ręką tuląc do siebie Dorotkę. Nie chciałam mu szkodzić, powinnam złożyć zeznania na policji, ale nie mogłam tego zrobić, jest ojcem mojej córeczki, przysięgałam w kościele, że zawsze przy nim będę…

Głos kobiety zadrżał a w oczach pojawiły się łzy. Na półce za jej plecami zauważyłam zdjęcie ślubne: patrzą sobie w oczy mocno trzymając się za ręce.

- Wierzyła pani w jego obietnice?

 - Po tym  fakcie już nie. Nie chciałam niczego od niego już słyszeć . Powiedziałam, ze ma natychmiast wynieść się z domu. I on to zrobił. Kiedy był trzeźwy nigdy niczego mi nie odmawiał. Spakował swój warsztat i ubrania. Kiedy wróciłam ze szpitala do domu – już go nie było. I to było dla mnie tak samo straszne, jak awantury, które urządzał.

Anna kochała swojego męża – choć to raniąca, i trudna miłość. Została sama z córeczką. Pół roku później mąż zastukał do drzwi.

-  Wpuściłam go – popłynęła dalej opowieść.  Te miesiące zatarły już ból i pamięć strasznych chwil. Zaczęłam za nim tęsknić, a Dorotka? Codziennie klękając przy łóżeczku modliła się za Tatusia. Pytała, kiedy wróci do domu. Tłumaczyłam jej, że jest chory, i musi długo się leczyć. Jednak nie robiłam sobie nadziei – ja nie potrafiłam jeszcze modlić się za niego. Raczej zmagałam się z Panem Bogiem zarzucając Go pytaniami: dlaczego na to pozwolił? Przecież obydwoje w Niego wierzyliśmy, chodziliśmy razem w niedzielę do kościoła, uczyliśmy Dorotkę pacierza.

Kiedy mąż stanął na progu i zobaczyłam błaganie w jego szarych oczach – na nowo chciałam mu zaufać, przyjęłam za dobra monetę jego słowa, spokój, którym emanował. Powiedział, że przez sześć miesięcy był na terapii, że zrobi wszystko, abyśmy byli szczęśliwi. Wybaczyłam mu i dwa miesiące później spodziewałam się kolejnego dziecka. Mąż wrócił do swojej pracowni i było jak kiedyś, dobrze i szczęśliwie. Trzymał się postanowień, alkohol w domu nie istniał. Miał nowe zamówienia i zarobił na większe mieszkanie. Przenieśliśmy się tuż przed narodzinami Basi. Dorotka była szczęśliwa: miała w domu Tatę i czekała na siostrzyczkę – wydawało się, że nie pamięta strasznych wydarzeń.

Wracałam od ginekologa, zabrałam Dorotkę od babci i jechałyśmy do domu. Mała była śpiąca, ale ja nie mogłam wziąć jej na ręce – to był koniec ósmego miesiąca, brzuch miałam ogromny. Nie mogłam znaleźć klucza w torebce – zadzwoniłam do drzwi – wiedziałam że mąż jest w domu, pracuje. Długo nie otwierał, więc naciskałam guzik dzwonka. Z tego wieczoru pamiętam jeszcze jego wykrzywioną twarz i przekrwione, nieprzytomne oczy – do dziś nie wiem, czy widział, że to ja stoję przed nim, czy widział Dorotkę – rzucił się do przodu odpychając mnie z  całej siły. Więcej nie pamiętam – obudziłam się w szpitalu.

Sąsiedzi później opowiadali mi, że usłyszeli łomot na schodach i wybiegli na korytarza. On głośno przeklinał a ja leżałam nieprzytomna na półpiętrze. Dorotka trzymała się kurczowo poręczy i rozpaczliwie płakała.

Basia urodziła się przedwcześnie, miała problemy z oddychaniem. Na szczęście wszystko minęło. Mąż trafił do aresztu, po trzech miesiącach wyszedł, nie chciałam zeznawać przeciw niemu. Rozwiodłam się z nim. Choć wiem, ze to chory człowiek, alkoholik – wiem też, jaki potrafi być dobry i czuły. Wciąż go kocham i jest mi bardzo ciężko i samotnie. Nie odważę się na kolejne próby bycia z nim, ale też nigdy nie zwiąże się z innym mężczyzną.

- Skąd bierze pani siłę do tej miłości tak bolesnej?

- Pamiętam moment, kiedy pokochałam chłopaka, młodego mężczyznę. Pamiętam jak na mnie patrzył, opiekował się i wciąż pamiętam jego dobre słowa. Wiem, że mnie nie zdradził, że on też ciągle mnie kocha. Po prostu jest słaby i chory. Moi rodzice namawiają mnie, żebym sobie kogoś znalazła – martwią się, że jestem sama z dziećmi, straszą samotnością. Ale ja raz zaufałam mężczyźnie i oddałam swoje życie właśnie jemu i nie zrobię tego po raz drugi.

Ja sama czuję się jakby napiętnowana – jestem rozwódką i czuję na sobie nieprzychylne spojrzenia sąsiadów, kiedy wchodzę do kościoła. Trudno jest mi słuchać kazań w których najczęściej mówi się o rodzinie: jak jest ważna, o szacunku i miłości małżonków, odpowiedzialności za dzieci. Mam wrażenie, że dobra , szczęśliwa rodzina jest jedyną drogą do nieba, a ja – jestem w jakiejś pustce, bez szans na zbawienie. Zresztą proszę powiedzieć – czy słyszała pani kiedyś w kościele, żeby ksiądz powiedział coś dobrego o ludziach rozwiedzionych? O matkach które zostały same z dziećmi? Czy słyszała pani kiedyś w kościele słowa wsparcia dla osób porzuconych przez współmałżonków? Jakiś list biskupów do parafian, żeby otoczyli opieka osoby porzucone i samotne?

- To prawda – nie słyszałam – odpowiedziałam.

- Od rozwodu nie chodzę do spowiedzi i komunii bo przecież rozwiedzionym nie wolno, ale bardzo brakuje mi tego.

- Jak to? Przecież może pani przyjmować komunię, zakaz kościoła dotyczy osób, które wejdą po rozwodzie w nowe związki! – byłam zdumiona.

- Jak to? – pani Anna była zaskoczona. Czyli rozwód nie stawia człowieka poza kościołem?

- Rozwód w kościele nie istnieje. W świetle nauczania kościoła jest pani ciągle żoną swojego męża, i nie ma żadnego powodu w pani sytuacji, żeby pani czuła się poza kościołem. To wspólnota parafialna powinna panią otoczyć opieką a proboszcz co najmniej raz w miesiącu odwiedzać i pytać, jak może wam pomóc.

Kobieta rozpłakała się, ta trudna rozmowa była dla niej bardzo wymagająca. Podałam jej chusteczkę – a ona spojrzała na mnie przez łzy. I nagle zobaczyłam, że zaczyna się uśmiechać.

- To niesamowite. Przez ostatni rok bałam się, że moja Dorotka, która razem z dziećmi z klasy przygotowuje się do pierwszej komunii, nie zostanie dopuszczona do sakramentu. Że razem jesteśmy poza Kościołem i że w ostatniej chwili proboszcz powie, że dzieci rozwiedzionych rodziców nie mogą przyjąć pana Jezusa. Dobrze, że zgodziłam się na tę rozmowę, czuję, jakby ogromny kamień spadł mi z serca.

Elżbieta Ruman - dziennikarka TVP, teolożka i pisarka, laureatka Nagrody im. Macieja Łukasiewicza (2015) przyznanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...