Proszę księdza, wypraszam sobie…

Życie duchowe Lato/2015 Życie duchowe Lato/2015

Z Wawrzyńcem Grotkiem SJ, kapelanem w Areszcie Śledczym Warszawa-Mokotów, rozmawia Jacek Siepsiak SJ

 

Wydawałoby się, że zadośćuczynienie przez modlitwę nie będzie trudne, ale codzienność pokazuje, że tak nie jest. Kiedy zachęcam więźniów do modlitwy za ludzi, których skrzywdziliśmy, nieraz słyszę: „Ja nikogo nie skrzywdziłem”. Kiedy więc mówię: „Módlmy się za ludzi, którzy nas skrzywdzili”, w odpowiedzi padają słowa: „Co, za tę sześćdziesiątkę? Nigdy w życiu!”. A „sześćdziesiątka” to tak zwany mały świadek koronny, który idzie na współpracę z policją i prokuratorem. Podobną niechęć widać u osadzonych, kiedy zachęcam ich do modlitwy za służbę więzienną, prokuratorów i sędziów decydujących o przyszłości osadzonych.

Zdarzają się jednak małe cuda: jeden z więźniów, mimo że wcześniej nie do przyjęcia była dla niego modlitwa za ową „sześćdziesiątkę”, przełamał się. I co się okazuje: na ostatniej rozprawie świadek wycofał swoje zeznania. Kiedyś zachęcałem do modlitwy w intencji przyszłości. Jeden z więźniów postanowił, że będzie się modlić, by prokurator dał mu sześć lat, a nie osiem, jak odgrażał. Pamiętam, że powiedziałem wtedy z przekąsem: „Lepiej, bracie, pomodliłbyś się o sprawiedliwy wyrok”.

Ile dostał?

Dwa i pół roku… Kiedyś jednemu z prokuratorów, który zajmuje się sprawami sądowymi wewnątrz więzienia, na tak zwanych wokandach, powiedziałem: „Zazdroszczę panu zaplecza modlitewnego”. Nie rozumiał, co mam na myśli, więc mu wytłumaczyłem: „Cały czas zachęcam więźniów, żeby się modlili za tych, którzy decydują o ich przyszłości”. Prokurator popatrzył na mnie sceptycznie, najwyraźniej nie dowierzając w intencje modlących się. Po kilku miesiącach ze zdziwieniem oznajmił, że aż ośmiu z piętnastu więźniów, którzy stawali na wokandzie, starając się o przedterminowe zwolnienie, wyszło na wolność. Taka sytuacja, jak mówił, nigdy wcześniej nie miała miejsca. Zazwyczaj sędzia wypuszczał najwyżej połowę starających się o to. Prokurator nie mógł w to uwierzyć, a ja powiedziałem tylko: „Mówiłem panu, że więźniowie się modlą za tych, którzy decydują o ich przyszłości”.

To są takie małe cuda, których doświadczają ludzie w jakiś sposób otwierający się na modlitwę, poważne potraktowanie Boga i wprowadzenie Go we wszystkie okoliczności swojego życia. To wiąże się z „załatwieniem” spraw z przeszłości, ale także z otwarciem na Boże prowadzenie w przyszłości. Błędów przeszłości nie można zmienić, ale można się na nich uczyć.

Wielu jednak wraca do więzienia…

Niestety, czasem mam wrażenie, że to walka z wiatrakami. To może podciąć skrzydła: w więzieniu osadzony prowadzi pogłębione życie duchowe, a na wolności ponownie wchodzi na drogę przestępczą. Dzieje się tak z różnych powodów. Czasem sprzyja temu niemożność wyrwania się z przestępczego środowiska, szantaż. Nieraz więźniowie mają ogromne dylematy, co robić. Z jednej strony chcą wyrwać się ze swojego starego świata, z drugiej ten świat nie daje o sobie zapomnieć i uderza w najbliższych więźnia. Powtarzam wtedy: „Bracie, walcz o to, co naprawdę kochasz”.

Wiele mówi się też o resocjalizacji więźniów. Kiedyś usłyszałem, że z resocjalizacją jest jak z UFO. Podobno jest, ale nikt jej nie widział.

Czy zdarzyło się, że któryś z więźniów w jakiś sposób obraził Ojca?

Kiedyś, w czasie odprawiania Mszy świętej, zostałem przy ołtarzu opluty. Każdemu księdzu życzę takiego doświadczenia.

Dlaczego?!

To była dla mnie okazja do zjednoczenia z chrześcijanami prześladowanymi na całym świecie. Oni tracą zdrowie i życie, ja zostałem tylko opluty. Pamiętam, że było to przed czytaniem Męki Pańskiej. Zanim więc odczytałem Ewangelię, powiedziałem: „Bracia, to, że mnie opluto, jest niczym w porównaniu z tym, co uczyniono Jezusowi Chrystusowi. Za chwilę usłyszycie opis wydarzeń, w czasie których Jezusa ubiczowano, ukoronowano cierniem i ukrzyżowano”. Niezwykle cenne doświadczenie, kiedy naprawdę czuje się in persona Christi.

Bardziej chcą obrazić Chrystusa czy kapłana?

Łączy się z tym kwestia wulgaryzmów, których używają i osadzeni, i funkcjonariusze. Nieraz pytam funkcjonariuszy: „Panowie, kto tu kogo gorszy: osadzeni was czy wy osadzonych?”. Pewien młody funkcjonariusz bardzo często w mojej obecności powtarzał: „K…wa, k…wa”. Powiedziałem mu: „Proszę pana, miałem pracować w więzieniu dla mężczyzn, a pan ciągle widzi tu prostytutki. Gdzie one są? Proszę mi je wskazać”. Zignorował mnie wtedy, więc zaniosłem mu „list”, w którym był skserowany ze słownika języka polskiego passus o wulgaryzmach. W definicji było między innymi napisane, że wulgaryzmów używają osoby nieradzące sobie w sytuacjach stresowych. Kiedy po jakimś czasie go spotkałem, był oburzony, że uważam go za kogoś, kto sobie z czymś nie radzi. „Ja sobie nie radzę?” – zawołał. „Jak pan sobie radzi – odpowiedziałem – to proszę mi tu nie używać wulgaryzmów”. Tym bardziej że często przechodzę przez korytarze z Najświętszym Sakramentem i naprawdę nie godzi się, by takie słowa padały. Od tej pory jesteśmy w dobrych relacjach, a ponoć jeden z moich poprzedników omijał jego oddział.

Zdarzają się też słowne przepychanki z więźniami. Kiedyś przychodzę na oddział: dwóch osadzonych przygotowuje śniadanie. Mówię: „Szczęść Boże”, bo babcia nauczyła mnie, że ten, kto wchodzi, pierwszy się wita. Ale cisza. Mówię więc: „Dzień dobry”. Jeden podnosi głowę i mówi: „My tu księdza nie chcemy. Ja mam boga, który mi na wiele pozwala”. Ja na to: „Bracie, to cienki ten twój bóg, bo mój pozwala mi na wszystko”. Już wychodzę, ale pada jeszcze pytanie: „A na pedofilię?”. Nie daję się jednak zbić z pantałyku: „Jeśli masz z tym problem, to terapia powinna pomóc”. Dobrze, że garczki, które roznosili, były pełne, bo pewnie by za mną poleciały.

Często więźniowie usprawiedliwiają swoje odejście od praktykowania życia modlitewnego postawą kapłanów: „A bo ci księża tacy… ten Kościół taki…”. Pytam wtedy: „Czy kiedykolwiek skrzywdził cię jakiś ksiądz?”. „Nie, nigdy”. Jeśli słyszę jakiś nieprzyjazny komentarz na temat księży i Kościoła, raczej puszczam go mimo uszu. Tak naprawdę współczuję osadzonym. Są pozbawieni wolności i rozumiem, że może się w nich budzić agresja. Ale wśród więźniów czuję się bezpieczniej niż na ulicy.

To ciekawe.

Czuję się tam po prostu potrzebny: w wymiarze sakramentalnym i wymiarze ludzkim. Jak już mówiłem, większość więźniów, także ci, którzy nie korzystają z posługi sakramentalnej, cenią sobie moją obecność. To dla nich ważne, że się z nimi przywitam, że podam im rękę, zapytam, co słychać. Jeden z więźniów, już po wyjściu na wolność, dziękował mi, że kiedyś poczęstowałem go cukierkiem. Ja tego nawet nie pamiętałem, a dla niego to był pierwszy przejaw humanitaryzmu, z którym się zetknął w więzieniu. Muszę przyznać, że to, co robię, daje mi dużo satysfakcji.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...