Kiedyś poszukamy jej razem

Adopcja jest bardzo trudna dla dziecka, trudniejsza niż dla rodziców, którzy je adoptowali. Mój problem jest prosty: ja tylko nie mogłam urodzić swojego dziecka. Jego problem jest dużo bardziej skomplikowany: ono musi zmierzyć się ze świadomością, że ktoś go nie chciał. W drodze, 12/2008



Czy rozmawianie z małym dzieckiem o adopcji jest trudne?

Z małym dzieckiem można rozmawiać o wszystkim, nawet o najtrudniejszych rzeczach dotyczących ludzkiej egzystencji, pod warunkiem że dobierzemy odpowiednie słowa i skojarzenia, które będą dla niego zrozumiałe.

„Jeż” – baśń o adoptowanym chłopcu, którą napisała Pani kilkanaście lat temu – jest przykładem takiej rozmowy?

Jeża napisałam dla mojego syna Piotrka. Miała to być książka w jednym egzemplarzu, byśmy mogli rozmawiać o ważnych dla nas sprawach, o tym, co nam się w życiu wydarzyło. Jest to opowieść o Mężczyźnie i Kobiecie, którzy są bardzo smutni, bo nie mogą urodzić dziecka. Celowo nie nadawałam swoim bohaterom imion, by Piotrek pomyślał, że to bajka niekoniecznie tylko o nas.

I że nie tylko on jeden na świecie jest w takiej sytuacji. Kiedy przeczytaliśmy to pierwszy raz, nic nie powiedział. A później ilekroć chciał rozmawiać na ten temat, brał książkę do ręki, przychodził do mnie i mówił: czytamy. A potem pytał o to, co akurat chodziło mu po głowie. Pisząc Jeża, nie spodziewałam się, że ktoś inny będzie tę baśń czytał.

Ale adoptując dwuletniego chłopca, spodziewała się Pani, że któregoś dnia zapyta: „Mamo, skąd ja się wziąłem?”

Od chwili, gdy Piotrek pojawił się w naszym domu, a może nawet jeszcze wcześniej, nie miałam cienia wątpliwości, że będę chciała z nim o tym rozmawiać i że Piotrek ma święte prawo, by się dowiedzieć prawdy. Myślałam, że taka rozmowa odbędzie się kiedyś później, że on musi dorosnąć do tego pytania, a ja będę miała dużo czasu, żeby się do odpowiedzi przygotować. Ale mój syn mnie zaskoczył. Nie miał jeszcze skończonych trzech lat, gdy któregoś dnia wparował do łazienki i zapytał: „A u kogo ja byłem w brzuchu?”.

Nie miałam czasu kombinować, nie byłam w stanie szukać kunsztownych słów. Padło pytanie – musiała paść odpowiedź. I było to dla mnie trudne. Miałam na szczęście tyle odwagi, że powiedziałam: „Nie u mnie, synku”.

Piotrek się bardzo zdziwił, widziałam, że nie spodobała mu się ta odpowiedź. I zaczął drążyć temat. Skoro nie u mnie, to może u taty? Powiedziałam, że u taty też nie, bo tatusiowie nie mogą mieć dzieci w brzuchu. I nagle Bóg mnie natchnął właściwą odpowiedzią. Powiedziałam: „Miałeś inną mamę”. Teraz wiem, jakie to było ważne i słuszne, bo to jest kolosalna różnica powiedzieć dziecku: „Miałeś inną mamę”, zamiast np. „Urodziła cię inna pani”.

Bo inna pani to jest dla mnie – ja jej nie znam, ja jej nie widziałam. Ale dla niego to jest jego mama. Taki jest sens tego słowa: Kobieta, która urodziła dziecko, jest mamą tego dziecka.

Moja gotowość na to, że umiałam tak powiedzieć, okazała się dla nas zbawienna. Piotrek otrzymał wówczas komunikat, że on ma innych, ważnych dla siebie ludzi, że ja się na to zgadzam. I skoro ja akceptuję taką sytuację, on również może to zaakceptować.

Ja zawsze do różnych problemów przykładam jedną miarę: jak ja chciałabym być potraktowana czy poinformowana w konkretnej sytuacji. I wiem, że szlag by mnie trafił, gdybym mi rodzice o czymś tak ważnym nie powiedzieli. Kłamstwo jest bardzo ryzykowne. To jest dodatkowy wysiłek: trzeba pamiętać, co się nakłamało, trzeba uważać, kontrolować się. I to niczemu nie służy. A tak się dobrze oddycha, gdy człowiek ma poczucie, że żyje w prawdzie.





«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...