In vitro może się schować

Dzięki naprotechnologii 30 proc. par po nieudanych próbach in vitro zostaje rodzicami w sposób całkowicie naturalny, mimo faktu, że próby poczęcia dziecka przez in vitro obniżają szanse małżeństwa na naturalne zapłodnienie. Przewodnik Katolicki, 2 marca 2008



Naprotechnologia jest terminem stosunkowo mało znanym, w przeciwieństwie do innej metody leczenia niepłodności, czyli do in vitro. Czym te metody się od siebie różnią?

- Przede wszystkim tym, że naprotechnologia jest o wiele skuteczniejsza. In vitro nie leczy przyczyny bezpłodności, tylko „wyręcza” rodziców w prokreacji, czyniąc przy tym wiele szkodliwego zamieszania w organizmie kobiety. W naprotechnologii kobieta zostaje dokładnie zdiagnozowana, leczona, staje się płodna i może rodzić dzieci, nie tylko jedno, ale także kolejne. Dzięki naprotechnologii w ciążę zachodzi nawet 80 proc. leczących się małżeństw. W przypadku in vitro odsetek ten wynosi tylko 30 proc. Są to dwie zupełnie różne metody podejścia do niepłodności.

Jak to się stało, że zainteresowała się pani naprotechnologią?

- Sami z mężem borykamy się z problemem bezpłodności. Mamy jedno dziecko, czteroipółletnią córeczkę, ale lekarze uznali ten fakt za prawdziwy cud, który na pewno się już nie powtórzy, a my chcemy mieć kolejne dzieci. Gdy jako katolicy absolutnie odrzuciliśmy zaproponowane nam in vitro, lekarze stwierdzili, że w takim razie medycyna nie ma nam już nic do zaoferowania. W ubiegłym roku natknęłam się na napisaną w języku angielskim książkę o naprotechnologii ze świadectwami kobiet leczących się w Instytucie Papieża Pawła VI w Omacha, w Stanach Zjednoczonych, którego dyrektorem jest prof. Thomas W. Hilgers, twórca tej metody. Zaczęłam porównywać opisane historie z moją i zaświtała mi myśl, że być może i dla nas jest nadzieja.

Bohaterką jednej z opisanej w książce historii była mieszkająca w USA Polka. Odszukaliśmy ją przez Internet. Okazało się, że zna instruktorkę - Polkę mieszkającą w Nowym Jorku. Na początek zleciła mi dokładne obserwacje cyklu miesiączkowego. Prowadziłam je przez kilka miesięcy. W październiku ubiegłego roku przyjechał do Polski na kongres dr Boyle, naprotechnolog z Irlandii, gdzie znajduje się drugi po Stanach Zjednoczonych ośrodek specjalizujący się w tej metodzie. Gdy pokazałam mu kartę swoich obserwacji stwierdził, że mamy z mężem 75 proc. szans na to, że będziemy mieć kolejne dzieci.

Na czym polega terapia?

- Podstawą jest systematyczna obserwacja cyklu i notowanie wszystkich biomarkerów płodności przy pomocy tzw. modelu Creighton. Na specjalnej karcie należy odnotowywać wszystko: obecność śluzu, a także każde plamienie czy krwawienie. Każda para małżeńska jest prowadzona przez swojego instruktora, który uczy obserwacji i przygotowuje ich do spotkania z lekarzem. Po dwóch lub trzech zaobserwowanych cyklach małżeństwo odbywa konsultację z lekarzem naprotechnologiem. Obecnie w Polsce kształci się już pierwszy lekarz w tej dziedzinie i w końcu kwietnia przyjmie pierwszych pacjentów.


«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...