Gdy Kościół zaczął przepraszać ludzi

Przepraszanie po wiekach – na przykład za krzywdy wyrządzone Indianom i Murzynom w Ameryce, aborygenom w Australii, nie mówiąc o zbrodniach czasu drugiej wojny światowej – zyskało pod koniec XX wieku na tyle szerokie zrozumienie, że sięgnęli po nie zarówno przywódcy różnych Kościołów, jak i politycy Życie Duchowe, 61/2010



Wówczas przed obradującym w Norymberdze sejmem Rzeszy wysłannik Hadriana odczytał papieskie pismo, w którym obietnicę podjęcia niezbędnych reform poprzedzały słowa: „Zdajemy sobie sprawę, że także w Siedzibie Apostolskiej jeszcze niedawno dochodziło do nieprawości: nadużywania świętości, sprzeniewierzania się zaleceniom, a wszystko to prowadziło do zła. Nie dziw zatem, że choroba przeniosła się z głowy na członki, od papieży do prałatów”.

Reformę podjął Sobór Trydencki, a realizowali ją kolejni papieże, liczni biskupi, synody, księża. Bulle, listy pasterskie, kazania pochodzące z kolejnych czterystu lat świadczą wyraźnie o często krytycznej ocenie postępowania duchowieństwa i świeckich, a także o bardziej czy mniej skutecznej woli jego poprawienia. To nadzorowanie grzeszników miało jednak słaby wpływ na dostrzeganie starych czy świeżych nadużyć samej kościelnej instytucji, żyjącej świadomością twierdzy obleganej przez reformację, a w XVIII i XIX wieku przez oświeconych, liberałów i socjalistów. W tej sytuacji publiczne wyznawanie win Kościoła, o niższym zresztą niż dziś progu samokrytycyzmu, uważano za niebezpieczne – gorszące dla wiernych, zwłaszcza prostych, i służące wrogom. Czy jednak małoduszne przemilczanie i szukanie wymówek nie okazały się bardziej szkodliwe? Czy przybliżanie się do prawdy o historii nie powinno mieć pierwszeństwa przed jej słodkim czy gorzkim smakiem?

Ekumenizm i poprawa relacji między wyznawcami różnych religii wymagały od Kościoła katolickiego trudnego uznania swojej części winy za zaistniałe na świecie zło. Pora była po temu najwyższa. Setki lat upłynęły wszak od wydarzeń, które dawno należało nazwać po imieniu po to, by nie uchodziły za neutralne czy wytłumaczalne jedynie uwarunkowaniami epoki, by ich potępienie oznaczało odcięcie się, zapalenie nad nimi czerwonego światła, by nie doszło do powtórzenia już nie tyle samych wydarzeń, dziś przeważnie niemożliwych, co utrwalonych przez nie postaw. Takie oczyszczenie pamięci, jeden ze wskazywanych przez Jana Pawła II celów wyznania historycznych win, nie oznacza zacierania świadomości, lecz właśnie wpisywanie w nią wyrazistej oceny moralnej tego, za co należało przeprosić Boga tak, by usłyszeli to również ludzie. Poznanie prawdy, także najtrudniejszej, wyzwala, a zapominanie zniewala.

Rozrachunek Kościoła z własną pamięcią

Żadne słowa nie są w stanie cofnąć historii ani tego, co się stało, uczynić niebyłym. Jednak Kościół, piętnując z profetyczną odwagą nieprawości współczesnego świata, musiał wreszcie podjąć rozrachunek także z własną przeszłością po to, by wzmocnić swoją wiarygodność. Przecież gdyby tylko część dokonanego przez Jana Pawła II rachunku sumienia Kościoła została przeprowadzona przez jego poprzedników w XIX i XX wieku, to impet wielu ówczesnych ataków na Kościół byłby o wiele słabszy. Uznanie bowiem własnej winy bardziej osłabia niż wzmacnia ciężar stawianych zarzutów. A im dłużej odrzuca się nawet te słuszne, tym więcej przybywa niesłusznych. Trudno zaprzeczyć tej prawidłowości, patrząc na wydarzenia od XVIII do XX wieku.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...