Lepszy niż państwowy

Dobrych domów dziecka nie ma. Są jednak lepsze i gorsze rozwiązania. Mimo że przewaga domów rodzinnych nad państwowymi wydaje się oczywista, liczba dzieci w tych drugich jest jedenastokrotnie wyższa niż w pierwszych. Magazyn Familia, 6/2009



Jaka jest różnica między państwowym a rodzinnym domem dziecka? Niech za odpowiedź posłuży przykład. Pewne rodzeństwo, które po kilku latach pobytu w państwowej placówce trafiło do jednego z rodzinnych domów dziecka na Mazowszu, trzeba było uczyć prawie wszystkiego od początku. Nawet tego, do czego służy wanna i sedes.

Dzieci te miały syndrom skoszarowania. Nie znały nazw dni tygodnia. Jeśli o coś pytały, to tylko o godziny posiłków, poza tym jakby czas dla nich nie istniał. Trzeba było im tłumaczyć, że potrawy mają nazwy, że nie ma zupy bez konkretnego rozwinięcia, typu „pomidorowa”. Trzeba było objaśniać, czym jest kanapka: że nie jest to coś podanego na stół, lecz coś, co można zrobić, smarując kromkę chleba masłem i kładąc plasterek wędliny lub sera.

Nie przejmują wzorców

Domów dziecka nikt już nie nazywa sierocińcami. Pewnie dlatego, że spośród 26 tysięcy wychowanków przebywających w ponad czterystu państwowych placówkach, tylko garstka to autentyczne sieroty nieposiadające obojga rodziców. Dominuje sieroctwo społeczne. Cierpiący z jego powodu to też niewielka grupa na tle całego społeczeństwa, ale skutki, jakie ono rodzi, zataczają o wiele szersze kręgi.

Skoszarowane dzieci (choć dzisiejsze domy dziecka nie przypominają już tych sprzed paru dziesięcioleci, które rzeczywiście brały przykład z wojska) kiedyś muszą opuścić placówkę wychowawczą i podjąć samodzielne życie. Bardzo często próba ta zupełnie się nie udaje. Choćby wychowawcy i cały personel państwowego domu dziecka wkładali w swoją pracę maksimum wysiłku i serca, nie będzie to wychowanie w rodzinie i ich podopieczni nie przejmą od nich odpowiednich wzorców.

Dariusz Wasiński, terapeuta rodzinny, twierdzi, że dobrych domów dziecka nie ma. Sam był wychowankiem jednego z nich. Potem, już jako pedagog, został dyrektorem państwowej placówki. Pan Dariusz uważa się za wyjątek, któremu się w życiu powiodło. Większości jego kolegów się nie udało. Zna ich losy: nie mają pracy, lądują na ulicy, trafiają do więzień.

A to już nie jest tylko ich sprawa, bo w swoje problemy „wciągają” resztę społeczeństwa. On sam, kiedy wyszedł z „bidula” (jak nazywa się domy dziecka), nie umiał wkręcić żarówki, bo nigdy nie towarzyszył nikomu przy takich czynnościach, gdyż w „placówce” takie sprawy załatwiał dochodzący personel.

Dzieci w domu dziecka nie muszą wiele robić. Żywność dostają z magazynu, buty też. Nie wiedzą, co to pieniądze na życie albo podział ról w domu. Sprzątaczka sprzątnie, kucharka ugotuje.



«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...