Jeden Kościół i dwie Msze?

W sporach o formę liturgii Mszy nie chodzi o język, o szaty liturgiczne, o to, w którą stronę zwrócony jest kapłan, ale o pewną koncepcję człowieka, Kościoła, Ofiary Chrystusa, o formację duchową chrześcijan. List, 1/2009



Tradycjonaliści, którzy to dostrzegają, wytykają nam, posoborowym katolikom, że za bardzo się otworzyliśmy, że się zlaicyzowaliśmy, a to wszystko przez Sobór Watykański, który zamydlił nam oczy, przekonując, że świat jest dobry i trzeba rozpocząć z nim dialog. Mają trochę racji, popełniliśmy pewne błędy, to jednak nie wina soboru, ale nasza.

Sobór Watykański II otworzył pewną przestrzeń wolności. Działając w niej, można oczywiście popełnić błędy, ale jednocześnie jest to wezwanie do większej odpowiedzialności za wiarę, za życie. Być może niektórzy wolą żyć w świecie, w którym zostało z góry określone, co jest białe, a co czarne...
Zgadza się. Sobór Watykański II proponuje coś o wiele trudniejszego, i rzeczywiście, jeśli człowiek potknie się o coś i rozbije sobie nos, to zaczyna tęsknić za powrotem do czegoś łatwiejszego, do stanu, w którym będzie miał wyznaczone granice i nie będzie musiał zaprzątać sobie głowy na przykład dialogiem z muzułmanami.

Bo wiadomo, że „muzułmanie są źli"...

Sobór przypomniał niezwykle ważne pytania: „Jak Bóg zbawia tych, którzy są poza Kościołem, którzy żyją tam, gdzie Kościoła nie ma?", „Czy mamy prawo nawracać kogoś wbrew jego woli?", „A jeśli Bóg w swym miłosierdziu może zbawić także pogan, to po co ich nawracać?". Tradycjonaliści uznali natomiast, że w ten sposób zabito ducha misyjnego w Kościele. Po co bowiem głosić Chrystusa Indianom w Amazonii czy Murzynom w Afryce, jeśli i tak zostaną zbawieni?

No właśnie, po co?

Bo tak nakazał nam Chrystus! A ponadto dlatego, że w ten sposób dzielimy się największym dobrem, jakie mamy i którego doświadczamy. Sobór każe nam postawić sobie pytanie o naszą motywację, o to, czy głosząc Chrystusa, dzielę się dobrem, czy też tylko wykonuję zadanie werbunkowe lub ewentualnie ratuję dusze od piekła. Jeśli tak, to będą się dla mnie liczyły tylko statystyki: ilu niewiernych udało mi się dziś ochrzcić. To, czy ktoś przed przyjęciem chrztu dobrze poznał Chrystusa, będzie sprawą drugorzędną. Trzeba zadbać o jakość własnej motywacji, o jakość swej wiary, tego uczy i tego wymaga ostatni sobór.

Oczywiście zewnętrzne formy też są ważne i mogą powiedzieć o tym, co jest wewnątrz. Jednak znamy również zjawisko pustej formy. Jeden z moich współbraci, starszy już ojciec, wyznał mi kiedyś, że dręczy go pewien problem. Wstępował do zakonu, kiedy magistrem nowicjatu był bł. Michał Czartoryski OP. Było to zatem przed II wojną światową. Wówczas wszystko w życiu zakonnika było określone, każdy gest mówił o Bogu.

Żalił mi się: „Uczyli nas nawet, jak mamy składać ręce pod habitem, a teraz, proszę ojca, wszystko zniszczyli... Nie ma ciszy, nie ma skupienia...". Kiedy wstępował do zakonu, te zewnętrzne formy i gesty były prawdopodobnie pełne treści. Po jakimś czasie, nie wiadomo dlaczego i z czyjej winy, treść się ulotniła, a pozostała pusta forma. Odpowiednie ułożenie dłoni stawało się czasem ważniejsze niż wewnętrzna postawa. Za źle złożone ręce można było dostać surową pokutę i nikt wówczas nie pytał, czy ta osoba się modli, bo zakładano, że oczywiście tak. Bracia jednak, doświadczając pustki tych gestów, z czasem z nich zrezygnowali. Mieli nadzieję, że wtedy urośnie duch.





«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...