Wspólne marnowanie czasu

Tygodnik Powszechny 11/2010 Tygodnik Powszechny 11/2010

Nie znam nic trudniejszego niż przeżycie życia z jedną osobą. Ale nie znam też nic piękniejszego.


Artur Sporniak: Śluby kościelne ciągle cieszą się dużym powodzeniem – zawierane są także przez katolików na co dzień niepraktykujących. Jak ten fenomen można wytłumaczyć?

Zbigniew Nosowski:
Przy całym kryzysie małżeństwa wciąż jest oczywiste, że ślub jest momentem życiowo bardzo ważnym i należy go jak najbardziej uroczyście przeżyć. Dzisiaj bardziej charakterystycznym zjawiskiem jest raczej dbałość o spektakularność ślubu cywilnego (nawet kolejnego) – stąd ceremonie w różnych dziwnych miejscach, jak np. podczas skoków na spadochronie czy nurkowania pod wodą.

Nie sądzę, by większość z tych, którym zależy na liturgii w kościele, zdawała sobie sprawę, że staje się znakiem tego, jak Pan Bóg kocha ludzi – gdyż to jest istotą sakramentu małżeństwa. Ale z drugiej strony świadomość, że małżeństwo jest powołaniem, ciągle wzrasta – o czym z kolei świadczy wciąż rosnąca liczba chętnych na bardziej ambitne formy religijnego przygotowania do małżeństwa, jak „Wieczory dla zakochanych” czy kursy weekendowe.

Sakrament kojarzony jest z obrzędem liturgicznym i czymś, co się raz na zawsze dokonało. W jaki sposób przejawia się w życiu codziennym?

Z duchowej perspektywy najważniejsze jest to, że nie chodzi tutaj o sakrament „zawarcia” małżeństwa, tylko o sakrament życia małżeńskiego. Wedle katechizmowej definicji małżonkowie stają się widzialnym znakiem niewidzialnej łaski – na co dzień, a nie od święta. Sądzę, że właśnie dlatego papieże Jan Paweł II i Benedykt XVI zdecydowali, aby wspomnieniem liturgicznym pierwszych w historii wspólnie beatyfikowanych par małżeńskich – Beltrame Quattrocchi i Martin – były daty ich ślubów, a nie śmierci, jak to jest w zwyczaju: to małżeństwo staje się dniem ich narodzin dla nieba!

Jeśli miłość nie wyraża się w prozie życia, to znaczy, że jej po prostu nie ma. Jak powiedział Jean Vanier: „Miłość nie polega na czynieniu rzeczy nadzwyczajnych, tylko na spełnianiu rzeczy drobnych z czułością”. Ze względu na specyfikę tej miłości – tak bliskiego bycia „na dobre i na złe” – ona musi się wyrażać w drobiazgach. Małżonkowie nie mogą się przecież przenieść „do innego klasztoru” czy „na inną parafię”, jeżeli się pokłócą. Kryzysy są tu nieuniknione.

O co małżonkowie powinni się troszczyć, by być przygotowanymi nie tylko „na dobre”, ale także „na złe”?

Przede wszystkim o przebaczenie i dialog. I nie jest to psychologizowanie duchowości! To właśnie dialog jest drogą duchowości małżeńskiej, ponieważ Chrystus wciela się w więź małżeńską. Wszystko, co służy umacnianiu i pogłębianiu tej więzi, jest więc drogą duchowości. Kluczowe jest wzajemne zrozumienie i nastawienie na drugiego człowieka. Największe problemy małżeńskie biorą się dziś z indywidualizmu, nastawienia na samego siebie. Dialog, gotowość do przebaczania oraz odwaga proszenia o przebaczenie są umiejętnościami zupełnie elementarnymi.

Czy sfera seksualna małżeństwa także służy duchowości?

Może, ale nie musi. Dla niektórych erotyka jest jedynym wręcz miejscem doświadczenia transcendencji, czyli przekroczenia samego siebie. Ale nie można przesadzać. Nie jestem zwolennikiem tezy ks. Jacka Prusaka o potrzebie chrześcijańskiej tantry [zobacz „TP” nr 25/09 – red.]. Tantra sakralizuje seks, w teologii ciała chodzi natomiast o uświęcenie seksu – to subtelne, ale precyzyjne rozróżnienie. Tantra zakłada, że seks jest święty z natury – w teologii ciała mówimy, że seks może być święty. Może też być destrukcyjny.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...