Kościół jako krzyż

Więź 10/2010 Więź 10/2010

Wciąż wierzę, że Kościół katolicki ma pełnię środków zbawienia i uprzywilejowany dostęp do Prawdy objawionej, jestem jednak świadom, że ze względu na uwarunkowania historyczne i kulturowe ta potencjalna pełnia nie musi koniecznie przekładać się na duchową i moralną rzeczywistość Kościoła jako wspólnoty religijnej i społecznej.

 

Kościół odczarowany

Po opuszczeniu zakonu zamieszkałem na prowincji, w niewielkiej wiosce. Chciałem w ciszy i samotności przemodlić ostatnie traumatyczne doświadczenia, zintegrować je z moim dotychczasowym życiem i pozwolić Bogu uzdrowić moje wspomnienia, relację do bliźnich, Kościoła i Jego samego. Modlitwa, samotność, rekolekcje, piękno i spokój przyrody, sakramenty, szeroko zakrojona lektura, przyjazna życzliwość wielu bliskich mi osób pomału uzdrawiały mnie i przynosiły pokój serca.

Przebaczyłem swoim jezuickim przełożonym. Uznałem też własne grzechy i słabości. Pomimo bolesnych przejść myślę z wielką wdzięcznością o moich współbraciach jezuitach, również zwykle bardzo życzliwych mi przełożonych i prowincjałach w ciągu tych 11 lat wspólnego życia i misji. Doświadczyłem ze strony poszczególnych osób i zakonu wiele autentycznej miłości, wsparcia, przyjaźni, przeszedłem dobrą szkołę modlitwy i ascezy, introspekcji, zdobyłem gruntowne wykształcenie filozoficzne i teologiczne oraz doświadczenie pracy duszpasterskiej. Do pewnego momentu był to jeden z najszczęśliwszych okresów mojego życia i czas doświadczenia Bożej bliskości. Niemniej jednak trauma kościelnego odrzucenia zmieniła moje rozumienie Kościoła, Ewangelii, samego Boga, przestawiła hierarchię ważności różnych aspektów misji ewangelizacyjnej chrześcijan.

Można powiedzieć, że utraciłem wiarę klerykalną i otworzyłem się na realizm Ewangelii i samego Kościoła. Kościół stał się dla mnie odtąd największym krzyżem mojego chrześcijańskiego życia, czyli otwartą i bolesną raną spragnioną odkupieńczej łaski Chrystusa. Kilkakrotnie w ostatnich latach myślałem o wystąpieniu z Kościoła katolickiego, a nawet – dość naiwnie – o porzuceniu wiary w Boga. Napięcie związane z grzesznością Kościoła, jego potężnym potencjałem zniewalania i używania przemocy wobec swoich i obcych, czasami bywa nie do wytrzymania, a ucieczka w rejony samotniczej filozoficznej autonomii człowieka wydaje się wówczas ulgą.

Dlaczego zatem pozostaję wewnątrz? Wciąż wierzę bowiem, że Kościół katolicki ma pełnię środków zbawienia i uprzywilejowany dostęp do Prawdy objawionej, jestem jednak świadom, że ze względu na uwarunkowania historyczne i kulturowe ta potencjalna pełnia nie musi koniecznie przekładać się na duchową i moralną rzeczywistość Kościoła jako wspólnoty religijnej i społecznej. Zrozumiałem, że w Kościele katolickim obecne są tzw. struktury grzechu, analogiczne jak w innych organizacjach religijnych, społecznych, politycznych czy biznesowych. Kościół niekiedy zachowuje się gorzej niż organizacje świeckie. Zasada posłuszeństwa bywa nadużywana do celów niereligijnych: ma zapewnić dyscyplinę organizacyjną, nawet za cenę ludzkiej krzywdy, łamania sumień, uchylania się od moralnej i prawnej sprawiedliwości, ukrywania niewygodnej prawdy.

Jak sobie radzę jako katolik z tą moją „nową” wiedzą o Kościele? Przede wszystkim staram się pamiętać o wielkim dobru, jakie Kościół pośród swoich niedostatków oraz grzechów czynił i czyni wobec ludzi i świata. Wierzę, że ten Kościół jako „święta wspólnota grzeszników” został założony przez Jezusa i kontynuuje swoją apostolską sukcesję, wiernie strzegąc i rozwijając depozyt chrześcijańskiej wiary. Realistycznie zakładam, że każda wspólnota religijna i ludzka natrafiłaby w swoim historycznym rozwoju na podobne problemy jak Kościół katolicki: utopia idealnego urzeczywistniania Ewangelii przez grzesznych i słabych ludzi nie jest realistyczna.

Odczarowany Kościół paradoksalnie staje się dla mnie źródłem trudnej nadziei. Jezus, który jest źródłem świętości Kościoła, nigdy nie przestał go kochać, przeciwnie, wciąż umiera za nasze kościelne grzechy i słabości, również moje własne. Dlaczego ja, idąc za Chrystusem, miałbym odwracać się od Kościoła tylko dlatego, że nie jest doskonały jak On? Jeśli ludzkość jest drzewem krzyża, na którym wciąż umiera Chrystus, by nas zbawić, to Kościół jako wspólnota Jego świadków jest poniekąd rdzeniem drzewa krzyża. Doświadczenie Kościoła jako krzyża Chrystusa pozwala mi żyć, wierzyć, żywić nadzieję we wspólnocie moich sióstr i braci katolików, z szacunkiem dla religijnego autorytetu kościelnych przełożonych.

Ważnym argumentem jest też świadomość własnej grzeszności: dlaczego miałbym wymagać od Kościoła, jako ludzko-boskiej wspólnoty, wyższego etycznego i ewangelizacyjnego standardu niż ten, który jest możliwy dla mnie samego? Moje najbardziej osobiste grzechy osłabiają cały Kościół, a moje osobiste nawrócenie wzmacnia go. W tym Kościele doświadczam na co dzień owocności modlitwy i sakramentów, które sprawiają, że Bóg staje się realnie obecny w moim życiu, a ja otrzymuję nadzieję przemiany swojego grzesznego życia na lepsze.

Długotrwały mobbing zakonny sprawił, że zwątpiłem w świetność jezuickiej formacji i być może też owocność życia zakonnego opartego, w ujęciu tradycyjnym, na bezwzględnym posłuszeństwie, w praktyce niedopuszczającym do głosu wolności sumienia podwładnego współbrata. Nigdy nie chciałbym być tak wychowywanym i wychowywać innych, aby – w momencie kryzysu – brać współudział w systematycznym niszczeniu bezbronnych jednostek, będąc niezdolnym do elementarnej wrażliwości wobec krzywdzonego człowieka.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...