Prawdziwe świeczki na choince

Tygodnik Powszechny 52/2011 Tygodnik Powszechny 52/2011

Dziś prezentem dla innych jest czas. Pora roku sprzyja. Trzeba się spotkać, dodawać sobie animuszu, zjeść i wypić, pośpiewać i się pomodlić, żeby dotrwać do wiosny.



Nie wiem, skąd się u nas wzięła tradycja wróżenia z sianka, które kładzie się pod obrusem na całym stole. Każdy wyciąga jedno źdźbło, które symbolizuje jego życie. Jeśli jest długie, wróży długie życie, gorzej, jeśli jest krótkie albo się rozdwaja. Mój ojciec bardzo nie lubi tego zwyczaju, bo... o dziwo, jest zabobonny (chyba ma to po swojej matce). Dlatego kładąc sianko pod obrus, trochę szachruję i tak je przebieram, by źdźbła były dorodne, zwłaszcza tu, gdzie siada tata.

Staramy się, by Wigilia była bardzo specjalnym spotkaniem, dlatego kupujemy dobre wino, starannie nakrywamy do stołu, ładnie się ubieramy. Najpierw podchodzimy do choinki, śpiewając „Przybieżeli do Betlejem pasterze”. Czytamy fragment z Pisma Świętego o Bożym Narodzeniu i łamiemy się opłatkiem. A potem cieszymy się prezentami. I na samym końcu siadamy do wigilijnego stołu. Oczywiście, obowiązkowo idziemy o północy na Pasterkę, zwykle do dominikanów, gdzie cudownie śpiewają. Sami śpiewamy bardzo dużo kolęd. Przygotowujemy własne śpiewniki i śpiewamy, gdzie tylko się da: w Wigilię u nas w domu, pierwszego dnia świąt u mojej siostry, następnego dnia u mojego brata, a potem u licznych kuzynek, kuzynów i znajomych. Właściwie aż do Trzech Króli codziennie ktoś organizuje śpiewanie kolęd, nie tylko po polsku.

W jakim języku rozmawiają dzieci z ojcem?

Zawsze po niemiecku, a ze mną zawsze po polsku. Bardzo tego pilnujemy. Jak chodziły do szkoły w Katmandu, to doszedł angielski. Nie mają z tym problemu. W rodzinach wielojęzycznych ważne jest, żeby każdy mówił we własnym języku.

Ile dni urlopu potrzeba, aby móc przygotować takie święta – ulepić uszka, upiec ciasta, ubrać choinkę?

Wracam z Brukseli w środę, powinniśmy się do soboty wyrobić.

Łącznie z bieganiem za prezentami?

Tego u nas nie ma. Nie lubię zakupów w hipermarketach i galeriach. Prezenty mają symboliczny charakter. Dzieci często same coś przygotowują, np. ciasteczka zapakowane w ładne pudełeczko. Ponieważ dużo podróżują, zwłaszcza Sophie, często przywożą jakieś egzotyczne drobiazgi, np. wycinankę z Kambodży albo kolczyki od Tuaregów. W każdym razie, nie ma zwyczaju obdarowywania się drogimi prezentami. Z dzieciństwa pamiętam, że często zamiast prezentów przygotowywaliśmy dla rodziców przedstawienia albo uczyliśmy się wierszy na pamięć.

Napisanych przez...?

...różnych autorów: Norwida, Mickiewicza, Iłłakowiczównę, Obertyńską. Pamiętam, że mama zawsze się wzruszała naszymi deklamacjami. Z naszymi dziećmi także przygotowywaliśmy różne przedstawienia, np. jasełka.

A telewizor?

Nawet na co dzień zwykle nie oglądamy, nie mówiąc o świętach.

Dawniej, w czasach PRL-u, święta wymagały dużo więcej zachodu. Dziś już nie chodzimy głodni, jedzenia jest dużo i nie stanowi ono takiej atrakcji, nie trzeba godzinami stać w kolejkach. Wydaje mi się, że główną przyjemnością i prezentem dla innych jest dzisiaj podarowanie im czasu i uwagi. Pora roku temu ewidentnie sprzyja: najkrótszy dzień, ciemno, zimno, ohydnie, wszystkich dopada depresja. Naprawdę trzeba się wtedy spotkać, palić światełka, dodawać sobie animuszu, zjeść i wypić, pośpiewać i się pomodlić, żeby jakoś dotrwać do wiosny. Święta powinny być czymś specjalnym, a cóż jest bardziej specjalnego w dzisiejszym zagonionym świecie, jak bycie razem przez chwilę? Reszta, a więc same tradycje świąteczne, jest dodatkiem.

U nas świętuje się aż do Trzech Króli, kiedy wszyscy się przebieramy za Kacpra, Melchiora i Baltazara, i odwiedzamy rodzinę oraz znajomych.

Kto jest czarnoskórym Baltazarem?

Zwykle dzieci, ale zawsze Baltazar wysmarowany jest sadzą. Jak byliśmy mali, to chodziliśmy po domach samotnych ludzi jako Trzej Królowie i przynosiliśmy ciasteczka.

To raczej niemiecka tradycja.

Być może w naszej rodzinie zwyczaj ten pochodzi od prababki Thunówny, Austriaczki z Czech. Mój zmarły teść był kuzynem mojej matki, stąd wspólni pradziadkowie. Najwyraźniej tradycje rodzinne przeszły u mojej mamy po kądzieli. Obie rodziny mają podobne zwyczaje świąteczne: podobnie nakrywamy do stołu, ubieramy choinkę, wspólnie śpiewamy kolędy.

Mam taką teorię, że w rodzinach, które zawierucha historii przerzucała z miejsca na miejsce, o tradycję rodzinną bardziej dbały kobiety, bo mężczyźni albo ginęli na wojnach, albo trafiali na zsyłkę. Natomiast w krajach, które historia oszczędziła, tradycja przenosi się po prostu przez dom. Kobiety, które wychodzą za mąż, przeprowadzają się do jego domu, gdzie zastają ugruntowane zwyczaje. Mój mąż jest pierwszym pokoleniem, które urodziło się po wypędzeniu z Czech. Stąd tradycja poszła po mieczu.

A w Polsce?

Oczywiście tradycja przenosi się przez kobiety, czego nie trzeba tłumaczyć.

Rozmawiali Katarzyna Kubisiowska i Artur Sporniak

Róża Thun, z domu Woźniakowska, właśc. Róża Maria Gräfin von Thun und Hohenstein (ur. 1954) – działaczka organizacji pozarządowych, była szefowa Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, od 2009 r. posłanka do Parlamentu Europejskiego. Prawnuczka endeckiego działacza Jana Gwalberta Pawlikowskiego, córka hrabianki Marii Karoliny Plater-Zyberk i prof. Jacka Woźniakowskiego, wieloletniego sekretarza redakcji „Tygodnika Powszechnego” i założyciela wydawnictwa „Znak”, byłego prezydenta Krakowa. Od 1981 r. żona Franza Grafa von Thun und Hohenstein. Matka trzech córek i syna.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...