Wzięłam rozwód... z szatanem

czas SERCA listopad-grudzień/2012 czas SERCA listopad-grudzień/2012

Na jednych rekolekcjach, w których uczestniczyłam w 2001 roku, poznałam mojego obecnego męża Maćka. Z perspektywy czasu widzę, że Pan Bóg dał mi Maćka, jeszcze zanim uświadomiłam sobie, że jestem zniewolona. Sama nie dałabym rady przez to wszystko przejść.

 

Promienny uśmiech, błyszcząca na palcu obrączka, na szyi krzyżyk. Siedzimy w jednej z krakowskich kawiarni, pachnie parzoną herbatą. Ja zaś nie mogę się nadziwić. Przypominam sobie Dorotę. Nie dalej jak rok temu czasem towarzyszyłam jej na Eucharystii, która i dla mnie była dosyć trudnym doświadczeniem – Dorota traciła świadomość, słaniała się, a już za każdym razem od momentu Przeistoczenia nie było z nią w ogóle kontaktu. Nic nie widziała, nie słyszała. „Wracała” dopiero po zakończonej Mszy św. Sięgam pamięcią wstecz i widzę ją, kiedy na słowa modlitwy Ojcze nasz upada bezwładnie na ziemię. A wszystko to przez szatana, o którym mówi się, że nie istnieje...

Wiesz – mówi Dorota – sukcesem diabła jest to, że ludzie przestali w niego wierzyć. Ja też, gdybym nie zaczęła żyć sakramentami, to pewnie do tej pory nie wiedziałabym, że jestem opętana. Tak jest z moimi najbliższymi – oni nie przyjmują sakramentów, więc szatan siedzi cicho. Wiadomo, że w czasie egzorcyzmów odprawianych nade mną wyszło na jaw, że moi przodkowie mieli wiele wspólnego z demonami. Przecież te moje problemy nie wzięły się znikąd.

grzech u zarania

Sytuacja w mojej rodzinie jest skomplikowana. Ja, moja mama i babcia, i jeszcze nawet wcześniejsze pokolenia, zajmowałyśmy się magią, czarami, ziołolecznictwem, bioenergoterapią... Do tej pory tam, skąd pochodzę, są takie „zwyczaje” – matki czy babcie odprawiają czary, żeby się dziecko „dobrze chowało”. Moje rodzeństwo zostało zabite w łonie matki, więc już od początku mojego życia byłam wplątana poniekąd w grzech moich rodziców... Od samego początku towarzyszyło mi zło.

Całe życie tkwiłam w takim środowisku – widziałam mamę, która zamiast wieczornego pacierza układa karty, zamiast modlitwy rozmawia z tarotem, zamiast Jezusa i Maryi pokazywała mi zioła, talizmany i uczyła, jak się tym posługiwać. Ja sama wróżyłam, a pierwsze karty stawiałam, mając 3-4 lata! Wyobrażasz to sobie? To było moje życie. Im więcej ułożeń wychodziło, tym poważniejsze rzeczy próbowałam „skonsultować”. W liceum doszły „zabawy z duchami”, mocna muzyka, do tego nie układały się relacje z moją mamą... Kiedy wywoływałam duchy, to wtedy Zły przyjmował postać tych osób, które wzywałam.

Jezus zaczął pytać

W liceum klimat demoniczny ciągle trwał. Duchy, karty, wróżby – była tego cała masa... Wywróżyłam śmierć ojca mojej koleżanki i wtedy pierwszy raz się przeraziłam. Chciałam to rzucić. W tamte wakacje spotkałam znajomą z podstawówki, a ona powiedziała mi: „Chodź ze mną, fajnie spędzimy piątek”. Zgodziłam się i poszłam. To było spotkanie diakonii modlitewnej, ludzie czytali tam Pismo Święte, modlili się. Tak wyglądał mój pierwszy krok, kiedy zaczęłam pytać o Jezusa. A w zasadzie – zamyśliła się Dorota – to On zaczął pytać o to, co dzieje się ze mną. W tamtym okresie każda rozmowa z moją mamą kończyła się jeszcze większą kłótnią. Były „szlabany”, zakaz wychodzenia na Mszę św. A że ja byłam osobą zamkniętą w sobie i nieśmiałą, więc posłusznie się do tego stosowałam.

Spotkałam w swoim życiu osoby, które zaprowadziły mnie do Kościoła. Zakochałam się w Jezusie. I wtedy zaczęły się moje problemy zdrowotne. Byłam np. na Mszy św. i traciłam przytomność. Po którymś takim wypadku postanowiłam pójść do lekarza – wyniki badań miałam dobre. Pomyślałam, że wybiorę się do psychologa, bo może to wszystko jest na tle psychiki. Wiesz, trudne dzieciństwo, stresy w szkole i tak dalej... Nic się nie zmieniało pod wpływem leczenia – opowiada dalej Dorota. – Za każdym razem, kiedy próbowałam oddawać siebie na modlitwie, to te problemy wracały – omdlenia, ataki epilepsji. Po wyjściu z kościoła czy po przerwanej modlitwie wszystko mijało, jak ręką odjął. Nie potrafiłam doprowadzić do końca żadnej modlitwy zawierzenia! Mimo to uparcie twierdziłam, że to wina choroby, której lekarze jeszcze nie wykryli. Było to dla mnie oczywiste!

z nożem na męża

Na jednych rekolekcjach, w których uczestniczyłam w 2001 roku, poznałam mojego obecnego męża Maćka. Z perspektywy czasu widzę, że Pan Bóg dał mi Maćka, jeszcze zanim uświadomiłam sobie, że jestem zniewolona. Sama nie dałabym rady przez to wszystko przejść. Dał mi osobę, która mnie bardzo kocha, ale przede wszystkim taką, która kocha Boga i z tej miłości czerpie siłę do tego, by mnie wspierać.

Na początku tej drogi do wolności był taki moment, że mieliśmy z mężem już przygotowane dokumenty, by rozpocząć sprawę rozwodową. Choć wiedziałam, że go kocham... Wiesz – mówi z drżeniem w głosie – przestaliśmy się rozumieć, staliśmy się tak naprawdę obcymi sobie ludźmi. Zdarzało się tak, że Maciek do mnie mówił, a ja słyszałam coś zupełnie innego. Tak samo z mojej strony – ja mówiłam, a Maciek słyszał coś, czego nigdy nie wypowiedziałam. Niby drobnostki, ale od takich drobnostek się zaczyna. Szatan mocno mieszał, on za wszelką cenę chciał rozwalić nasze małżeństwo. Każde chce rozwalić...

Maciek stale mi towarzyszył. Kiedy było źle i szatan się ujawniał, to on natychmiast reagował. Modlił się, dzwonił do przyjaciół i ich także prosił o pilną modlitwę... Bez takiego wsparcia moje uwolnienie nie byłoby możliwe. A demon wiele razy go kusił: „Popatrz, kiedy ona była ze mną, miałeś spokój, pieniądze, dobrze ci szło, układało się między wami, a teraz nie masz nic. Wystarczy, że ona wróci do mnie i będziesz znów zadowolony”.

Mąż tak się otworzył na działanie Ducha Świętego, że choć z bólem i fizycznym strachem, ale jednak cały czas trwał przy mnie. Nieraz było tak, że on modlił się po cichu za mnie w drugim pokoju, a ja nagle wpadałam z wrzaskiem i zaczynała się manifestacja szatańska. Zły duch, który był we mnie, chciał go zabić. Maciek relacjonował mi, że np. brałam nóż z kuchni i rzucałam się na niego. Wiele było takich sytuacji, a on to dzielnie znosił, z Bożą pomocą. Maciej wiele razy ucierpiał z mojego powodu – podczas jednej z manifestacji został podrapany aż do krwi, chociaż miałam przycięte paznokcie. Do tej pory ma blizny...

Obecność drugiego człowieka dawała i daje wciąż siłę, żeby pójść dalej, żeby odnowić w sobie tę decyzję podążania drogą do wolności. Czasem też był mi potrzebny przysłowiowy kopniak od ludzi czy słowa: „Weź się w garść i nie zachowuj jak rozkapryszony bachor”.

droga do...

Przed jedną z wizyt w szpitalu poszłam na modlitwę wstawienniczą do oo. Franciszkanów. Chciałam poprosić o to, aby operacja się udała i żebym wróciła do pełni sił. Kapłani rozpoczęli modlitwę, ale już jej nie ukończyli, bo nastąpiła manifestacja szatańska. Wtedy ojcowie zaczęli mi zadawać dziwne pytania – o karty, amulety itp. Zaczęłam się cała trząść, rzuciłam kapłanem o ścianę, jednak za drugim podejściem Zły powiedział o moim grzechu.

Po pewnym czasie pojechałam na modlitwę wstawienniczą do egzorcysty, ale trwała ona bardzo krótko, bo demon od razu się ujawnił. Wtedy te wszystkie problemy zaczęły narastać – nie mogłam w ogóle wejść do kościoła, nie potrafiłam się modlić, często mówiłam językami, których nigdy się nie uczyłam, miałam wstręt do wszystkiego, co poświęcone, ściągałam obrączkę, krzyżyk, nie umiałam wypowiedzieć choć słowa modlitwy... Był taki czas, kiedy nie mogłam przyjmować Komunii Świętej – nie widziałam drogi do ołtarza, moje ciało stawało się jak woda, mdlałam, przestawałam słyszeć... Mnóstwo tego było – wspomina z przejęciem. – Regularna walka o wolność zaczęła się w 2006 roku. Trwała 6 lat...

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...