Czy umiera nam Bóg?

Wiele, zbyt wiele znaków wskazuje na to, że nadchodzi noc polskiego chrześcijaństwa. Tygodnik Powszechny, 29 kwietnia 2007




Zadziwiające i przygniatające: jeśli chcieć, choćby kosztem pewnej nieuniknionej trywializacji, doraźnie potraktować te słowa, a zatem odnieść je do naszej wiary, naszego tu i teraz, można właściwie zapytać, czy Nietzsche nie pisze aby o przyszłości polskiego Kościoła? Przyszłości być może jeszcze odległej, ale już intuicyjnie wyczuwalnej? Innymi słowy: czyż Nietzsche nie pisze o uśmiercaniu Boga dokonującego się właśnie tu, właśnie teraz, w naszych – Polaków – czynach, myślach i słowach?

Uśmiercanie owo objawia się tym samym, czym wedle niemieckiego filozofa objawiał się dwudziestowieczny nihilizm: masowym porzucaniem głębokiej ufności w transcendencję przy jednoczesnym trzymaniu się jej zrytualizowanych pozorów. Mówiąc brutalnie: jeśli nie mamy już Boga, to miejmy chociaż papieskie kremówki.

Jak to rozumieć? Weźmy to, co zasmuca najbardziej: uwielbienie, jakim obecnie otacza się osobę Jana Pawła II. Nie świadczy ono o pogłębiającej się religijności Polaków, lecz, przeciwnie, o jej postępującym uwiądzie. Przedmiotem powszechnego kultu nie jest bowiem dzieło Zmarłego ani tym bardziej jego wielka wiara, do której nie zdołaliśmy dorosnąć, ale jego wizerunek, infantylny, jednowymiarowy image serwowany przez media i znaczną część polskiego duchowieństwa w ostatnich latach pontyfikatu tego papieża. W istocie oznacza to ni mniej, ni więcej tylko porzucanie prawd wiary na rzecz jej doraźnych protez. Taką protezą, będącą rezultatem powszechnego procesu zapoznawania istotowych wartości religii chrześcijańskiej w życiu codziennym polskich katolików (i duchownych, i świeckich), jest nieustannie powtarzane we wszystkich możliwych przypadkach żądanie wyniesienia Karola Wojtyły na ołtarze. Jakby sam fakt owego wyniesienia wystarczyć miał, by uratować naszą malejącą wiarę w samych siebie, w swój Kościół, w swą religię. Wedle zasady podobnej do wyrażonej już wcześniej: jeśli nie mamy już wiary, to miejmy przynajmniej świętego Papieża-Polaka... (Cóż to zresztą za osobliwa zbitka słów! Słyszał kto kiedy o Jezusie-Żydzie, Mahomecie-Arabie, Buddzie-Hindusie?).Wszelako uważajmy: im głośniej skandujemy „Papież-Polak świętym!", tym mocniej wypychamy Boga z naszych umysłów, serc, domów, placów, świątyń.

Kościoły są jeszcze pełne. Jeszcze. Ale zbliża się wielkie tąpnięcie. Zwiastunów jest coraz więcej: podwójne standardy moralności wśród kapłanów i świeckich, bierność jednych i drugich, milczenie episkopatu w najważniejszych sprawach dotyczących życia duchowego polskiego społeczeństwa, paternalizm, uporczywe powtarzanie starych formuł w sytuacji, gdy wokół zmieniło się tak wiele, nadużycia finansowe, skandale obyczajowe... Jak powiada Nietzsche: coraz bardziej odczuwa się pustkę i ubóstwo wartości. Ten ruch jest niepowstrzymany, choć w wielkim stylu próbuje się go opóźniać.

Bóg nam umiera. Choć może nie, przecież Bóg w rzeczywistości nie umiera nigdy, co najwyżej zostawia nas samych. Na jakiś czas albo na zawsze. Za chwilę zamilknie – bo cóż może na to wszystko powiedzieć? Spuści głowę, zostawiając nam naszego „Papieża-Polaka", olbrzymie, tonące w luksusie świątynie, coniedzielne puste msze, święta pełne telewizji i niepohamowanego obżarstwa. Za chwilę odej dzie. Czy – gdy już się obudzimy – będzie jeszcze na tyle blisko, byśmy go mogli przywołać z powrotem?



***



Łukasz Musiał jest adiunktem w Instytucie Filologii Germańskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz członkiem Zespołu Pracowni Pytań Granicznych na tej uczelni.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...