Chrześcijaństwo we współczesności

Znak 11/2010 Znak 11/2010

Uderzające jest, do jakiego stopnia Kościół nie stosuje do siebie Jezusowej krytyki faryzeizmu. Trzeba tu chyba głębokiej pokory, świadomości Boskiej transcendencji i wsłuchiwania się w to, co Duch Święty naprawdę nam mówi tu i teraz, także na temat tradycji, w której tkwimy.

 

            III. Chrześcijaństwo oznacza niewątpliwie wiarę i osobisty związek z Chrystusem – osobisty to znaczy zaangażowany, nieobojętny. Do bycia chrześcijaninem nie wystarczy wygłaszanie doktrynalnego credo i klepanie modlitw. Innymi słowy, być chrześcijaninem to być w pewnej egzystencjalnej sytuacji – jak sądzę, niezależnie od tego, czy stosunek do Chrystusa dotyczy przede wszystkim pewnej relacji modlitewno-dialogicznej, czy raczej mistyczno-kontemplacyjnej. Relacja do Chrystusa zakłada dwie sprawy, bez których chrześcijaństwo wydaje się nie do pomyślenia: (1) słuchanie przekazu, nauki samego Chrystusa, przede wszystkim tej nauki, która płynie z Jego życia, śmierci i zmartwychwstania, oraz (2) wiarę w Boga. To wydaje się zrębem tego, co można nazwać ortodoksją. Wiara oczywiście domaga się rozumienia – zawsze na miarę ludzką, upływających epok, a także możliwości poszczególnych ludzi i poszczególnych tradycji. W wierze niezbędne wydają się znowu dwie sprawy – zgodnie zresztą z tradycyjnym podziałem: (1) egzystencjalny akt myślącej uwagi, zaufania i wierności Chrystusowi oraz (2) otwartość na tę niezgłębialnątreść, jaką jest Bóg Chrystusa i Jego przesłanie. Obie te strony wykluczają de iure postawę posiadania – intelektualnie i moralnie – treści wiary, związanej z tym fundamentalistycznej zamkniętości, a przede wszystkim nienawiści do inaczej myślących.

            IV. Wydaje się z tego wynikać po pierwsze świadomość relatywności dziejowych, intelektualnych, filozoficzno-teologicznych heurystycznych konstrukcji, po drugie pełna życzliwości otwartość na inność: interpretacji, a także tradycji, kultur, wreszcie religii. Gdyż u podstaw chrześcijaństwa jest świadomość niezgłębialności i życzliwej łaski Boga dla wszystkich ludzi. Chrześcijaństwo jest uniwersalistyczne, a to znaczy także respektujące niezbędny pluralizm. Ten ostatni moment powinien prowadzić do wypatrywania świadectw i śladów obecności samego Boga także w innych religiach. Lecz równocześnie tam, gdzie dopuszcza się wielość interpretacji, musi być zachowana wytrwała wierność Bogu Chrystusa i miłości jako zasadzie działania i widzenia świata. W ramach tej wielości powinna jednak rządzić zasada wolności i tolerancji, regulowanych jedynie wspólną uwagą skierowaną zawsze na to, co zasadnicze: Boga w Chrystusie. Świadomość owej relatywności i hierarchii ważności spraw i prawd, która zaczęła w Kościele katolickim dochodzić do głosu po Vaticanum Secundum, jest wciąż w powijakach. Jest tak dlatego, że „dogmatyzm” jako zasada myślenia religijnego jest jego najgroźniejszym  wrogiem i zarazem przejawem – zarazem takim, który wydaje się quasi-nieuchronny.

            V. W tym punkcie dochodzimy do tego, co kluczowe i zarazem najbardziej kłopotliwe.

Chodzi o rolę „Kościoła nauczającego”, który czasem zdecydowanie rozmija się z intuicjami Ludu Bożego, a który wiąże. No bo co zrobić, jeśli Lud Boży myśli często inaczej, a biskupi, a nawet papież, nie mają najmniejszej ochoty na dialog? Tak ceniona w Kościele cnota posłuszeństwa wydaje się czasem nie tylko psychologicznie niemożliwa, ale wręcz nieracjonalna, to znaczy sprzeczna z nakazami refleksyjnego sumienia. Jak dobrze wiadomo, Kościół – po zrywie II Soboru Watykańskiego – raczej wraca w przeszłość, niż idzie naprzód. Wszystko to stwarza bolesny dylemat w sercach chrześcijan i prawie nieuchronną duchową schizofrenię, dla świata zaś stanowi fenomen dwuznaczny, gdyż z jednej strony świadczący o sile oporu wobec ideologicznych, a zwłaszcza moralnych „mód”, z drugiej o niepokojącej niewrażliwości na faktyczne w tym świecie zmiany i nurtujące go niepokoje i realne biedy (np. sprawa antykoncepcji we Afryce).

Widzę trzy tego przyczyny i trzy choroby, które wszystkie, być może, dają się sprowadzić do psychologii oblężonej twierdzy: (1) pokusa władzy nad duszami na przykład poprzez narzucanie „ciężarów nie do udźwignięcia”, zapór, które blokują chrześcijanom drogę do nieba, a które kapłani często brutalnie sami gwałcą, (2) pokusa mariażu z polityką, którą znamy aż nadto dobrze z ostatniej kampanii prezydenckiej, a więc pokusa władzy politycznej tout court, (3) idolatryzacja konstrukcji pojęciowych, koniec końców ludzkich, pod pretekstem działania Ducha Świętego. Jest uderzające, do jakiego stopnia Kościół nie stosuje do siebie Jezusowej krytyki faryzeizmu. Trzeba tu chyba głębokiej pokory, świadomości Boskiej transcendencji i wsłuchiwania się w to, co Duch Święty naprawdę nam mówi tu i teraz, także na temat tradycji, w której tkwimy.

Inną stroną kryzysu Kościoła nauczającego jest – o ile można wnioskować z prasy – zahamowanie poważnego dialogu ekumenicznego między denominacjami chrześcijańskimi. Gdyż przecież ważniejsza od wewnętrznej jedności Kościoła katolickiego jest jedność chrzescijaństwa w ogóle. Wydaje mi się na przykład, że Kościół katolicki czyli powszechny powinien od dawna włączyć w swoją katechezę pewne elementy teologii Lutra czy Bartha, jak również teologów prawosławnych. To prawda, że odpowiedzialność powinna dotyczyć przede wszystkim „własnego” Kościoła. Ale dzisiaj nie sposób tego, co własne, odrywać od tego, co inne, tak jak – mutatis mutandis – polskości od europejskości.

Karol Tarnowski, filozof, prof. dr hab., członek redakcji „Znaku”.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...