Na „witaminy” recepty nie trzeba. Można je znaleźć w każdej książce flamandzkiego kapłana, Phila Bosmansa. Ich autor nie przypuszczał, że będą wzmacniały ludzkie serca na wszystkich kontynentach. Wydane w 10 milionach egzemplarzy i przetłumaczone na 24 języki, nadal są cennym i poszukiwanym medykamentem.
Gdy miał dwanaście lat, w 1934 roku, dzięki pomocy materialnej ciotki rozpoczął naukę w gimnazjum w Rotselaar. Zamieszkał w internacie. Cztery lata później jego rodzina przeniosła się w okolice Genk. Phil przez pewien czas pracował wraz z braćmi w kopalni.
W maju 1940 roku w Belgii rozpoczęła się wojna. Wkrótce władze okupacyjne wydały rozkaz o konieczności zgłoszenia się wszystkich młodych mężczyzn. Phil wraz z młodszym bratem postanowili uciec, by uniknąć aresztowania. Matka dała im na drogę dwa bochenki chleba, szynkę i pięćdziesiąt franków. Poza domem przebywali trzy miesiące. Cierpieli z powodu głodu i pragnienia (które czasami mogli zaspokoić dzięki krowom pasącym się na łące) oraz okropności wojny: bombardowań, apokaliptycznych widoków przy przeprawie przez most na rzece Rouen, ludzkiego cierpienia i lęku o najbliższych. Bosmans wspomina, że ten czas w jego życiu był szczególnie ważny, ponieważ dzięki dramatycznym doświadczeniom stał się obojętny na dobra materialne, a zaznając biedy, mógł się później solidaryzować z biednymi. „Kto nigdy nie doświadczył na własnej skórze, co znaczy być biednym, nie może naprawdę zrozumieć biednych” – twierdził.
Powołanie
Jeszcze jako dziecko często odwiedzał chorych w niewielkim szpitalu znajdującym się nieopodal domu. Pomagał nie tylko cierpiącym fizycznie. Najlepiej czuł się w towarzystwie biednych, opuszczonych – to im pragnął poświęcić swoje życie.
W 1941 roku wstąpił do zgromadzenia montfortanerów, które w XVIII wieku założył wędrowny kaznodzieja i misjonarz ludowy, późniejszy święty – Ludwik Maria Grignion de Montfort. Wraz z rozpoczęciem studiów filozoficzno-teologicznych, tuż po zakończeniu nowicjatu, rozpoczął się dla Bosmansa czas duchowych ciemności. Bóg wówczas często znikał mu we mgle. Zaczął lepiej rozumieć niewierzących. Nadal jednak wierzył i poszukiwał. Pewnego dnia, gdy był już u kresu sił i czuł się jeszcze bardziej nieszczęśliwy oraz bezradny, zatęsknił za Bogiem mocniej niż kiedykolwiek. Wtedy dokonał się cud. „Nie ja poznałem Boga, lecz Bóg dał mi się poznać. On się objawił nie jako Bóg, nad którym trzeba się zastanawiać, albo Bóg, który wzbudza strach, lecz jako Bóg, którego się kocha”.
Cztery lata po wstąpieniu do zakonu wyjechał do Oirschot w Holandii, gdzie kontynuował studia. Tam 7 marca 1948 roku przyjął święcenia kapłańskie. Na kielichu, którego używał podczas odprawiania mszy prymicyjnej, wygrawerowane było zdanie: „Zdobyć własną krwią”. Uczynił je mottem swojego kapłańskiego życia. Po święceniach wysłano go do Francji. Zafascynował go popularny wówczas w tamtym kraju ruch księży-robotników, którego idea odpowiadała jego własnemu pragnieniu: połączenia powołania z pracą. Młody zakonnik pragnął być jak najbliżej człowieka. Przez pewien czas mieszkał razem z górnikami w powojennym baraku. Przełożeni nie zgodzili się na to, by przyłączył się do ruchu, którego był pasjonatem. Idea jednak w nim pozostała.
Klucz do szyfru
Zachorował sześć lat po otrzymaniu święceń, w czerwcu 1954 roku (wspominając tę chorobę, Bosmans określa ją jako „śmiertelną”, w źródłach nie podano jej nazwy). Był wyczerpany pracą duszpasterską, którą po powrocie z Francji podjął na terenie swojej rodzimej prowincji – w Limburgu. Tamtejsza placówka zakonna nosiła wówczas nazwę Misji Ludowej. Prowadziła akcję ewangelizacyjną na zdechrystianizowanych terenach Belgii. Ojciec Bosmans zaangażował w nią wszystkie swoje siły, zapominając zadbać o własne zdrowie i potrzebę odpoczynku. Do ciężkiej choroby, na którą zapadł, przyczyniły się również infekcje. Dwa lata spędził w łóżku na plebanii u pewnego proboszcza. Modlił się o to, by mógł odprawiać msze. Był przekonany, że uzdrowienie wyprosiła mu opiekująca się nim gosposia. Rekonwalescencja trwała jeszcze rok.
Czas choroby, który później nazwie „czasem ciszy w cieniu krzyża”, był niezmiernie ważny dla jego życia oraz rozumienia powołania. Phil porówna go do przebywania w inkubatorze, w którym mógł nauczyć się więcej niż z książek. Jak sam wyznał, odnalazł wówczas nową drogę do ludzi, zwłaszcza odrzuconych przez społeczeństwo, samotnych, biednych, wykolejonych.
„K13”
Przełożeni mieli względem niego swoje plany, ale gdy zachorował i lekarz wydał negatywną opinię o jego zdrowiu, stwierdzając, że zakonnik do pracy już się nie nadaje, pozwolili mu później zająć się działalnością, która była tak bliska jego sercu.
W sierpniu 1959 roku Bosmans założył w Belgii Stowarzyszenie Bez Nazwy. Była to kontynuacja idei holenderskiego księdza Henriego De Greevego, który już w 1938 roku wzywał do utworzenia ruchu bez nazwy dla wszystkich ludzi dobrej woli, opartego na zasadach wolontariatu. Stowarzyszenie Bez Nazwy było niezależne od Kościoła, partii politycznych, organizacji. Nie miało regulaminu, składek, posiedzeń. Mógł należeć do niego każdy, bez względu na wyznanie czy kolor skóry. Jego członkowie nie legitymowali się kartą, ale „kulturą serca”.
Promowali ją w wydawanym przez siebie piśmie „K13”, którego tytuł nawiązywał do słynnego rozdziału z Pierwszego Listu do Koryntian, będącego mottem ich działania. Pismo tłumaczone było też na inne języki, gdyż idea ta szybko przekroczyła granice Belgii – stowarzyszenie powstało w kilkudziesięciu krajach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.