Na „witaminy” recepty nie trzeba. Można je znaleźć w każdej książce flamandzkiego kapłana, Phila Bosmansa. Ich autor nie przypuszczał, że będą wzmacniały ludzkie serca na wszystkich kontynentach. Wydane w 10 milionach egzemplarzy i przetłumaczone na 24 języki, nadal są cennym i poszukiwanym medykamentem.
W najlepszym okresie Bosmans miał 300 tysięcy współpracowników w kilkudziesięciu krajach świata. Znajdowali się wszędzie tam, gdzie byli ludzie potrzebujący pomocy, zwłaszcza zepchnięci na margines społeczny. Starali się być tymi, którzy „przez pustynię niosą małe wiaderko wody” w myśl nauki ich założyciela: „Każdy dobry człowiek jest małym światłem, które wędruje przez noc współczesnego świata i na swej drodze zapala zamarłe gwiazdy”.
„Bo byłem głodny…”
Bosmans nie był teoretykiem. Działalności Stowarzyszenia Bez Nazwy nie ograniczał jedynie do wykładów w szkołach, wysyłania petycji do polityków i wydawania broszur na tematy dotyczące aktualnych problemów społecznych. W okresie bożonarodzeniowym jego członkowie sprzedawali świeczki, a dochód przeznaczali na cele charytatywne. Biedni cieszyli się z kolacji wigilijnej, którą spożywali na statku. Wigilijne ciepło przedostało się także przez więzienne mury – więźniowie otrzymywali świąteczne paczki.
Los skazanych był Bosmansowi szczególnie bliski. Spędzał z nimi wiele czasu, rozmawiał, a przede wszystkim słuchał i akceptował tych, których nikt nie chciał. Nie oceniał ich, nie próbował dyskutować na temat Boga. „Bardzo kocham tych ludzi, którzy u innych wzbudzają tylko odrazę” – mówił. „Przekonałem się, że ludzi trzeba kochać takimi, jakimi są, bo nie ma innych ludzi”. Tej miłości, będącej „kluczem do szyfru”, był wierny nawet wtedy, gdy go zawiedli.
Miesiąc po powstaniu Stowarzyszenia zorganizował pierwsze w Belgii warsztaty dla byłych więźniów i bezrobotnych mężczyzn. Był to projekt nowatorski, obarczony nie tylko dużym ryzykiem finansowym, ale także ryzykiem zaufania. Wielu z jego uczestników musiało wrócić do więzienia. Okradli go, niszcząc to, co razem próbowali wypracować. Choć mógł poczuć się rozczarowany, starał się ich usprawiedliwiać: „Wiedziałem, że trudno im kochać, bo oni nigdy nie poznali, co to jest miłość”.
Chciał, aby mieli dach nad głową, gdy wyjdą na wolność. W ramach działalności Stowarzyszenia wybudował dla nich hotel. Od państwa nie otrzymał wsparcia. W tym czasie wydano w Belgii ustawę o finansowaniu mieszkań dla osób upośledzonych umysłowo. Ostatni paragraf mówił, że przysługuje ono także osobom z lekkim zacofaniem. Poszedł do ministra, powiedział mu, że wszyscy są lekko upośledzeni – on i minister również. Otrzymał 60 % dotacji.
W styczniu 1966 roku otworzył dom dla byłych więźniarek. Znalazły w nim mieszkanie również dziewczyny pragnące porzucić prostytucję. Później zatroszczył się także o dom dla samotnych matek, maltretowanych kobiet. W 1990 roku znalazł dla nich budynek, który był własnością jednego ze zgromadzeń żeńskich. Mimo że siostry chciały go odsprzedać za 9 mln franków, udało mu się otrzymać ten dom w prezencie.
W ramach działania Stowarzyszenia utworzono też biuro napraw, które pomagało starszym ludziom w remontach. Jego własnością stała się także 24-hektarowa ferma, nazwana „Oazą”. Mogli na niej zamieszkać ci, którzy uczyli się żyć na nowo.
Bosmansowi bliski był także los Cyganów, których w latach 70. zewsząd wypędzano. Pomógł im założyć nielegalne obozowisko. W sporach, które z tego powodu wynikły, długo traktowano go jako nieformalnego szefa obozu, otrzymywał też anonimowe pogróżki. Zostałby aresztowany, gdyby nie to, że sprawą zainteresowało się ministerstwo. Stwierdzono, że to ciekawy eksperyment i dano mu spokój.
W 1991 roku przyszedł czas, kiedy stwierdził, że musi przekazać prowadzenie Stowarzyszenia młodszym. Ruch Bez Nazwy istnieje do dziś, wychodząc naprzeciw ludziom ze „złamanymi skrzydłami”, łaknącym miłości.
Paraliż
Tuż przed świętami, w grudniu 1993 roku Phil Bosmans przeżył wypadek samochodowy. Dwa miesiące później dotknął go prawostronny paraliż. Miał sprawną tylko lewą rękę, którą nauczył się posługiwać i pisać. Poruszał się na wózku inwalidzkim. Jeździł specjalnie dostosowanym samochodem. Gdy podczas wywiadu w telewizji dziennikarz zapytał go, czy akceptuje swoje inwalidztwo, odpowiedział, że tak, ale przeklina częściej niż do tej pory. „To także modlitwa, wynikająca z mojej niemocy, gdy nie udaje mi się zrobić tego, co bym chciał”. Efekt tych słów był niezamierzony – do domu dla bezdomnych przyszła roześmiana kobieta, mówiąc: „Jestem taka szczęśliwa, że ojciec Bosmans też przeklina”.
Nie mógł już rozdawać Komunii, ale nadal rozdawał miłość. Paraliż nie dotknął jego serca. Gorliwie angażował się w ludzkie sprawy, honoraria ze swoich książek przeznaczał dla potrzebujących. Klasztor w Kontich pod Antwerpią, w którym mieszkał w skromnych warunkach, odwiedzało wielu z nich. Twierdził, że pomimo kalectwa jest szczęśliwy, gdyż poziom szczęścia wzrasta w człowieku po każdym ofiarowaniu siebie, darze złożonym dla innych. Cierpienie stało się dla niego nie tylko trudnym egzaminem, ale także darem: „Teraz już wiem, że niektóre sprawy robią wrażenie nieszczęścia, a w rzeczywistości są łaską” – wyznał.
Ratowało go poczucie humoru. W swoim gabinecie miał pokaźną kolekcję klaunów. Sam uważał się za jednego z nich. Twierdził, że wiara potrzebuje humoru i każdy powinien być trochę klaunem – kimś, kto żyje zawsze dla innych, a nie dla siebie, nie raniąc, a bawiąc i pośrednio wychowując, jak najlepszy terapeuta pomagając pogodzić się z cierpieniem. „Gdy pewnego dnia obrzydnie ci życie, zacznij naśladować klauna, którego serce płacze, a mimo to ze śmiechem gra dziecku na skrzypcach i tak leczy swe serce od łez”.
Za postojem
Nie bał się śmierci. Dla niego była powrotem do domu Ojca. Wiedział, że trzeba na nią czekać, jak „na jutro, którego się nie zna”. Przygotowywał się do niej przez całe życie, akceptując je i starając się rozdawać siebie w darze. Wiedział, że miłość jest jedynym bogactwem, które będzie mógł zabrać ze sobą na drugą stronę. „Nie będę przebywał na tym świecie wiecznie. Pomiędzy wiecznością przed moim urodzeniem a wiecznością po mojej śmierci mam dokładnie odmierzony czas postoju. (…) Niechaj mój czas nie będzie ulicą szybkiego ruchu między kołyską a grobem, lecz miejscem postoju w słońcu”.
Odszedł z niego 17 stycznia 2012 roku. Miał 89 lat.
Korzystałam z książek:
Phil Bosmans, Rozmowy do-prawdy rozmawia Katarzyna Szymańska-Borginon, Wydawnictwo BOSZ, współwydawca Wydawnictwo Salezjańskie, 2004;
Phil Bosmans, Bóg, któremu wierzymy, Wydawnictwo Salezjańskie, 2000;
Phil Bosmans, Żyć każdym dniem czyli jak znaleźć wielką radość w małych rzeczach, Wydawnictwo SEMEN, 2005;
oraz strony internetowej: www.bund-ohne-namen.de.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.