Rodzice zastępczy „zarabiają na dzieciach”, a rodzicom biologicznym masowo odbiera się je „za biedę” – takie wnioski można wyciągnąć z komentarzy po tragedii w Pucku. Nie idźmy tą drogą.
Tylko czy na pewno tak jest? Jeśli ograniczymy się – badając sprawę – do tabloidowych wypowiedzi pokrzywdzonych rodziców, wnioski będą jednoznaczne: dzieci odebrano, bo nie było łazienki, komputera i pieniędzy na książki. Jeśli każdej ze spraw przyjrzymy się uważniej, okaże się, że bieda stanowi w większości jedynie scenografię, a w grę wchodzą ciężkie zaniedbania, alkoholizm i przemoc.
Jak było w Pucku, rzeczywiście trudno jednoznacznie przesądzać, choć informacji o tym, że ojciec biologiczny dzieci był w więzieniu, a matka była (to wersja urzędników) niewydolna wychowawczo, trudno lekceważyć. Z faktu, że na etapie przydzielania dzieci do rodziny zastępczej popełniono rażące błędy, nie wynika jeszcze, że popełniono je również odbierając te dzieci rodzicom biologicznym.
Oderwijmy się na moment od tamtego dramatu. W dyskusji na temat odbierania dzieci rodzicom warto pamiętać o jednym: o ile omyłkowe odebranie – owszem, traumatyczne – to decyzja odwracalna, o tyle nieodebranie w sytuacji zagrożenia może skończyć się dramatem nieodwracalnym. O tym, że rodziców – w kontekście przemocy i poważnych zaniedbań – nie warto dzielić na biologicznych, adopcyjnych i zastępczych, boleśnie przekonaliśmy się kilka dni po doniesieniach z Pucka: niedaleko Łodzi matka zabiła jedno ze swoich dzieci nożem...
Wróćmy jednak do „biedy”. Renata Durda: – Zajmowałam się setkami przypadków przemocy, w sąsiedztwie naszej placówki jest dom dziecka, z którym współpracujemy i przez który przewinęła się masa dzieci odebranych rodzicom. Nigdy nie spotkałam się z przypadkiem interwencji z powodu biedy. Rzeczywiście: wiele jest rodzin, w których nie było katowania, za to były długie okresy zaniedbań zagrażających zdrowiu i życiu.
Trzeba zmienić ustawę o przemocy w rodzinie, bo dała nieograniczoną władzę urzędnikom nad rodziną – wciąż słyszymy z ust niektórych komentatorów, odkąd dwa lata temu weszło w życie nowe prawo. Co zmieniło? Wprowadziło bezwzględny zakaz przemocy, a także możliwość odebrania dziecka przez urzędników (bez zgody sądu) w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia. Nie dało bynajmniej służbom władzy absolutnej: decyzję o odebraniu dziecka podejmuje policjant wraz z pracownikiem socjalnym, lekarzem, ratownikiem medycznym lub pielęgniarką i musi ona być – co w dyskusjach często się pomija – zatwierdzona przez sąd rodzinny w ciągu 24 godzin.
Jakie skutki wywołało nowe prawo? Gdyby ograniczyć się do lektury brukowców i wypowiedzi zrozpaczonych rodziców (np. biologicznej matki dzieci z Pucka, którą przedstawia się jako ofiarę urzędników), istotnie można by sądzić, że państwo po wprowadzeniu nowej ustawy panoszy się w naszych domach i odbiera dzieci „po uważaniu”. Co mówią statystyki? Liczba przypadków interwencyjnego odebrania dzieci była podobna przed 2010 r. i po nim. Jeśli jest powód do bicia na alarm, jest nim raczej – tak mówią ci, którzy na co dzień zajmują się problemem przemocy domowej – opór wymiaru sprawiedliwości i pracowników socjalnych przed podejmowaniem decyzji „wbrew rodzinie”.
Dlaczego nowe prawo było potrzebne? Choćby z tego powodu, że istnieje u nas nadal przyzwolenie na przemoc. I przekonanie, że zgłaszając podobne przypadki, możemy „tylko zaszkodzić rodzinie”. Dowód? O przemocy w domu Cz. (wtedy jeszcze „tylko” z ich dziećmi biologicznymi jako ofiarami) wiedział dyrektor szkoły. O podejrzeniu przestępstwa jednak nie zawiadomił.
Jednocześnie w ostatnich latach w Polsce – przynajmniej w sferze mentalności – coś jednak drgnęło. I to m.in. właśnie za sprawą debaty nad nowym prawem o przemocy: coraz rzadziej zdarzają się publiczne wypowiedzi dopuszczające kary cielesne jako metodę wychowawczą (podobnie trudno znaleźć broniących domów dziecka).
To właśnie w ostatnich latach zrobiliśmy krok do przodu: od filozofii, w której państwo milcząco akceptuje domowe horrory, do filozofii, w której urzędnik wstawia się (przynajmniej teoretycznie, bo dyskusja o efektywności tego systemu to osobna sprawa) za bezbronnymi dziećmi. Domaganie się kroku w tył to droga donikąd.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.