Cisi ludzie Boga

Rycerz Młodych 41/3/2014 Rycerz Młodych 41/3/2014

Pan Jezus, błogosławiąc wybranych na Górze, używa liczby mnogiej, co może sugerować, że na każdego, kto czyni dobro, spływa Boża łaska i błogosławieństwo, i wielu jest tych błogosławionych...

 

Czy cisza oznacza milczenie?

W języku polskim trzecia błogosławiona grupa z Góry może, choć nie musi, nastręczać problemu ze zrozumieniem, a to z powodu osobliwej końcówki fleksyjnej liczby mnogiej przymiotnika „cichy”. Co zatem oznacza owo tajemnicze „cisi”? Kogo błogosławi Pan Jezus? Komu obiecuje „na własność ziemię”? Cichość, jako cecha ludzka, zostaje użyte w Biblii parę razy w odniesieniu do postawy Chrystusa cierpiącego. Przede wszystkim u proroka Izajasza: „Dręczono go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich”. Ta alegoryzacja przedstawia Cierpiącego Sługę Jahwe, który nie protestuje, nie broni się, nie stawia oporu złu, które atakuje Go z całą bezczelnością. Ale czy cichość powinna zawsze być utożsamiana z milczeniem, z nic nie mówieniem? Cichy, łagodny Chrystus z całą mocą sprzeciwia się czynieniu z Domu Ojca targowiska i rozgania przekupniów. Okazuje się, że Chrystus domaga się od nas cichości, która nie przymyka oczu na zło i nie przemilcza nikczemności, ale nakazuje reakcję bez użycia argumentu siły, który zawsze jest niemerytoryczny. Gdy został uderzony podczas niesprawiedliwego procesu w twarz przez Malchusa, poprosił spokojnie, by żołnierz udowodnił Mu, że słusznie został spoliczkowany. Cichość zatem to sposób na to, by świat nawracać, ale nie pobłażliwością, lecz łagodnością i cierpliwością, szukając zawsze drogi pokoju.

Św. Paweł apelował o pokój w relacjach międzyludzkich, akcentując sposób, w jaki należy do niego dążyć: „A zatem zachęcam was..., abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością znosząc siebie nawzajem w miłości”. Słowa te nie dotyczą tylko tych, którzy dzielą z nami mieszkanie, ale również tych, którzy w jakiś sposób są dla nas przykrymi, albo nawet okrutnymi. Skoro cichość nie jest żadną neutralną postawą, bo taka zaakceptuje wszystko, nawet zło, nie jest też średnią miarą czy złotym środkiem, to jak wcielić tę postawę w życie, które przecież obfituje w sytuacje, gdzie łatwiej jest nam unieść się, oburzyć i ocenić zachowanie drugiego, niż reagować spokojem i łagodnością, w sposób „cichy” – tak, jak uczył Chrystus.

Cichość nie szuka w przemocy antidotum na to, co występuje wbrew dobru, nie reaguje złem na zło (ks. Jerzy Popiełuszko wykorzystał to błogosławieństwo, gdy wołał za św. Pawłem: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!”). Dobrze pojęta cichość nie poszukuje „świętego spokoju”, nie odżegnuje się od właściwej reakcji na zło, ale nie robi tego afektywnie, czasem milczy, gdy tego wymaga sytuacja.

Trapiści z Góry Atlas

Wymownym przykładem postawy cichości wobec zła, które z całą swą zuchwałością uderza w niewinnych, jest historia siedmiu francuskich trapistów z Góry Atlas w Algierii. Żyją oni w swym ubogim klasztorze od wielu lat w symbiozie z tamtejszymi muzułmanami, którym udzielają pomocy medycznej, pedagogicznej i materialnej zupełnie za darmo. Bracia według obowiązującej reguły trudzą się uprawą ziemi, żyją z pracy rąk własnych. Ponadto porównują islam i chrześcijaństwo, spędzając godziny w klasztornej bibliotece, uczestniczą w ważniejszych wydarzeniach religijnych swych sąsiadów muzułmanów, którzy darzą zakonników wielkim zaufaniem i estymą. Bracia dużo się modlą, rozważają słowo Boże, udzielają duchowych porad mieszkańcom Tibhirine. Dialog pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami opiera się na zasadzie miłości bliźniego, a apostolstwo polega na wyciąganiu z nędzy i zaradzaniu niedostatkom, których tamtejsi doświadczają z niezwykłą mocą, również poprzez coraz bardziej niesprzyjającą sytuację polityczną w Algierii związaną z wybuchem wojny domowej. Okoliczności te będą niebawem dla pracujących tam ciężko trapistów motywem do złożenia świadectwa miłości, nawet w obliczu okrutnej śmierci.

Mnisi doświadczyli najpierw włamania partyzantów islamskich na teren swego klasztoru w godzinach nocnych w Wigilię Bożego Narodzenia. Na gwałt nie odpowiedzieli gwałtem. Gdy ich przywódca zażądał, by przyprowadzić przełożonego, ten, zawołany przez wystraszonych współbraci, stanął przed oprawcą w postawie pełnej godności, która przywoływała na myśl wyprostowaną sylwetkę Chrystusa, który podczas pojmania w Ogrójcu spokojnie rozmawiał ze swymi prześladowcami. Tak uczynił też brat Christien. Pomimo śmiertelnego strachu, a także obawy o życie swoje i swych towarzyszy, przełożony spokojnie odpowiada na żądania emira. Protestuje, gdy ten domaga się wydania oddziałowi partyzanckiemu brata Luca, lekarza, by leczył rannych partyzantów, ale zapewnia, że żadnemu rannemu nie odmówią pomocy tu na miejscu. Czyni to ze spokojem, patrząc oprawcy prosto w oczy. Nie pozwala też, by partyzanci zabrali leki, tłumaczy łagodnie, ale bez uległości czy okazywania strachu, że są one potrzebne ubogim mieszkańcom Tibhirine. Zachowuje do końca rozmowy ciche i spokojne usposobienie, nie po to, by uniknąć prowokowania i rozzuchwalenia partyzantów, ale dlatego, że przemawia przez niego prawdziwa troska o drugiego człowieka, choćby nawet był on oprawcą i miał krew na rękach. Napastnik jest zdumiony odważną postawą zakonnika i jego współbraci, nie czyni nikomu krzywdy i nakazuje swej kohorcie odwrót, ale wcześniej podaje rękę bratu Christienowi – co może znaczyć ten gest?

Stanowisko braci z Gór Atlas wolne jest od asekurantyzmu, postawy rozumianej negatywnie, która może uchronić przed potencjalnymi konsekwencjami, w ich przypadku przed nieuniknioną agresją ze strony wrogich oddziałów fundamentalistów islamskich. Daleko jej do tchórzostwa czy bierności, którą wzniecają strach i lęk. Zakonnicy nie uciekają z klasztoru, choć mają taką możliwość, ale wszyscy wspólnie decydują się pozostać na posterunku. Przecież nie są tu dla siebie samych, ale dla Chrystusa ukrytego w setkach potrzebujących, żyjących w nędzy i pod reżimem ludzi, pukających każdego dnia do ich bram i proszących o pomoc. Trapiści, pomimo życia w ciągłym napięciu i świadomości nadchodzącej śmierci, normalnie wykonują obowiązki stanu, świadczą ludziom darmową pomoc, modlą się, nie unikają małych radości życia, jak wspólna kolacja przy pięknej muzyce, która okazuje się być ich ostatnią wieczerzą.

Pewnej marcowej zimnej nocy oddział partyzancki dokonuje napadu na klasztor, gdy bracia pogrążeni są we śnie. Obudzonych okrzykami i pohukiwaniami wyprowadzają siłą z ich cel i, popychając brutalnie bagnetami, kierują w stronę wyjścia. Brat Luc, lekarz w podeszłym wieku i bardzo już schorowany, napomina łagodnie napastnika, by ten postępował z nim ostrożnie: „Nie popychajcie mnie, uważajcie na te lekarstwa, to dla dzieci, nie dla was. Dosyć tego, przestańcie mnie popychać. Spokojnie”. Sędziwy zakonnik nie pozostał niemy ze strachu, ale tymi słowami chciał uświadomić grzech, jakiego dopuścili się partyzanci, jak wówczas, gdy Chrystus zapytał swego oprawcę, dlaczego ten uderzył go w twarz. Bo cichość Chrystusowa nie daje się zakneblować strachowi, cichość Baranka to heroizm ducha. Bracia nie postawili oporu złemu, nie szarpali się z napastnikami, nie zabarykadowali bram, nie uzbroili się w broń. Nie użyli zła przeciwko złu, którego doświadczyli. Nie uniknęli prześladowania, choć mogli, ale uczyniliby to za cenę krzywdy ludzi, do których zostali posłani. Mieli pragnienie życia takiego, jakie aż do momentu porwania pędzili, ale musieli pozostać wierni swej misji, wierni Chrystusowi aż do końca.

Dwa miesiące po porwaniu odnaleziono odcięte głowy siedmiu braci zawieszone w worku na drzewie. Ponieśli męczeńską śmierć, wypełniając Testament Chrystusa. Jako dobrzy synowie Boga odziedziczyli ziemię, którą przyobiecał im ich Pan. Postawa cichego Baranka, której uczyli się przez życie prowadzone w murach skromnego klasztoru, przyniosła plon w oczach Boga. Choć w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, bo doświadczyli okrutnej śmierci z nienawiści do drugiego człowieka, doznali trwogi męczeństwa i niepewności losu, to przynależą do błogosławionych, czyli szczęśliwych, bo otrzymali już za swe trudy i cierpienia nagrodę wieczną.

Jezu cichy i pokornego Serca, uczyń serca nasze według Serca Twego.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...