Cela numer 21

Spisek zawiązał się w łukowskim gimnazjum, w starej szkole pijarów. Spiskowcami byli gimnazjaliści z Łukowa, studenci z Warszawy, urzędnicy, pomniejsi łukowscy oficjaliści. Na spotkania przychodził także nauczyciel miejscowej szkoły Jan Thierbach. Znak, 11/2009



Powrozy zapalają się długo. Są przegniłe, skręcone mocno, ogień musi się przez nie przegryźć. Levittoux cierpliwie trzyma świecę, niespokojnie spogląda tylko w stronę korytarza. Minie dużo czasu, zanim deski chwycą ogień, a łóżko zamieni się w stos. Powoli, powoli słoma zaczyna skwierczeć. Mija minuta. Dwie, dziesięć, dwadzieścia. To żmudne zajęcie. Deski zajmują się od powrozów. Wreszcie i barłóg zaczyna się leniwie palić. Potem wszystko dzieje się coraz szybciej.

Ogień zaczyna pożerać gruby pled, którym okrywa się Levittoux. Dym wypełnia celę. Siwe kłęby smarują ściany. Pod sadzą znikają więzienne napisy i koślawe nagrobki. Od koca zajmuje się koszula. Ciało, jak kloc drewna opada na rozżarzony stos. Przywiera. Języki ognia oblizują plecy. Ogień jest coraz większy, suche deski pękają z hukiem. Płonie, płonie! Krzyczy! Z krzykiem do płuc wdziera się dym, wdziera się ogień. Ogień jest wszędzie, syczy, strzela. Płoną włosy, nie można oddychać, nie można patrzeć, siwe, czarne kłęby w gardle, w oczach, oczy mętnieją, ślepną, skóra schodzi, kurczy się, pęka, smród spalonego mięsa. Ciało.

Płomienie chłoszczą plecy, skóra na plecach wysycha i pęka, pęknięcia są równe jak rany cięte. Rany od knuta, rany od ognia. Drewno strzela, strzela, pęka, pękają przegrody w płucach rozsadzone przez dym, krew, krew zalewa płuca i miesza się z dymem. Nieruchomy tułów. Skwierczy. Ogień jest spokojniejszy. Pod skórą mięśnie stają się szaroróżowe.

Kiedy kłęby dymu przedostają się na korytarz przez szparę w drzwiach, szyld wach zaczyna wrzeszczeć. Pali się więzienie! Po drugiej stronie korytarza, Jan Siesicki widzi ze swojej celi światło, bijącą z naprzeciwka łunę. W Cytadeli zamieszanie, nerwowe okrzyki. Szukać klucznika! Zanim znajdują pijanego klucznika i klucze, mijają kolejne minuty. Biegną do celi. Przez otwarte drzwi wypływa chmura czarnego dymu, gęsta i tłusta. Karol Levittoux nie żyje. Leży z podwiniętymi kolanami, ze zwęgloną twarzą i piersią. Spalonego wloką korytarzem. Głowa stuka po podłodze.

W ciągu następnych dni w Cytadeli wydano dwa zarządzenia:

1) Matce ciała oddać nie wolno,

2) Zakazuje się posiadania w celach świec.

VII

Na dziedzińcu Cytadeli, niedaleko ulicy imienia Karola Levittoux, rośnie pokrzywiona polna grusza. Wbita obok w ziemię tabliczka objaśnia, że pyrus communis posadzono w 1840 roku. Gdy więzień celi nr 21 umierał, była ledwie chudym badylem. Potem pień stawał się coraz grubszy, kora twardniała, drzewo zaczęło rodzić owoce. Dookoła rozbrzmiewały echa opowieści o łukowskim spaleńcu. Historia człowieka nigdy nie kończy się z jego śmiercią. Powstają nowe akapity, rozdziały, bez końca. Czasem urywa się, zanika, a potem ujawnia w miejscach zupełnie niespodziewanych. Albo zatacza koło.

W maju 1940 roku, dziewięćdziesiąt dziewięć lat po samobójstwie w Cytadeli, sto lat po posadzeniu na dziedzińcu X pawilonu polnej gruszy, lekarz wojskowy major Henryk Julian Levittoux, stryjeczny prawnuk spaleńca, zgodnie z radzieckim rozkazem nr 00350 („o rozładowaniu więzień”) z obozu jenieckiego w Starobielsku trafia do miasta Charków. W budynku NKWD, przy placu Dzierżyńskiego 3, do jego karku przywiera zimno lufy. Inne Imperium pożera innego Levittoux. Grusza rośnie dalej.



GRZEGORZ SZYMANIK, student dziennikarstwa i polonistyki UW.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...