Przez długi czas Polska i Ukraina, odkrywszy się nawzajem niby to na nowo, cieszyły się harmonią wzajemnej bliskości i widziały w sobie nawzajem raczej wykreowane w wyobraźni postacie niż swoje prawdziwe oblicza. Dzisiaj różowe okulary spadły i stało się jasne, że miesiąc miodowy dobiegł końca. Więź, 10/2009
Niebezpieczeństwo tej prawidłowości wzrasta stokrotnie, jeżeli odnosi się do czasu już po dokonaniu aktu pojednania. Odejście od oczekiwanego modelu szachowania jest odbierane jak złamanie złożonej przysięgi, jak potwierdzenie odwiecznej prawdy, że „natura ciągnie wilka do lasu – ile by go nie karmić”. Zanim się człowiek obejrzy, już znajduje się na diabelskich widłach.
Relacje między katolikami obrządku łacińskiego i bizantyjskiego dodatkowo obciąża fakt, iż funkcjonują oni wspólnie na jednym terytorium (czy to w Polsce, czy na Ukrainie) jako przedstawiciele katolicyzmu. Dlatego zawsze będą skazani na współzawodnictwo i wzajemną zazdrość. To zjawisko szczególnie łatwo dało się zaobserwować podczas przygotowań do pielgrzymki papieża Jana Pawła II na Ukrainę (chociaż należy przyznać, że podskórne przejawy zazdrości nigdy nie ujrzały światła dziennego). Jednak życie zawsze obfituje w powody do zazdrości i dlatego obie strony powinny być ostrożne, aby zawczasu zapobiegać Potencjalnemu złu. Czy lekarz, który sam pali, jest w stanie przekonać chorego palacza do rzucenia nałogu?
Inne kanały zatruwania wzajemnych stosunków istnieją na gruncie polityczno-społecznym. Moim zdaniem, najwięcej szkody przynosi zaciekłe obchodzenie kolejnych rocznic smutnych wydarzeń. Wtedy do głosu dochodzi nie tyle ból historii, ile polityczni manipulatorzy, którzy twierdzą, że za wszystko jest winna druga strona, znienawidzeni „oni”. Historia zostaje przetworzona w taki sposób, aby „oni” jawili się jako wcielenie zła absolutnego. Oponenci zaś w swojej obronie przedstawiają wersję historii, w której kolejne wydarzenia były tylko sprawiedliwą reakcją na wcześniej wyrządzoną, niczym niesprowokowaną, krzywdę. W taki sposób powstają przeciwstawne sobie krzywe zwierciadła.
Pojednanie, a nie poniżenie
Imperatyw Ewangelii – a jest on naszym wspólnym imperatywem – oznacza umiejętność zrozumienia bólu drugiego, spojrzenia na jakieś wydarzenie jego oczyma. Ukraińcy muszą zrozumieć, że w PRL wszelkie wzmianki o Katyniu i Wołyniu były zakazane, co oznacza, że tzw. Wołyniacy długo dusili swój ból w sobie. Wdaje się, że przemilczenie wołyńskiej tragedii już w postkomunistycznej Polsce, nawet jeśli czynione w imię niepogarszania stosunków z Ukrainą (za co jesteśmy wdzięczni), przyniosło w sumie mało korzyści, gdyż w końcu doprowadziło do buntu skazanych na milczenie i popchnęło ludzi, którzy chcieli opowiedzieć o swoim bólu i tragedii, w ręce manipulatorów. Dlatego też my, Ukraińcy, będziemy mieli moralne prawo budzić sumienie świata wobec naszych tragedii narodowych tylko wtedy, kiedy pochylimy się przed polskim bólem, spowodowanym winą Ukraińców, odpowiedzialnych za krwawą etniczną czystkę na Wołyniu.
Ale czy Polacy pochylą się przed ukraińskim bólem? Czy chrześcijanin, stanąwszy przed obliczem Boga, może powiedzieć, że zemsta jest miła sercu Chrystusa, a więc śmierć niewinnych ukraińskich kobiet i dzieci, nawet jeśli zginęły one w ramach tzw. akcji odwetowych można usprawiedliwić? Czy nie należy wciąż przypominać o tym, że międzywojenne państwo polskie nawet nie dopuszczało możliwości samostanowienia wyzwolenia narodowego Ukraińców i okrutnie karało aktywistów ruchu wyzwoleńczego? Czy zaszczute i zniewolone zwierzę może być posłuszne?
Ja, Ukrainiec, pozwalam sobie na tę nielojalną wobec moich rodaków metaforę, aby przypomnieć, że historia jest nieprzerwanym łańcuchem przyczynowo-skutkowym, z którego nie da się wyrwać jednego, samowystarczalnego i wyjaśniającego wszystko ogniwa. Dlatego, jeżeli nie schrystianizujemy naszego myślenia o historii, walka różnych historiografii nie będzie miała końca. My wszyscy – Polacy i Ukraińcy – musimy zdać sobie sprawę z tego, że formułka „niech oni pierwsi (przyznają się, wybaczą itd.), to wtedy i my…” tak naprawdę prowadzi do konfrontacji i kończy się zgubą. Jest dowodem słabości naszej wiary. Chrześcijanie powinni starać się przewyższyć jeden drugiego w miłości, a nie ambicji narodowej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.