Zazdrość Boga zawiera w sobie wielką delikatność i nieśmiałość, a z drugiej strony – ogromny żar. Sprawia wrażenie, jakby była dla Niego czymś obcym, co musi okazać.
Karmelitanki bose – Poznań
O zazdrości Boga można mówić w związku z Jego miłością do swego ludu (por. Wj 34,14-16a; Pwt 4,23-24). Bóg chce, aby Jego lud był szczęśliwy, aby nie służył innym bogom. Wybór bałwochwalstwa jest dla człowieka śmiertelnym zagrożeniem. Boża zazdrość jest reakcją na ludzką odmowę wobec Jego bezgranicznej Miłości, reakcją na wybór przez lud drogi prowadzącej na skraj przepaści. Jego zazdrość oznacza wyłączność, bo tylko ta jest dla nas bezpieczna. Tak jak Bóg walczył o swój lud, tak walczy o każdego człowieka, bo troszczy się o szczęście wszystkich ludzi.
Mówiąc o zazdrości Boga, przede wszystkim nie należy myśleć o emocjach. Deus absconditus, Bóg ukryty, którego ukrycie nie jest chowaniem się, lecz przestrzenią naszej wolności. To jest subtelność Boga, który się wycofuje i w ten sposób obdarza nas wolnością. To jest poziom zazdrości Boga.
Bóg dotyka coraz głębszych pokładów bałwochwalstwa w nas, mamy bowiem skłonność do przemieniania w bóstwa tego, co nas fascynuje i przyciąga. Bóg jest cierpliwy i wierny, a moc Jego miłości nie pozwala odwieść nassię od celu. Trudno powiedzieć, czy to Bóg kreuje znaki, czy też pozwala natknąć się nam na bariery i ostrzeżenia, jakie sami sobie wybieramy. Nasza wolność zostaje zachowana, ale kto ma oczy prawdziwie otwarte, ten dostrzega obecność Bożej żarliwości.
Także sposób modlitwy może być przeszkodą w kontakcie z Bogiem. Można przywiązać się do metody i nie dać Bogu dostępu do siebie. Można cieszyć się Jego darami, a nie Nim samym. Samemu nie sposób wyzwolić się od tego, wtedy zazdrosna miłość Boga wybawia nas od siebie samych.
***
Pojęcie zazdrosnego Boga pojawia się w wielu miejscach Biblii, wyraża Jego zaangażowanie w „dzieło rąk swoich”, w los człowieka, by osiągnął on cel – powołanie, jakim go Bóg obdarzył: przybranie za swoje dzieci, osiągnięcie pełni, szczęście, życie wieczne, czyli zbawienie.
Nie można zazdrości Boga oceniać jako „pozytywnej” czy „negatywnej” bez zaznaczenia, że chodzi o odczucie człowieka, bo zazdrość Boga ma zawsze na celu dobro, nawet wtedy, gdy wydaje się bolesna, ogałacająca, nieraz wprost druzgocąca. Jest działaniem miłosierdzia – Jego zazdrosnej miłości. Jednak dostrzega się to z perspektywy, w miarę doświadczeń zewnętrznych i wewnętrznych, oczyszczania z różnego rodzaju egoizmu, poznawania prawdy o sobie, otwarcia się na Boga i Jego działanie. To problem całego życia.
Nie można mówić o podobieństwie zazdrości Boga do zazdrości człowieka. Zazdrość Boga cała jest bezinteresownością, darem; ona buduje. Zazdrość ludzka zaś jest egoistyczna i niszczy drugiego człowieka. Poza tym, zazdrość Boga jest miłością wierną, prawdziwą, cierpliwą, wyrozumiałą, delikatną. Nie narzuca się, lecz pozostawia całkowitą wolność. Nawet, gdy człowiek wskutek słabości nieświadomie powie „nie”, Bóg nie opuszcza człowieka, lecz w miejscu upadku otwiera nowe perspektywy dla realizacji swoich pełnych miłości planów.
Bóg ma różne sposoby na to, aby dać odczuć swą zazdrosną miłość – czasem zaskakujące. Najczęściej jednak przez głos sumienia, nagłe głębsze zrozumienie słowa Pisma Świętego czy nawet przez osoby „przypadkowo” spotkane, które oświetlają nurtujący od dawna problem, czy też przez okoliczności życia, które domagają się przyjęcia zdecydowanej, konkretnej postawy.
***
Nie można porównywać zazdrości Boga do zazdrości ludzkiej. Mówienie o Bogu zazdrosnym jest jedynie próbą nazwania Go według ludzkiej miary, jeszcze jednym imieniem Tego, który jest samym Dobrem.
Bóg zawsze się dopomina o wyłączne prawo do naszego serca, nie tylko wtedy, gdy przez głos sumienia odsłania nam konkretne niewierności, ale także przez oczyszczanie nas ze wszystkiego, co nie jest Nim; gdy wprowadzając nas w kolejne „noce”, odsłania nam kolejne „mielizny” miłości.
Bóg chce być kochany takim, jakim jest, w całej prawdzie. Jeśli modlitwa jest spotkaniem z Nim, słuchaniem, to jest także z naszej strony pewnym tworzeniem sobie obrazu Boga, obrazu zawsze niepełnego, a więc nie do końca prawdziwego. Bóg wtedy wkracza, odbierając nam poczucie zadomowienia w naszej modlitwie, złudzenie, że już Go pochwyciliśmy i nazwaliśmy po imieniu. Jest to bolesne doświadczenie, ale z perspektywy czasu dostrzegamy w nim dobro.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.