Nie jest łatwo być prorokiem we własnym kraju, pokazywać swojemu ludowi jego słabości, wytykać marnowanie szans, wybijać z fałszywego poczucia bezpieczeństwa.
Te rozmowy były o historii, filozofii, kapłaństwie?
O Kościele, o Polsce, o życiu. O takich rzeczach się z mistrzem rozmawia...
Czyli jednak coś w tej relacji było?
Na pewno jest wielu ludzi, którzy stokroć bardziej niż ja mają prawo nazywać Tischnera mistrzem... Siebie bym określił jako człowieka, który odnajdywał się w jego sposobie myślenia.
Jest w stanie znaleźć Ksiądz w swoim życiu, w kapłaństwie coś, co na pewno jest zaczerpnięte od Tischnera?
Mogę powiedzieć o tym, co do mnie trafia, a czy potrafię tym żyć, nie mnie oceniać. Pociągała mnie w nim zdolność głębokiej refleksji nad światem, opisywania, dokąd sięga ludzka wolność i odpowiedzialność. To wydaje się konieczne dla księdza, ale też dla każdego, kto chce świadomie żyć w społeczeństwie. W latach 80., obserwując to, co działo się w Polsce, czytałem „Etykę Solidarności”. Po tej lekturze już nie można było nie poznawać dalej Tischnera. Po roku ’89 opisywał przemiany polskiego Kościoła i społeczeństwa. Odpowiada mi sposób myślenia, który szuka źródła problemów w sobie, a nie w innych. Tischner nie miał nigdy manii tropienia wrogów – liberałów, masonów... Szukanie problemów w sobie nigdy nie jest popularne, a już zwłaszcza w narodzie, który żyje głęboko zaszczepioną ideą mesjańską. W tym głęboko z Tischnerem się zgadzam, że oskarżać trzeba siebie, a nie rzeczywistość – ją trzeba ewangelizować, a siebie nawracać.
Więc Tischner był mistrzem dla Kościoła w Polsce?
Raczej prorokiem, i to porównywalnym z Jeremiaszem. Nie jest łatwe bycie prorokiem we własnym kraju, pokazywanie swojemu ludowi jego słabości, wytykanie marnowania szans, wybijanie z fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Po śmierci Tischnera nastąpiły ostre podziały pamięci o nim, od postaw właściwych dla uczniów po agresywność. Szokiem dla mnie było, że jeden z tygodników katolickich nie odnotował śmierci Tischnera, bo nie wypadało. Wielu śmiertelnie się z Tischnerem nie zgadza, chociaż go nigdy nie widziało, ani nie przeczytało żadnej jego książki.
Czy odrobiliśmy lekcję Tischnera? Nasz Kościół dalej się jeży, kiedy ktoś nie daj Boże skrytykuje Episkopat albo jakieś posunięcie Papieża.
Problemy, które opisywał Tischner, dzisiaj są o wiele bardziej nabrzmiałe niż za jego czasów. Benedykt XVI powiedział ostatnio, że Rok Kapłański, podczas którego ujawniły się na całym świecie liczne przypadki pedofilii duchownych, był dramatyczny dla obrazu kapłaństwa, jego rozumienia i przeżywania. My, Kościół w Polsce, wciąż nie przeprowadziliśmy zadanych nam nie przez Tischnera, lecz przez Jana Pawła II rachunku sumienia i oczyszczenia pamięci. W rezultacie dzisiaj nie potrafimy odnieść się do grzechu naszych współbraci uwikłanych we współpracę z SB, a kiedy staniemy – bo staniemy – przed problemem zgorszenia nadużyciami moralnymi księży wobec młodych, nie wiem, czy starczy nam umiejętności zmierzenia się z prawdą o naszym grzechu.
Aktualna jest myśl Tischnera, że chrześcijaństwo mamy wciąż przed sobą?
Oczywiście. To stary obraz z pism Ojców Kościoła, Tischner nie powiedział tu nic nowego – przychodzisz do źródła, ale nie wypijesz go. Bo chodzi o to, żebyś przychodził jutro i pojutrze, i pił tyle, ile możesz w tej chwili. Ono będzie ciągle tryskać. Chrystus mówił Apostołom: mam wam wiele do powiedzenia, ale teraz nie jesteście w stanie tego przyjąć. Dlaczego my mamy być lepsi?
Tischnerowi chodziło o to, by Ewangelia przełożyła się na ewangelizację. O ewangelizacji wszyscy mówią, ale jej chyba nie prowadzimy... Ewangelia to książka. Problem polega na tym, jak ją przełożyć na żywe Słowo Boga i na nasze życie. W tym sensie ona zawsze jest przed nami. To stwierdzenie jest wyznaniem, że nie jesteśmy zadowoleni z formy wiary, którą żyjemy; zdajemy sobie sprawę z jej obciążenia słabościami i grzechami. Że chcielibyśmy żyć lepiej i żyć razem. W jakim stopniu jesteśmy do siebie odniesieni w sposób ewangeliczny, miłością, także nieprzyjaciół – te pytania ciągle stoją przed nami.
Po drugiej stronie jest poczucie sytej cnoty. Zadowolenia z tego, co wiemy o Bogu, o sobie, o Kościele – byle nie było gorzej. Tymczasem chrześcijaństwo jest albo ewangelizacyjne, albo go nie ma. Jeremiasz słyszał wciąż, że w Jerozolimie jest świątynia pańska – i to wystarcza. Takie łatwe myślenie i u nas jest możliwe. Mamy pomniki wiary: Jana Pawła II, kard. Wyszyńskiego, ks. Popiełuszkę – i to wystarcza...
Więc Tischner był potrzebny, żeby zadowolony z siebie Kościół zmusić do krytycznego namysłu nad sobą.
Byle przy tym nie stwierdzić, że Tischner ustawiał się poza Kościołem. Nigdy nie mówił „wy”, zawsze mówił „my”. Nie był krytykiem Kościoła z zewnątrz, ale człowiekiem głęboko wierzącym w Kościół – od środka. To właśnie funkcja proroka: wzywanie do nawrócenia. I znak.
Rozmawiał Maciej Müller
Ks. Grzegorz Ryś (ur. 1964) jest historykiem Kościoła, rektorem krakowskiego seminarium duchownego. Stale współpracuje z „TP”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.