Czy dyskusja na tematy związane z bioetyką musi prowadzić do mnóstwa negatywnych emocji, wobec których przestają liczyć się fakty i drugi człowiek, a jakiekolwiek próby dogadania się giną zalane falą adrenaliny?
Natomiast nie jest naszym celem (a w każdym razie zdecydowanie być nie powinno…) „zwycięstwo w dyskusji”, udowodnienie swoich racji, pokazanie „kto jest mądrzejszy”, kto lepszy, kto bardziej święty. Nie jest naszym celem budowanie własnych pozycji obronnych na bazie przekonania o podłości i grzeszności przeciwników (no bo skoro zakładamy że oni są tak bardzo źli, to automatycznie implikuje myśl, że my jesteśmy lepsi…).
Ta sama zasada powinna zresztą dotyczyć wszelkich kampanii medialnych: skoro naszym celem jest ratowanie życia i zmienianie świata na lepsze, to temu właśnie powinny służyć nasze książki, plakaty, ulotki, konferencje…
Po trzecie – mów uczciwie, rzetelnie i zgodnie z prawdą! To, że masz rację i działasz w słusznej sprawie nie usprawiedliwia naciągania faktów, posługiwania się półprawdami, manipulowania, przemilczania tego, co nie wygodne czy co nie do końca pasuje do twojej wizji świata. Jeżeli podpierasz się danymi naukowymi, upewnij się, że są rzetelne i sprawdzone – bo niestety „po dobrej stronie” także zdarzają się różni pseudonaukowcy interpretujący dowolne dane tak, żeby potwierdzały ich tezy. Jeśli mówisz, co na dany temat głosi Kościół – poznaj najpierw (dokładnie!) nauczanie Kościoła w tej sprawie. Ile już razy szlag mnie trafiał, kiedy słyszałem jak różne postaci znane z życia publicznego powołują się publicznie na dokumenty Kościoła, podczas gdy z ich wypowiedzi widać było wyraźnie, że nigdy w życiu tych dokumentów w ręku nie miały! Ile razy musiałem tłumaczyć różnym niewierzącym znajomym, że pan poseł X czy pan minister Y bzdury gada, bo w rzeczywistości Kościół stawia pewne sprawy zupełnie inaczej… I nie mam wątpliwości, że poseł X czy minister Y mieli dobre intencje – ale co z tego?
Nigdy nie udawaj, że niewygodne prawdy nie istnieją (nikomu jeszcze nie udało się rozwiązać żadnego problemu przez udawanie, że go nie ma). Jeśli przemilczysz jakieś fakty „nie pasujące” do twojej tezy, to możesz być pewien, że twoi adwersarze znajdą je i nagłośnią – a dodatkowo będą mieli argument, że ty nie mówisz całej prawdy. Jeśli w dyskusji o sztucznej antykoncepcji używasz argumentu, że pigułki hormonalne zwiększają ryzyko zapadnięcia na raka szyjki macicy (co dawno już potwierdzono), to nie zapomnij (bo twoi rozmówcy nie zapomną o tym na pewno!), że dla odmiany zmniejszają one nieco ryzyko wystąpienia raka jajników – to także potwierdza większość naukowców…
Po czwarte – pamiętaj, że „nic nie jest tak proste, jak się wydaje”. Sprawy dotyczące aborcji, eutanazji, in vitro, antykoncepcji to najczęściej konkretne historie konkretnych ludzi – często historie dramatyczne, bolesne, historie potwornie trudnych wyborów i decyzji, których skutki odczuwa się całe życie. Starajmy się unikać kategorycznych ocen ludzi (zachowując, rzecz prosta, prawo do kategorycznych ocen konkretnych czynów czy poglądów). Pamiętajmy, że nie każdy jest bohaterem – i że bohaterstwa od każdego człowieka Kościół nie wymaga.
Pamiętajmy też, że bardzo wiele tragicznych wyborów moralnych wynika ze strachu i poczucia beznadziei i braku sił. Bardzo łatwo w takiej sytuacji wydawać sądy o drugim człowieku, na przykład o kobiecie która chciała dokonać aborcji. O ile sama ocena takiej decyzji jest dla nas oczywista, o tyle nie powinniśmy sobie pozwalać na ocenę człowieka. Pamiętam pewnego rekolekcjonistę, który mówił że zanim ocenię i „wydam wyrok” na człowieka, zanim nazwę go grzesznikiem i bezbożnikiem, powinienem zadać sobie dwa pytania: Co ja zrobiłbym na jego miejscu? Co ja zrobiłem, żeby mu pomóc i ulżyć w cierpieniu?
Nieco ponad rok temu w mediach głośno zrobiło się o pewnej pani, która publicznie prosiła o możliwość eutanazji dla swojego syna od ponad dwudziestu lat znajdującego się w stanie śpiączki bez kontaktu ze światem. Już czekałem na kolejną publiczną awanturę, na przerzucanie się najcięższymi argumentami, na stawianie sobie wzajemnie zarzutów… Ale do niczego takiego nie doszło. Dlaczego? Bo zanim zaczęła się medialna wrzawa, znaleźli się dobrzy ludzie którzy ten z pozoru potworny, bezduszny, nieludzki apel odczytali tak, jak powinien odczytać go każdy chrześcijanin: jako wołanie o pomoc. Znalazła się fundacja która pomogła, znalazł się dom opieki który przyjął chorego mężczyznę. Jego matki nikt nie oceniał, nikt nie atakował – po prostu zaproponowano jej pomoc. Kobieta, która samotnie od ćwierć wieku zajmowała się synem poczuła, że są wokół niej ludzie. O eutanazji nikt więcej nie mówił…
Po piąte – mówi pozytywnie. Pamiętam (trochę już czasu minęło) długą dyskusję nad zmianą prawa po przemianach 1989 r., kiedy po raz pierwszy zaczęło się mówić o potrzebie ustawowego rozwiązania kwestii ochrony życia ludzkiego. I pamiętam, jak bardzo ludzie zaangażowani w różnego rodzaju ruchy pro-life podkreślali, że – wbrew temu, co sugerowała większość mediów – to nie ma być ustawa „antyaborcyjna”, tylko właśnie ustawa chroniąca życie. Nie „anty”, ale „pro”.
Kiedy Jan Paweł II mówił o ochronie życia – także o problemach związanych z aborcją, eutanazją, antykoncepcją – zamiast skupiać się na ciemnych stronach tych zjawisk mówił o „cywilizacji życia i miłości”, do której wszyscy (tak, wszyscy – wierzący, niewierzący…) powinniśmy dążyć. Pamiętam, że bardzo mnie uderzyło takie przestawienie akcentów: nie mówimy przede wszystkim o złu i śmierci, mówimy przede wszystkim o życiu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.