Czas mas się skończył, ale Kościół nie musi wpadać w panikę. Przecież wierzy, że Bóg wraz ze wszystkimi ludźmi zmierza ku dobremu finałowi.
Ale jak tych ludzi traktować z duszpasterskiego punktu widzenia? Czy uważać ich za część Kościoła, skoro np. nie przystępują do Eucharystii?
Stosunek ludzi do Kościoła jest dziś niezwykle zróżnicowany. Niektórzy należą do wewnętrznego kręgu zaangażowanych; nigdy Kościół nie miał tylu wolontariuszy co teraz. Inni uczestniczą sezonowo, w chwilach życiowych przełomów, podczas wielkich uroczystości jak Nowy Rok albo w sytuacjach kryzysowych: podczas trzęsień ziemi, masakr, katastrof. Są też trzymający pewien dystans sympatycy. Ich postawę można porównać do stosunku do związków zawodowych: sami wprawdzie z reguły do nich nie należymy, ale oczekujemy, że będą wykonywać dobrą robotę na rzecz wszystkich pracowników. Ze strony Kościoła trzeba wobec takich ludzi prezentować poszanowanie dla wolności osoby, chrześcijańskie życie w publicznie widocznych wspólnotach, dobrą obecność w mediach oraz rzetelną współpracę sióstr i braci w tych obszarach kultury i społeczeństwa, gdzie przez konkretne działanie można w ludzką egzystencję wplatać Ewangelię.
Od wieków czytamy i głosimy tę samą Ewangelię. Chrystus żyje, a Duch wieje, kędy chce. Dlaczego my, chrześcijanie Europy, przestaliśmy być skuteczni?
Kościoły Starego Kontynentu muszą się przyzwyczaić do faktu, że czas mas się skończył. Nie będą już ramię w ramię z panującymi nawracać i chrzcić tłumów. To za każdym razem będzie osobista decyzja człowieka włączonego w mocno zróżnicowane otoczenie. Równocześnie Kościół uczy się dziś myśleć „uniwersalnie”. Bóg działa, dąży do zbawienia każdego człowieka, którego stworzył; ateisty, buddysty, muzułmanina, chrześcijanina.
Jaki stąd wniosek? Otóż w obliczu pikujących statystyk Kościół nie musi wpadać w zbawczą panikę, bo przecież wierzy, że Bóg i tak wraz ze wszystkimi ludźmi zmierza ku dobremu finałowi. Zadaniem Kościoła jest żyć ową głęboką prawdą o egzystencji człowieka, żyć widocznie i przekonująco we wspólnotach wiary, a także zapraszać ludzi, by znaleźli własną drogę – pytając przy tym, czy Bóg nie potrzebuje ich dla swego Kościoła. Powinniśmy pamiętać, że zbawienia Bóg chce dla wszystkich, natomiast dla Kościoła nie potrzebuje wszystkich. Do tego zawsze wybierał sobie jeden tylko naród – Izrael; a teraz potrzeba Mu swego Kościoła. Kościoła, który jest solą ziemi i światłością świata, czy też, jak celnie sformułował to Sobór Watykański II, znakiem zbawienia dla wszystkich.
Wobec masowego odpływu wiernych kard. Christoph Schönborn z Wiednia, przygotowuje dla archidiecezji pakiet reform. Jakie są jego najważniejsze cele?
Kardynał robi to, co robią wszystkie diecezje Europy skonfrontowane z brakiem wiernych, księży i pieniędzy: zmniejszają kościelną administrację, a jednocześnie zwiększają przestrzenie duszpasterskie stosownie do rzednących szeregów duchownych. Tyle że badania pokazują, że takie działanie przyspiesza proces kurczenia się kościelnych wspólnot. Tylko nieliczni hierarchowie, jak Albert Rouet z Poitiers, idą inną drogą. Abp Rouet stawia na zaangażowanie świeckich, którzy tworzą communautés locales i są odpowiedzialni za ich funkcjonowanie.
Inny biskup, Fritz Lobinger pracujący w RPA, ale urodzony w Niemczech, proponuje, by w ramach wspólnot lokalnych wybierać tzw. starszych, kształcić ich i wyświęcać, tworząc Team of Elders. Ale do takich innowacji brak dziś odwagi zarówno Kościołowi powszechnemu, jak większości lokalnych biskupów. W dużo większym stopniu stawia się na ograniczanie obecnego, skoncentrowanego na duchownych, modelu administrowania Kościołem. Czy to ma przyszłość? Myślę, że brak nam właśnie innowacyjnego myślenia.
Takie eksperymenty mogą jednak rodzić konflikty. Ostatnio w Austrii wybuchł spór między tzw. Inicjatywą Księży a biskupami. Duchowni stoją na stanowisku, że Kościół trzeba radykalnie reformować, by nie tracić wiernych. Kard. Schönborn odpowiada, że musimy chronić przede wszystkim prawdziwą wiarę...
Inicjatywa składa się z najlepszych duszpasterzy Austrii. Cieszą się oni dużym szacunkiem, są blisko ludzi, mają kontakt z ich codziennymi radościami i smutkami. Są sercem i uchem Kościoła. Trzeba też zauważyć, że w ostatnich dziesięcioleciach po cichu rozwijało się w parafiach nowe duszpasterstwo. Spotkania ekumeniczne stały się czymś zwyczajnym. Rozwiedzeni, którzy ponownie zawarli małżeństwo, przystępują do sakramentów i pracują charytatywnie. Wrażliwi księża czują, że wytworzyła się przepaść między tym, co w parafiach rozwinęło się z ducha Ewangelii, a tym, co kościelne władze głoszą z urzędu. Inicjatywa odsłoniła tę przepaść, by ją zmniejszyć, względnie – by się jeszcze nie pogłębiła ze szkodą dla hierarchów. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że lokalnie rozwinie się duszpasterstwo bez biskupów, co długofalowo nie byłoby dla Kościoła dobre.
A zagrożenie schizmą?
Walka o spłycenie przepaści, którą opisałem, nie doprowadzi do schizmy, a już na pewno nie w Austrii. Tam czyni się wiele, by przezwyciężyć już narastający podział. Austriacka mentalność nie wyda z siebie nowego Lutra. Wspólnymi siłami znajdziemy dobre wyjście.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.