Nowe wspólnoty, nowy Kościół

Marta Wielek

publikacja 20.11.2010 12:00

Energiczne mieszkanki pewnej małej miejscowości poprosiły księdza proboszcza, by pozwolił im urządzić siłownię w jednej z sal domu parafialnego. Gdy się zgodził, zaczęły się tam regularnie spotykać na gimnastyce. Żeby jednak było bardziej pobożnie, postanowiły zawiązać wspólnotę. W ten sposób udało im się połączyć dwie sfery: zrobić coś dla ciała i coś dla ducha

List 11/2010 List 11/2010

 

W innej miejscowości niewielka wspólnota przez wiele miesięcy szukała skutecznego sposobu, by zaprosić do swojego grona nowe osoby. Ani adoracja, ani poczęstunek po niedzielnej Mszy św., ani nawet wycieczka nie spotkały się z zainteresowaniem. Odpowiedzieli dopiero na propozycję wspólnego zorganizowania przedstawienia dla dzieci przebywających w szpitalach.

I jeszcze jeden obrazek: w wielkomiejskiej parafii rekolekcjonista przez kilka dni przekonująco opowiadał o życiu duchowym, o różnych sposobach modlitwy, o wyciszeniu, o , co może przeszkadzać, a co pomagać w spotkaniu z Bogiem. Na jego katechezy przychodziły tłumy. Proboszcz zaproponował więc parafianom utworzenie grupy modlitewnej. Na spotkanie przyszły tylko panie z Żywego Różańca.

Przytoczyć można wiele podobnych historii: spotyka się kilka wierzących osób, które łączy jakaś życiowa pasja lub potrzeba. Chcą zrobić coś dla siebie, dla swoich dzieci, dla ubogich. Nie wyobrażają sobie, by istniało lepsze miejsce do takiej działalności niż Kościół. Zakładają wspólnotę - razem się modlą, ale przede wszystkim pracują na rzecz innych. Z kolei ci, którzy trwają od lat w jakimś ruchu, odkrywają, że muszą na nowo przemyśleć swój sposób działania, bo ludzie przestali odpowiadać na dotychczasowe sygnały. Jednocześnie sporo jest takich osób, które szukają duchowości, ale chcą to robić indywidualnie, nie w grupie.

Na jednym z katolickich forów internetowych, ktoś wywołał burzliwą dyskusję pytaniem: „Na czym polega nowa wiosna Kościoła, skoro kościoły pustoszeją?". Rzeczywiście, przy spadającym wskaźniku praktykujących liczba wspólnot wciąż rośnie. To tylko kolejny powód, by przyjrzeć się polskim ruchom wspólnotom. Coś się niewątpliwie zmienia. Tylko co? Wspólnoty? Kościół? Ludzie?

katolickie NGOs

Z pewnością zmienia się język, którym mówi się o ruchach. Coraz częściej pojawia się określenie, że jest to katolicki III sektor, katolickie NGOs (Non-govermental organizations, czyli organizacje pozarządowe). W ten sposób podkreśla się ich społeczne oddziaływanie. Odbywa się ono na bardzo różnych płaszczyznach - począwszy od społecznego i politycznego zaangażowania osób należących do tych ruchów, przez działalność charytatywną, po zwyczajne budowanie więzi między ludźmi. Z badań socjologicznych wynika, że bardzo często osoby zaangażowane religijnie są również aktywne społecznie.

Taki sposób mówienia o ruchach katolickich zapewne dowartościowuje ich pracę. Pozwala na uwzględnienie ich działalności w szerszych opracowaniach na temat III sektora. Daje szansę na znalezienie wspólnej płaszczyzny działania czy rozmowy z ludźmi spoza Kościoła. Zmienia się też nieco odbiór społeczny tych ruchów: przestają być postrzegane wyłącznie jako modlące się grupki zorientowane na własny rozwój, a stają się pożytecznymi członkami społeczności. No i tak po ludzku, łatwiej jest chyba dzisiaj powiedzieć kolegom czy znajomym, że się działa w organizacji pozarządowej niż w duszpasterstwie. To pierwsze u wielu wzbudzi uznanie i zainteresowanie, to drugie w najlepszym razie wywoła zdziwienie.

Wydaje się, że istnieje szerszy problem, jakim jest mówienie dzisiaj o Bogu. „Nie mam szans przekonać nikogo do swojej wiary, wchodząc na lekcję z hasłem »Jezus Cię ko-cha« - mówi jeden z krakowskich katechetów. - Gdybym tak zaczął, byłbym przegrany, już i tak uczniowie patrzą na mnie niechętnie, bo jestem księdzem. O Bogu możemy rozmawiać dopiero wtedy, gdy wcześniej uda nam się pogadać o sprawach, które ich dotyczą: martwią, cieszą albo fascynują".

człowiek demokratyczny

Niektórzy narzekają, że Polacy zbyt wolno reagują na przemiany społeczne, że tkwi w nas ciągle Tischnerowski homo sovieticus. Gdy jednak przyjrzeć się naszym decyzjom i motywacjom, można dojść do wniosku, że zmiany są ogromne. Dość szybko przywykliśmy do tego, że mamy wolny wybór - możemy wziąć jedno, a zostawić drugie. Nie cieszy nas to, że w ogóle coś mamy, ale chcemy mieć wybór między przedmiotami wysokiej jakości. Dotyczy to nie tylko rzeczy materialnych, ale także relacji z innymi ludźmi i sfery duchowej. Dlatego, choć tkwi w nas potrzeba wyjścia poza codzienną rzeczywistość, w której na co dzień żyjemy, nie zawsze - a nawet coraz rzadziej - jesteśmy skłonni realizować ją w Kościele. Wybieramy często to, co wydaje się nam lepsze, atrakcyjniejsze, a czasem także po prostu bardziej dostępne.

Dokonując wyborów kierujemy się najczęściej kryterium użyteczności i przydatności, bardziej interesuje nas to, czy coś przynosi nam korzyść niż to, czy jest to prawdziwe. Nowa tendencja dotycząca ruchów katolickich wydaje  się  odpowiadać temu sposobowi  myślenia.   Pozwala zracjonalizować   wybór,   jakim jest zaangażowanie we wspólnotę religijną. Działalność charytatywna czy wzajemne wsparcie - to konkretne korzyści, które dzięki wspólnocie uzyskujemy.

Nie są to łatwe czasy dla religii. Trudno jest mówić o wierze w świecie tak nieprzystających do niej wartości. Nic dziwnego, że wiele osób szuka nowego sposobu dla wyrażenia swojej wiary.

twierdza czy oaza?

Jeden z krakowskich duszpasterzy powiedział kiedyś odwiedzając naszą redakcję, że paradoksalnie więcej wolności było w Kościele w czasach PRL-u niż teraz. Można się zastanawiać, czy otwartość na inne poglądy wynikała ze specyficznej sytuacji politycznej, czy z osobowości ludzi Kościoła. Nieżyjący już ks. Józef Tischner tak wspominał spory teologiczne ze swoim biskupem Karolem Wojtyłą: „Wojtyła był z krwi i kości pluralistą. Co to znaczy? Ten pluralizm nie był u niego grą. Różnica zdań, polemika, dyskusja była jego żywiołem. Chciał tej dyskusji, czekał na nią"[1]. Kościół był postrzegany jako oaza wolności nie tylko dlatego, że można było w nim swobodnie narzekać i organizować się przeciw komunie, ale także dlatego, że był gotowy na dyskusję wewnętrzną. Niewątpliwie na to, że Kościół gromadził wówczas ludzi o różnych poglądach, nałożyła się także propozycja dialogu ze światem, jaką złożył Sobór Watykański II.

 

 

Dzisiaj w powszechnym odbiorze Kościół w Polsce daleki jest od takiej otwartości. Wygląda to tak, jakbyśmy się przerazili światem, który nagle wokół nas wyrósł. Po kilku próbach dialogu, postanowiliśmy się od niego odgrodzić. Bardzo często w wypowiedziach ludzi Kościoła padają słowa: „brońmy się", „chrońmy", „nie pozwólmy", „walczmy", „nie dajmy się". Zamiast dialogu jest postawa obronna, zamiast otwartości - formalizm, w którym spotykają się czasem parafianie w kancelarii.

Jest wielu księży i ludzi religijnie zaangażowanych, którzy chcą zmieniać ten wizerunek Kościoła. Kontynuując tę wojenną metaforę, można powiedzieć, że są jak żołnierze, którzy wychodzą z oblężonej twierdzy i na różne sposoby próbują zmierzyć się z zewnętrznym światem.

dojrzewanie

Ruchy i stowarzyszenia świeckich są jedną z dróg kontaktu, rozmową Kościoła ze światem. Dlatego odbijają się w nich wszelkie zmiany warunków tego dialogu. W 1998 r. Jan Paweł II mówił, że po wielkiej eksplozji ruchów, która miała miejsce w latach 70. i 80., nadchodzi dla nich „etap kościelnej dojrzałości". To było wezwanie, by z wiosny Kościoła zrodziły się konkretne owoce. W podobny sposób widzi dzisiejszy Ruch Światło-Życie jego moderator diecezjalny Archidiecezji Krakowskiej ks. Jerzy Serwin: „Dzisiaj jest nas mniej niż przed laty i różne są tego przyczyny, ale w swoich założeniach Ruch miał formować elity. Przed laty ludzie przychodzili na oazę tłumnie głównie po to, żeby pośpiewać i być ze sobą, teraz przychodzą z tymi samymi pragnieniami, choć są bardziej świadomi i oczekują konkretnej formacji. Dojrzewamy jako Ruch, docieramy tego, co jest naszym rzeczywistym charyzmatem".

Ruch Światło-Życie miał czas na to, by okrzepnąć. Pierwsze oazy rekolekcyjne ks. Franciszek Blachnicki zorganizował już w 1954 r. W latach 70. był właściwie jedyną alternatywą dla młodych ludzi, którzy nie chcieli przynależeć do ZMP i ZHP. Potem, w miarę, jak pojawiały się inne ruchy katolickie, liczebność oaz malała. Chociaż nadal jest ich sporo - w tym roku w samych tylko rekolekcjach wakacyjnych wzięło udział ok. trzydziestu tysięcy osób. Jak mówi jednak ks. Serwin, niemal wszędzie, w każdej instytucji, w mediach, grupach zawodowych, można spotkać ludzi, którzy z oazą się zetknęli: „Jedni poszli swoją drogą, inni jakoś w swojej pracy realizują ideały Ruchu, wśród nich podstawowym jest diakonia, czyli służba" - mówi. „Dziwi mnie tylko, że księża proboszczowie za mało korzystają z tej masy ludzi, która przeszła przez formację w Ruchu - dodaje ks. Jerzy. - Oni niekonieczne mają czas i ochotę na to, by zakładać nowe wspólnoty oazowe, ale z pewnością można by ich zaprosić do podjęcia odpowiedzialności za jakiś niewielki odcinek duszpasterstwa parafialnego".

Okres pewnego wyciszenia przeżywa też Odnowa w Duchu Świętym. Choć nadal na czuwania tych wspólnot na Jasnej Górze przyjeżdża ok. 120-150 tys. osób, to jednak członkowie tych wspólnot uważają, że okres entuzjazmu mają już za sobą. Jak mówi Ewa Cudzich-Wolińska z krakowskiej wspólnoty: „Przyszedł czas najtrudniejszy, czas harmonizacji, zespolenia wielu elementów, niekoniecznie pasujących. To jak spór o posłanie do szkół sześciolatków. I zwolennicy, i przeciwnicy mają rację, i jedni, i drudzy też się mylą. Brak na tym gruncie doświadczenia. Są tylko dwa wyjścia - ryzykować lub się wycofać". Pani Ewa została w Odnowie, podobnie jak 17 tys. innych osób, które spotykają się na cotygodniowych spotkaniach. Dariusz Jeziorny, delegat Międzynarodowych Służb Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej (ICCRS) dla Europy Wschodniej uważa, że stabilizacja ruchu ma swoje dobre i złe strony: „Te dobre, to coraz większa akceptacja ze strony hierarchii, większa dojrzałość kościelna w Polsce (ok. 35 grup odeszło z Kościoła w latach 90., teraz już od dawna nie mieliśmy takiego przyincydentu), coraz mniej jest szukania sensacji. Te złe, to znudzenie nawet takimi znakami jak uzdrowienia, mniejsza gorliwość i skłonność do poświęceń, i koncentracja na własnych problemach, których Pan nie chce rozwiązać za nas".

Niezależnie od dojrzewania tych ruchów jako całości, w poszczególnych wspólnotach przebija się nowy prospołeczny nurt, a czasem nawet w nich dominuje. Organizuje się np. zbiórki pieniędzy dla potrzebujących, warsztaty psychologiczne, medytacyjne i imprezy kulturalne.

na naszych oczach

Jednocześnie powstają nowe wspólnoty o zasięgu lokalnym, które są odpowiedzią na problemy, z jakimi dana społeczność się boryka. W Polsce wciąż przybywa nowych ruchów. Z jednej strony, jest to efekt spóźnionego przenikania do nas wspólnot, które w latach 70. i 80. powstawały na Zachodzie. Z drugiej natomiast, wygląda to tak, jakbyśmy czuli się ogromnie zagubieni w nowych czasach, w których wszystko, począwszy od własnej tożsamości, przez rodzinę po życie społeczne, trzeba sobie zdefiniować na nowo. Nie radzimy sobie z tym i szukamy wsparcia - jeśli zaoferuje nam je ktoś w Kościele, pójdziemy tam. Jeśli go tam nie znajdziemy, to pójdziemy gdzie indziej.

Jeszcze na III Ogólnopolskim Kongresie Ruchów i Stowarzyszeń Katolickich w 2005 r. o. Adam Schulz SJ, przewodniczący Rady Ruchów Katolickich wskazywał, że głównym problemem ruchów jest bierność, brak zaangażowania w sprawy społeczne i traktowanie wspólnoty jako odpoczynku od świata. Dziś można zaobserwować, że akcent w wielu wspólnotach został przeniesiony na sprawy społeczne. Jesteśmy więc świadkami jakiejś zmiany.

Niezmiernie trudno - choć pokusa jest duża - rozstrzygnąć, co jest skutkiem, a co przyczyną, co powinno nas cieszyć, a co niepokoić. Czy Kościół zmienia się dlatego, że zmienili się ludzie, czy też na odwrót? Czy to dobrze, że ludzie Kościoła wychodzą naprzeciw oczekiwaniom świata, w którym przyszło im funkcjonować, że próbują żyć ewangelicznie, nie mówiąc wprost o Ewangelii? Czy też powinno nas martwić to, że to za mało, że nie o to chodzi, że gdzieś w tym zaangażowaniu gubimy Boga?

 

[1] Cyt. za: W. Bonowicz, Kapelusz na wodzie. Gawędy o Księdzu Tischnerze, Kraków 2010, s.103.