Sprawniejsi niż inni

Przewodnik Katolicki 8/2013 Przewodnik Katolicki 8/2013

Chcemy ich oglądać, gdy szukamy w sporcie prawdziwych emocji, czystej walki i przełamywania siebie. Tego w trawionej przez doping i korupcję rywalizacji pełnosprawnych już nie ma.

 

Zamiast motoru paraolimpijski brąz

Dwa tygodnie później ojciec jeżdżący tirem poinformował go, że dzwonił pan Lewkowicz i chciałby się spotkać. Bracia dowieźli go na salę „Startu” pierwszy raz w listopadzie 2009 r. Dziś już go nie dowożą – dojeżdża sam mercedesem z automatyczną skrzynią biegów. – Motor sprzedałem, ale jeżdżę na quadach, są stabilniejsze, a przy jednej nodze to bardzo ważne – tłumaczy, wspominając, jak początkowo bał się chodzić o kulach. – Nieraz idąc do sklepu czy znajdując się na przejściu dla pieszych, wywracałem się. Było mi głupio, że taki młody, a nie potrafię normalnie iść – wraca do początków. Dziś na jednej nodze potrafi przeskoczyć poprzeczkę zawieszoną na wysokości 182 cm. – Ten wynik dał mi mistrzostwo Europy i przepustkę do Londynu – tłumaczy. W stolicy Anglii skoczył 8 cm mniej. Starczyło na brąz. – Na paraolimpiadę jechałem, by odkuć się za czwarte miejsce na mistrzostwach świata w Nowej Zelandii. Mało brakowało, żeby mi to kompletnie nie wyszło. Stres był tak ogromny, że nie czułem zupełnie skoków. Trener łapał się za głowę. Uspokoił mnie dopiero kolega z Fidżi, z którym rywalizowaliśmy o medale. Udało się i jemu, i mnie – oddycha z ulgą.

Podwójnie szczęśliwe Rio?

Choć nie ma nogi, trenuje razem z Maćkiem u tego samego trenera Zbigniewa Lewkowicza. Razem z nim i Mileną odwiedza szkoły i opowiada o tym, dlaczego jest niepełnosprawny i jak to możliwe, że na jednej nodze skacze tak wysoko. – Sam nie wiem, jak to możliwe – śmieje się, dodając poważnie, że to efekt ogromnej pracy. – Muszę bardzo wzmacniać nogę, bo na niej biegam i z niej się wybijam – chwali się, że potrafi na niej zrobić półprzysiad ze sztangą obciążoną 180 kg! Dziś przygotowuje się do tegorocznych mistrzostw świata w Lyonie. – O medal będzie trudno, bo mamy grupę łączoną z Maćkiem – przyznaje szczerze. Dużo optymistyczniej wypowiada się o igrzyskach w Rio. – Tam znów powalczę o złoto – deklaruje. Rio może być jeszcze szczęśliwe dla Łukasza z innego powodu; po paraolimpiadzie planuje bowiem ślub ze swoją dziewczyną Sandrą. Teraz stara się o protezę sportową. Kwoty 40 tys. zł nie pokryje jednak z pieniędzy, które dostał za paraolimpijski brąz. Choć dostaje stypendium, liczy na to, że wynik z paraolimpiady przyciągnie sponsorów i w tym względzie niepełnosprawni sportowcy zaczną być traktowani tak jak ich pełnosprawni koledzy.

Milena Olszewska: człowiek renesansu

Milena to człowiek instytucja. Pięć dni w tygodniu siedzi za biurkiem sekretariatu w „Starcie” Gorzów. Potem je w biegu obiad, by zdążyć na popołudniowy trening łuczniczy na 18-metrowej hali – 52 metry bliżej niż w Londynie, gdzie sięgnęła po niespodziewany brąz. W ciągu dwóch godzin potrafi oddać nawet 100 strzałów. – Każde naciągnięcie 40-fun-towego łuku jest równoważne z podniesieniem 20 kg. Śmiejemy się z trenerem, że na zawodach przerzucamy ponad dwie tony – mówi. Po takich zawodach jak te w Londynie adrenalina nie pozwala zasnąć, co innego żmudne treningi, po których zasypia jak dziecko. – Zimą doskonalimy siłę. Mam takie ćwiczenie, że naciągam łuk i trzymam go w tej pozycji 20 sekund, nie oddając strzału. Wszystko po to, by później, gdy na zawodach pojawi się stres, zadziałał automatyzm – wyjaśnia Milena.

Bez taryfy ulgowej

Niepełnosprawna jest od dziecka. – Chyba wychowałam się w jakimś raju, bo czarnkowskie środowisko przyjęło mnie taką, jaką jestem od samego początku – śmieje się. Podkreśla też wielką mądrość rodziców. – Oni wychowywali mnie tak, jak moje zdrowe rodzeństwo, nigdy nie miałam taryfy ulgowej – dodaje. Choć urodziła się z dwiema nogami, jedna z nich – prawa, ciągle się łamała. – Miałam tzw. staw rzekomy, noga przestała rosnąć i od szóstego roku życia zaczęłam chodzić o kulach – wspomina. W wieku 15 lat, chora noga była już o 30 cm krótsza od zdrowej, wtedy lekarze podjęli decyzję: amputacja! – Początkowo mówiłam, że to dobrze, bo przecież mam z nią same problemy. Jednak gdy obudziłam się „po” w szpitalu, przeżyłam szok – mówi, podkreślając olbrzymie wsparcie rodziców. Amputacja zbiegła się z egzaminami do liceum. – Nie było czasu na rozpamiętywanie tego, co się stało. A szpitale już tak pokochałam, że chciałam zostać lekarzem – śmieje się. W szkole średniej w Czarnkowie odkryła, że jest humanistką. Poszła za ciosem. Ukończyła pedagogikę w Gorzowie. – Mogę uczyć dzieci w klasach 1–3, ale chyba wolałabym je trenować – mówi o przyszłości po łucznictwie.

Do łuku podstępem

Do łucznictwa została zwerbowana podstępem. Swoją konferencję w Gorzowie miała Alicja Bukańska – wtedy aktualna mistrzyni świata w łucznictwie wśród osób niepełnosprawnych. – Chodziło o to, by mnie poznać i przekonać do łuku – tłumaczy Milena. Na treningu pojawiła się w listopadzie 2007 r. – Naciągnęłam łuk, strzeliłam i mi się spodobało – uśmiecha się. Sukcesu w Londynie się nie spodziewała. – Z trenerem Ryszardem Bukańskim zakładaliśmy wejście do czołowej ósemki. Po drugim miejscu w eliminacjach, chciałam wygrać choć jeden pucharowy pojedynek – tłumaczy. Ten pierwszy przypadł na Brytyjkę Lee. – Bardzo było mi jej żal, bo przegrać u siebie, gdy wspierają cię rodzice, nie jest miło – mówi. W walce o czwórkę spotkała się ze starą znajomą: Rosjanką Iriną Batorową, z którą przegrała wcześniej finał mniejszych zawodów w Czechach, jak przyznaje na własne życzenie. Kilka miesięcy później w Anglii Irina prowadziła z Mileną już 4:0. – Wtedy wzięłam trzy głębokie oddechy, przesunęłam krzesło bliżej prawej strony i… wygrałam pojedynek 6:4 – relacjonuje swój najlepszy jak dotąd występ. Potem gładko przegrała z późniejszą mistrzynią z Chin, by wygrać z Mongołką. – Powiedziałam sobie, że skoro strzelałam z trzeciego toru i stanowiska C, to do kompletu brakuje mi trzeciej trójki – mówi. Ta trzecia trójka dała jej brąz i łzy radości.

Koronka na torze

Wzruszenie towarzyszyło jej po Londynie kilkakrotnie. Pierwszy raz na korytarzu prowadzącym z hali przylotów. – Stała tam pani i dwie małe dziewczynki z różami. Kiedy mama zobaczyła, że wychodzę, powiedziała swoim córkom, żeby wręczyły mi te kwiaty – wspomina powrót z igrzysk. Milenę poruszyła też reakcja sąsiadów. – Na moim wieżowcu rozwiesili wielki transparent z napisem „Witamy Milenę – wicemistrzynię olimpijską”. Z tą wicemistrzynią już ich nie poprawiałam – śmieje się. Pokłosiem paraolimpijskiego brązu jest też wybór Polskiego Związku Łuczniczego do 10 najlepszych polskich łuczniczek. Jest też… darmowe wejście do najlepszego w Gorzowie klubu jazzowego. – Jazz obok rocka, książek Tołstoja i Dostojewskiego to moja wielka pasja – przyznaje członkini klubu książki „Mole”, który założyła wraz z przyjaciółmi. Do przyjaciół zalicza też państwa Bukańskich. – Oni nie mają dzieci i traktują mnie trochę jak córkę – tłumaczy. Największego przyjaciela widzi jednak w… Panu Bogu. Ze swoją wiarą się nie kryje. W przerwie między pojedynkami na torach lubi posłuchać… Koronki do Bożego Miłosierdzia. Przed wylotem do Londynu wraz z przyjaciółką poszła na Mszę św. i do spowiedzi. – Wśród telefonów, spotkań i słów otuchy ta wspólna modlitwa była dla mnie najważniejsza – przyznaje szczerze.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...